Małgorzata Halber: Beastie Boys to zespół ponadgatunkowy [WYWIAD]
Marcin Misztalski
"Kiedy Gosia Halber lekką ręką porównuje go na FB do Olgi Tokarczuk" - rapował w ubiegłym roku Mata w kawałku "Patoreakcja". Dziś Gosia Halber opowiada nam między innymi o czasach, kiedy pracowała w telewizji Viva Polska.
Marcin Misztalski: Po sieci krąży taki materiał z pierwszego koncertu Beastie Boys w Polsce. Nie sposób cię na nim nie zauważyć.
Małgorzata Halber: - To był drugi koncert zagranicznego zespołu, na którym byłam. I o ile mnie pamięć nie myli trzeci koncert wielkiej, aktualnej gwiazdy w Polsce. Pierwsi byli Aerosmith na stadionie Gwardii i na tym koncercie naprawdę byli wszyscy. Drudzy Rage Against the Machine na Torwarze, tuż po wydaniu debiutu i ja miałam bilet na ten koncert, ale nie miałam z kim na niego pójść i musiałam go sprzedać, serce boli mnie do tej pory. Myślę, że komuś nieurodzonemu w latach 70. trudno sobie to wyobrazić, ale w latach 90. w Polsce nie grały zespoły, które oglądaliśmy w MTV. Każdy z tych koncertów był naprawdę wielkim wydarzeniem i myślę, że aż do 1998 roku byłabym w stanie wymienić ci wszystkie te koncerty wykonawców, na których kasety polowaliśmy w sklepach.
A jak było z tymi Beastie Boys'ami?
- Grali w Polsce kilka miesięcy po premierze płyty "Ill Communication", utwór "Sabotage" był na szczytach list przebojów dosłownie na całym świecie. Po latach mnie to nie dziwi - Beastie Boys to zespół ponadgatunkowy, jak to się ładnie mówi - erudycyjny muzycznie, tworzący wariacje między jazzem, punk rockiem i hip-hopem. "Sabotage" to wypadkowa tych zainteresowań. Było czymś oczywistym, że idziemy na Beastie Boys. Bramki otwierano wówczas o godzinie 19:00, a myśmy tam byli o 16:00 (śmiech). Dzięki temu znalazłam się w pierwszym rzędzie. Wraz z zespołem przyjechało MTV zainteresowane "pierwszym hiphopowym koncertem za żelazną bramą". Zauważyłam kamerę i pomyślałam sobie, że jeśli powiem, że kocham Mike'a D to jest szansa, że znajdę się w materiale.
Jak koncerty były wtedy promowane w naszym kraju?
- Z tego, co pamiętam, to najprostszym sposobem, by dowiedzieć się o tym, co dzieje się było... były w zasadzie dwa sposoby. Pierwszy to Empik, który informował o tym, kto przyjeżdża do Polski, a drugim była tradycyjna, zapomniana już, prasa i radio. Wiesz, trzeba też zrozumieć moment, w którym ten koncert się wydarzył. To był rok 1995, więc wszyscy oglądali wtedy MTV. Telewizja satelitarna była naszym oknem na świat, była naszym internetem. Wspomniałam przed chwilą o prasie - muszę dodać, że gazety muzyczne docierały do nas z lekkim opóźnieniem. Pamiętaj, że niektóre brytyjskie tygodniki czytało się w Empiku dwa tygodnie po ich premierze w Wielkiej Brytanii. Polskich magazynów nie było za wiele. Był np. "Tylko Rock" (obecnie "Teraz Rock" - przyp. red.), ale nie traktowaliśmy poważnie treści, które się w nim ukazywały.
Z opóźnieniem docierały do ciebie magazyny muzyczne, ale też sama muzyka.
- Bywały takie albumy, o których czytałam w maju, a słuchałam ich dopiero we wrześniu czy nawet w grudniu.
Po tylu miesiącach to obecnie zapomina się, że taka premiera miała miejsce.
- Mam wrażenie, że teraz przede wszystkim nie czyta się już o muzyce. Nie ma takiej potrzeby. Wiele osób czerpie informacje o muzyce z Tik-Toka. Nie widzę w tym niczego złego, nie sarkam "teraz wszystko jest w sieci, a myśmy musieli jechać autobusem na drugi koniec miasta, by dowiedzieć się o muzycznych nowościach" (śmiech). A na pewno nie skarżę się na to, że nie ma dziennikarstwa muzycznego. W ogóle nawet nie zaczynaj mnie pytać, co sądzę o figurze "dziennikarza" albo "krytyka muzycznego".
Nie będę. Zapytam natomiast o program "Halo!gramy", który prowadziłaś.
- W 1996 roku to była najbardziej cool telewizja w Polsce. To było polskie MTV. MTV było dla wielu tak bardzo wspaniałe, ponieważ pokazywało, że można robić telewizję zupełnie inaczej.
Czyli jak?
- Na przykład tak jak w "Most Wanted", które oglądało się codziennie od 20:00. Prowadził go Ray Cokes, prawdziwa telewizyjna osobowość. Dla mojego pokolenia postać kultowa. Ray przekraczał w tym programie wszystkie możliwe granice. Jako nastolatka myślałam, że on sam z siebie był wspaniałym prowadzącym (śmiech). Dopiero później dowiedziałam się, że na jego wizerunek pracował sztab ludzi. Był pierwszym prowadzącym, który rozmawia non stop z operatorem kamery. Złamał tę telewizyjną konwencję - "no przecież udajemy, że mówimy do państwa" (śmiech). To było nowatorskie rozwiązanie, z którego wszyscy do dzisiaj czerpią. W "Most Wanted" nie było zasad, można było zrobić tam prawie wszystko.
I rozumiem, że ty też inspirowałaś się tym programem, prowadząc "Halo!gramy"?
- (Śmiech) miałam 17 lat, może i się inspirowałam, ale byłam wystraszoną nastolatką. Natomiast fakt - nie mieliśmy nad sobą redaktora czy wydawcy. Miałam narzucone tylko dwie rzeczy - playlistę oraz płyty do rozdania. To był ewenement jak na tamte czasy i rzecz, która przyciągała do nas ludzi. W programie można było wygrać stosy płyt, typu dwadzieścia. Więc ludzie chętnie do nas dzwonili. Zapraszałam swoich ziomków, by robili na antenie jakieś różne, dziwne rzeczy.
Zabrzmiało intrygująco.
- Wiesz, ktoś na przykład przychodził i robił pokaz mody. Prawda jest też taka, że byłam zbyt młoda i zbyt wystraszona, by dorównać innym prowadzącym: Łucji Kryńskiej, DJ-owi Górnikowi i Kubie Wojewódzkiemu. Dlatego mnie zwolniono.
Jakiś czas później trafiłaś do Vivy Polskiej, w której zaistniał polski hip-hop. Można uznać, że zaistniał tam trochę przez przypadek, bo wytworzyło się ciśnienie, by grać więcej polskiej muzyki?
- Dokładnie tak było. Podam ci nawet nazwiska osób, które są odpowiedzialne za wprowadzenie polskiego hip-hopu do Vivy. Byli to nasi dyrektorzy muzyczni: Artur Niedbała i Aleksander Brejnak. Wcześniej pracowali w Atomic TV i byli mentalnie starymi załogantami, czyli punkowcami. Kiedy tworzono Vivę Polską, a było to rok przed powstaniem MTV Polska, zrobiono w miarę dobry research i stwierdzono, że zatrudnią w Vivie osoby pracujące wcześniej w Atomicu. No więc Artur i Aleksander w pewnym momencie stwierdzili, że chcą grać więcej polskiej muzyki, ale w 2001 roku tych klipów nie było jakoś bardzo dużo, a ile można w kółko grać Stachurskiego, Marylę Rodowicz i Krzysztofa Krawczyka? W tym samym czasie nie do końca wiadomo skąd, to znaczy głównie z warszawskiego Ursynowa i Służewia, zaczęły do nas spływać taśmy z teledyskami polskich artystów hiphopowych. Nie jestem pewna, ale pierwszy zespół, jaki do nas przyszedł z teledyskiem to chyba Zipera.
I twoim kolegom te klipy po prostu się spodobały?
- Moim zdaniem ta fascynacja była dziwna. Z jednej strony zachwyt, z drugiej rozbawienie, z trzeciej w sumie ta możliwość, że jesteś w gestii emitować to w telewizji. Więc sama nie wiem, jak to do końca było, jakie emocje kierowały moimi podejmującymi decyzje kolegami. Ten polski rap był nowy, różnił się od 3H i Molesty, i ta niezborność, która mu towarzyszyła, była jednym z elementów, dla którego dyrektorzy Vivy Polskiej stali się jego fanami.
Okazuje się, że ta niezborność spodobała się odbiorcom Vivy.
- Wtedy funkcjonowały listy przebojów, do których co tydzień pojawiały się propozycje i nagle się okazało, że ludzie głosują na Ziperę, WWO i Peję. W związku z tym wszystko zaczęło się nakręcać. Emitowaliśmy więc coraz więcej teledysków.
Jeden ze znanych polskich raperów powiedział kiedyś, że Viva nie płaciła mu pieniędzy za prezentowanie jego twórczości, ale nie miał z tym problemu, bo dzięki klipom na Vivie grał dużo koncertów.
- Żadna stacja telewizyjna na świecie nie płaci artystom za to, że puszcza ich teledyski. Nie spotkałam się z sytuacją, żeby polski raper miał pretensje, że nie płacimy mu za klipy. Nie było czegoś takiego. Teledysk powstał jako film promocyjny, jest formą reklamy płyty i samego twórcy i tak było od zawsze.
Lubiłaś przeprowadzać wywiady z polskimi raperami?
- Nie rozumiałam wtedy polskiego hip-hopu. Słuchałam Sonic Youth, Stoogesów i The Microphones. Mnie w hip-hopie zawsze potrzebna jest muzyka, podkład. Ale kilka wywiadów oczywiście zrobiłam. Jeśli chcesz mnie spytać o największy blamaż, to proszę: nie pamiętam, czy gadałam wtedy z Pezetem, czy może z Eldo? Ale załóżmy, że rozmawiałam z Pezetem i... ewidentnie wyszło, że pomyliłam jednego z drugim. Pezet powiedział wtedy coś w stylu: "Stop, stop, ale ty mnie chyba pomyliłaś z Eldo". Naprawdę myślałam, że umrę, szczególnie, że zawsze byłam dobrze przygotowana. Niemniej to, że ich pomyliłam pokazuje, jaki był mój poziom rozeznania w scenie. To było naprawdę straszne. Wstydzę się tego do tej pory, na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że te wywiady były pierwszymi wywiadami z tymi nowymi postaciami wylansowanymi przez moją stację.
Rzucisz jeszcze jakąś anegdotkę?
- No więc mimo tamtej porażki, jakoś wyszło tak, że składy hiphopowe zazwyczaj prosiły, żebym to ja robiła z nimi wywiady. Najwyraźniej coś w mojej osobie musiało im pasować. Ale do tej pory jestem obrażona (śmiech) na Fisza, bo prosił by rozmowę z nim robiła moja koleżanka Magda. Magda nie mogła, padło na mnie. Wywiad jakoś poszedł, ale ja pamiętam (śmiech). Żałuję, że tak mało pamiętam z tamtych czasów, ale to nie dlatego, że - jak się niektórym może wydawać - chodziłam najebana do pracy, tylko dlatego, że to było 20 lat temu!
Odczuwałaś, że polscy raperzy cię podrywają, by coś ugrać w Vivie?
- Nie, nie. Nie przypominam sobie takich historii. Miałam poczucie, że to byli chłopcy z zasadami.
Jak ci chłopcy z zasadami zachowywali się przed kamerą?
- Należy pamiętać, że w momencie, gdy z nimi rozmawiałam, większość z nich po raz pierwszy występowała w telewizji, a występowanie przed kamerą jest naprawdę bardzo stresujące. Jeżeli nie jesteś do niej przyzwyczajony, to nie ma miejsca na szaleństwa przed kamerą. Stąd też te wywiady nie były zbyt brawurowe.
A opowiesz o jakimś brawurowym?
- Wiem, co chcę ci powiedzieć, ale czy te wywiady były brawurowe, to już nie wiem. Podczas rozdania nagród Vivy wymyśliłam sobie, że zrobię coś na maksa abstrakcyjnego, pozbawionego banalnych pytań. Zainspirowana kultowym (dla mojego pokolenia) filmem "Fight Club" pomyślałam sobie, że wszystkich, którzy będą wchodzić na czerwony dywan (Doda, Stachursky, zespół Video itd.) zapytam o ich... wewnętrzne zwierzę. Najbardziej zapadła mi w pamięć odpowiedź Starchurskiego, bo odpowiedział mi, że jego wewnętrznym zwierzęciem jest waran z Komodo. To było coś!
O tych raperach jeszcze chciałem pogadać. Czułaś, że mieli parcie na szkło?
- Nie określiłabym tego w ten sposób. Stworzyli alternatywny obieg dla swojej muzyki. To oczywiście spowodowało bardzo silne zamknięcie się w gatunku. Bardzo szybko zaczęli oskarżać się o komercję. Gigantyczny sukces zespołu Jeden Osiem L i Meza przyczynił się do powstania terminu hiphopolo. Viva była komercyjną stacją, w której zaczęły zachodzić zmiany i skończyła się punkowa zabawa, a coraz częściej chodziło o oglądalność, wyniki i statystyki. Skoro ludzie chcieli słuchać Jeden Osiem L i innych tego typu zespołów, to je musieliśmy prezentować. Z czasem hiphopowcy zaczęli mieć do nas o taki obrót sprawy pretensje, ale w tamtym momencie grali już coraz więcej koncertów i powoli zaczynali prowadzić własne wytwórnie. Byli samowystarczalni. W pewnym momencie Viva nie była im już do niczego potrzebna.
Samowystarczalny jest z pewnością też Mata, który rok temu wspomniał o tobie w "Patoreakcji".
- Dowiedziałam się o tej sytuacji wiele miesięcy przed premierą kawałka, bo odezwał się do mnie reżyser teledysku i zaprosił mnie na plan zdjęciowy. Totalnie nie zgrały nam się wtedy terminy i nie było szans, że pojawię się u nich tego dnia. Stanęło na tym, że narysowałam im Bohatera, którego później sobie zaanimowali. Kiedy klip pojawił się w sieci, to przerosła mnie ilość powiadomień, które otrzymałam od znajomych. Najwspanialsze jest to, że 15-letnia córka mojej przyjaciółki, gdy spotkała mnie na ulicy ze swoimi koleżankami, powiedziała: "To jest Małgosia, o niej rapował Mata" (śmiech).