Krzysztof Ibisz znów podbija internet. "Robię swoje najlepiej jak potrafię" [WYWIAD]
Mateusz Kamiński
Widzowie od lat podziwiają go jako prowadzącego programy, teleturnieje i imprezy sylwestrowe. Jedni doceniają go za warsztat, inni za bezgraniczny dystans do siebie. Kilkanaście lat temu internet oszalał na punkcie piosenki "Krzysiu" stworzonej przez CeZika, a teraz sieć podbija jego wcielenie w ukraińską drag queen Wierkę Serdiuczkę. Krzysztof Ibisz opowiedział nam o udziale w "Twoja Twarz Brzmi Znajomo" i swojej popularności. Wspomina też epizod swojego życia, gdy był posłem w I kadencji Sejmu RP.
Mateusz Kamiński, Interia.pl: Nazywają pana czasem królem polskiej telewizji. Jak pan się czuje ze statusem legendy polskich mediów?
Krzysztof Ibisz: - Nie czuję tego statusu i nie zastanawiałem się nad tym. Status to sprawa indywidualnej oceny każdego odbiorcy. Niewątpliwie mam ogromne doświadczenie - sceniczne i telewizyjne, bo w tym roku mija trzydzieści lat, odkąd zacząłem pracę w telewizji. Nie, nie analizuję tego jaki mam status. Po prostu, robię swoje najlepiej jak potrafię każdego dnia.
Na temat pana dystansu do siebie krążą legendy. Niektórzy sądzą, że w polskim show-biznesie ma go pan najwięcej. Czy to prawda?
- Ciężko mi powiedzieć, czy mam największy dystans do siebie w show-biznesie, nie mnie to oceniać. Myślę, że jest też sporo osób w branży - kolegów i koleżanek - którzy mają dystans do siebie i poczucie humoru na własny temat. Ale niewątpliwie mam duże poczucie humoru. Lubię na co dzień się śmiać, uśmiechać, lubię też żartować z siebie. Także myślę, że na pewno gdzieś tam jestem w tej show-biznesowej czołówce z dystansem. Czy największy, tego nie wiem ale to całkiem możliwe. (śmiech)
W naszych czasach czasem jest ciężko o dystans. Ludzie przejmują się często każdą oceną, a pan wydaje się odbiera większość komentarzy z uśmiechem na twarzy.
- To prawda, ale nie jest też tak, że akurat teraz ludzie mają mały dystans. Na ogół mam wrażenie, że koledzy czy koleżanki przejmują się tym, co mówią inni, nie patrząc na to, kto to mówi. Czy to są osoby godne tego, żeby ich opinią się przejmować, czy to są osoby, które się na czymś znają, czy osoby, które nam życzą dobrze. Raczej trzeba zastanowić się najpierw kto mówi i dopiero po tej pierwszej ocenie, że: "O, to jest opinia warta uwzględnienia" ewentualnie się przejąć, wdrożyć w życie jakieś zmiany, ulepszenia. Trudno jest też osiągnąć wewnętrznie taki moment, żeby przestać się przejmować opinią innych. Zawsze tak było i zawsze tak będzie.
Wychodząc od pana dystansu do siebie - to on spowodował, że zgodził się pan wystąpić w "Twojej Twarzy"?
- Lubię wyzwania i lubię ciężką pracę. Dostałem propozycję już przy tamtej edycji jesiennej, ale wtedy narodził się Borys [najmłodszy syn Krzysztofa Ibisza - przyp. red.] i byłem, nadal jestem bardzo zaangażowany w opiekę nad nim. Wtedy jednak, we wrześniu, kiedy startował program, on dopiero się urodził, więc to było nie do pogodzenia. Ale przyszła kolejna edycja i znowu dostałem propozycję udziału. Co mnie zdziwiło, w czasie castingu oceniono, że wokalnie powinienem dać radę (śmiech). Nie odrzucono mnie od razu, że nie poradziłbym sobie jako wokalista, tylko jury oceniło, że jest na tyle okej, że mój głos powinien jakoś zadziałać na tej scenie. (śmiech)
Przyznam, żeby założyłbym się o wszystkie pieniądze o to, że nie wygram żadnego odcinka i to jest dla mnie ogromne zaskoczenie, że wygrałem dwa, to się nie powinno zdarzyć. Ale jednak! Teraz sprawdziłem, że mój występ jako Wierka Serdiuczka na TikToku ma ponad 4 miliony wyświetleń i jest numerem 4. w karcie "Na czasie" na polskim YouTube. To ogromne zaskoczenie!
Oglądałem ten występ w Polsacie i muszę przyznać - strasznie się uśmiałem! (śmiech) Tu chodzi głównie o tę zabawę.
- Tak, chodzi o nią, ale też zależy, co się wylosuje. Bo akurat Wierka dała taką możliwość, taki materiał. Zapewne jak wylosuję jakąś piosenkę smutną, nostalgiczną, to ona wtedy nie daje takiej możliwości do porwania ludzi w żaden sposób. Wtedy powinno się porządnie ją zaśpiewać i myślę, że to się w końcu trafi. Teraz czeka mnie Franek Kimono - jedna z ulubionych postaci mojego dzieciństwa, więc się bardzo cieszę na spotkanie z legendą pana Piotra Fronczewskiego. Jestem bardzo zadowolony, ale to jest losowanie, więc na pewno przyjdzie w końcu moment, kiedy po nim powiem: "Kurczę, ale fatalnie, nie mam szczęścia".
Wierki Serdiuczki w ogóle nie znałem wcześniej - ani tego wykonania, ani utworu w ogóle. I dostałem ją akurat po Macieju Maleńczuku w pierwszym odcinku. To była jedyna piosenka ["Uważaj na niego" - przyp. red.], której nie lubiłem z jego repertuaru. I także ją dostałem. To jest też kwestia szczęścia, jak się trafi.
Udział w programie to są ogromne emocje. Najprzyjemniejszy jest taki moment, kiedy siedząc w charakteryzacji pierwszego dnia jest się oklejanym tymi wszystkim maskami po raz pierwszy, można poczuć tę postać. Jest tak: nauczyłem się śpiewać, trenowałem przez tydzień choreografię i śpiew i nagle mam takie poczucie - na przykład wkładając już ubranie Maleńczuka - założyłem taką samą koszulę, jaką miał na Sylwestrze Polsatu, miałem też maskę i po prostu poczułem się jak on. To jest ta chwila, kiedy człowiek łapie, czuje, że już ma tę postać. Ten moment może nastąpić w czasie prób, a może nastąpić tuż przed wyjściem na scenę albo dzień wcześniej - kiedy mamy te pełne, próbne charakteryzacje i wychodzimy na scenę i każdy może trzy razy prześpiewać. To jest ten przyjemniejszy moment, że mam tę postać, że znalazłem.
Robert Janowski mówił, że gdy zakładał buty, to wtedy czuł, że "ma tę postać".
- To na pewno jest taki moment pewności, że mogę wyjść na scenę. Zawsze przed występem w takim dużym świetle jest odbiór postaci - czy postać ma dobry kolor oczu, wygląd zębów, ubrania. Jeśli coś jest nie tak, to idzie się do poprawki, a jak jest akceptacja, to każdy ma moment dla siebie. Jak rozmawiałem z kolegami, to każdy z nas, kiedy już stoi przed windą i ma tę minutę, chwilę samotności, gdy może się skoncentrować, to myślimy, że zapomnieliśmy tekstów. Ja mówię nawet, że nie pamiętam w ogóle, jak te zwrotki lecą. W końcu jednak jakoś wychodzimy na scenę i czasami rzeczywiście trochę się mylimy (śmiech), ale wtedy staramy się jakoś to zatuszować. Generalnie pamiętamy ten tekst, ale nam się wydaje, że mamy pustkę w głowie.
Pana występ jako Wierka Serdiuczka jest hitem. To nie pierwszy raz, jak staje się pan internetowym viralem...
- Tak! Nie wiem, czy pan widział na TikToku - ludzie puszczają mój śpiew i nagrywają siebie, jakby to oni występowali. Robią te ruchy, a w tle leci dźwięk z mojego występu. To jest cały trend!
To młodsze pokolenie może już nie pamięta, że kiedyś też był pan bohaterem popularnego filmiku. Pamięta pan piosenkę CeZika "Krzysiu"? To też był wielki przebój! Czy któryś z pana występów w "TTBZ" przebije tę popularność?
- Tak, pamiętam CeZika, bardzo fajny kawałek! Kiedyś była jeszcze taka piosenka "A Krzysztof Ibisz to najlepszy prezenter/ A Krzysztof Ibisz jest bożyszczem dam" [Earl Jacob - "Krzysztof" - przyp. red.], to była bardzo śmieszna piosenka. To były te dwie rzeczy, które bardzo poszły w internet, no i też ostatnio pasta "ON". Teraz myślę, że ta Wierka, ale Maleńczuk też fajnie (śmiech).
Co pana zdaniem jest najważniejsze w programie?
- Wszyscy moi koledzy w tym programie, oprócz Piotrka Stramowskiego, śpiewają zawodowo, bo albo są dobrze śpiewającymi aktorami, albo wokalistami zawodowymi. Mnie się wydaje, że to nie jest program o śpiewaniu. Moim zdaniem to jest program o metamorfozach, o przemianie. To jest najważniejsze.
Większą uwagę widzów przyciągają metamorfozy niż samo śpiewanie?
- Nie do końca, nie można wyjść z zaniedbanym wokalem, sam wygląd nie wystarczy, coś tam się też musi zgadzać. Ale myślę, że ważniejsza jest metamorfoza w całości, niż sam wokal. Sam wygląd to nie wszystko.
Krzysztof Ibisz o byciu posłem: "Zostawiłem politykę lepszym od siebie"
Zdecydował się pan na udział w dość aktorskim przedsięwzięciu. Nie brakuje panu na co dzień aktorskich wyzwań?
- Nie, nie, nie. Ja już się nagrałem. Wiele lat grałem w różnych spektaklach, teraz czasem pojawiam się gościnnie, jak zapraszają mnie do jakiegoś mojego starego spektaklu, gdy jest np. jakieś jego rocznicowe wystawienie. Czasem pojawiam się gościnnie w jakimś serialu czy filmie fabularnym np. u Marysi Sadowskiej czy Małgorzaty Szumowskiej, ale to tak dla przyjemności. Ale żeby grać w teatrze - to już nie. To już jest za mną.
Zrobił pan coś dość niespotykanego w polskim show-biznesie. 30 lat temu zasiadał pan w ławach sejmowych. Z perspektywy czasu jak pan ocenia ten czas, czy czegoś się pan nauczył w Sejmie?
- Wie pan, nie wiem, czy się czegoś nauczyłem. Na pewno był to dla mnie ważny czas, bo byłem członkiem Komisji Kultury i napisaliśmy wtedy "Ustawę o radiofonii i telewizji" - tę pierwszą ustawę, która prawnie usankcjonowała rynek mediów publicznych i prywatnych. Wtedy tych prywatnych jeszcze nie było, ale to była bardzo dobrze napisana ustawa i jestem jednym z jej współautorów. Natomiast czy ja się czegoś tam nauczyłem? Sam nie wiem, bo do polityki postanowiłem już nie wracać. Zostawiłem politykę lepszym od siebie.
Muszę spytać jeszcze o "Awanturę o kasę". Ten program był kultowy na antenie telewizji - czy jest szansa na jego powrót?
- Wiem, jaką popularnością się cieszył. Nadal dostaję wiele maili od ludzi, że chcieliby go w telewizji, ale nie ja decyduję o oprogramowaniu stacji. Tworząc te 350 odcinków nie widzieliśmy, że stanie się on programem kultowym, a ludzie po tylu latach będą do niego wracać. Ten program przez lata był jeszcze na innych, poza główna, antenach Polsatu. Przez wiele lat ludzie do mnie podchodzili i zadawali pytania z niego, albo prosili żebym wylicytował kawałek albo powiedział "Niebiescy vabank!" (śmiech), więc, to jest bardzo przyjemne, że coś przez tyle lat sprawia ludziom przyjemność i kolejne pokolenia mogą to oglądać. Czy będzie powrót "Awantury o kasę"? Myślę, że nic nie jest wykluczone, ale to już szefowie pewnie rozważą ten temat.
Nie mogę nie spytać o "Świat według Kiepskich". Przez lata pojawiał się pan tam w epizodycznych rolach, głównie po prostu jako Krzysztof Ibisz. Wielu oceniało tę produkcję jako głupkowatą, a pan ze swoim dystansem nie przejmował się tym. "Kiepscy" przez lata mieli i nadal mają grono wiernych fanów. Jak pan wspomina pracę na planie serialu?
- Było super! Kiedy kręcono "Kiepskich", to my w tym czasie realizowaliśmy nasze turnieje, czyli "Życiową Szansę", "Grę w ciemno", "Awanturę o kasę", "Rosyjską ruletkę", "Gdzie jest kłamczuch" i to się działo dosłownie studio obok. Te same garderoby, te same charakteryzatornie, więc tam była taka bardzo rodzinna atmosfera i ja zawsze zgadzałem się na udział w odcinkach, ze względu na to, że mam dystans do siebie i lubię go pokazywać. Zawsze strasznie się śmiałem, jak scenarzyści przysyłali mi scenariusz odcinka. Mój ulubiony był taki, w którym zaciąłem się w solarium i musieli wzywać straż pożarną, żeby mnie wydobyła i ja w tym solarium się spaliłem. Megaśmieszne!
Ostatnio jechałem taksówką z lotniska i pan powiedział mi, że "Kiepscy" to ulubiony serial jego żony. I mówi mi: "Oglądamy powtórki, a najlepszy numer był, jak się pan zaciął w solarium" (śmiech). To są miłe chwile i żałuję, że niestety nie ma już "Kiepskich". Obsada powędrowała w lepsze rejony naszego istnienia, te podstawowe postacie jak Boczek [Dariusz Gnatowski - przyp. red.], Babka Kiepska [Krystyna Feldman - przyp. red.], Paździoch [Ryszard Kotys - przyp. red.]. Nieodżałowani artyści, wielka szkoda.
Może pan zdradzić, jak pan to robi, że jest w takiej świetnej formie? (śmiech)
- Staram się dbać na tyle ile mogę. Teraz jak jesteśmy z młodym, to już nie ma czasu na tyle sportu, na siłownię i inne rzeczy. Głównie noszę Boryska, który jest coraz cięższy (śmiech), więc no nie, nie ma jakiegoś przepisu, oprócz eliksiru młodości. Wynalazłem skład tego specyfiku i na pewno udostępnię go ludzkości, ale jeszcze nie teraz.
To kiedy? (śmiech)
- Kiedyś na pewno przyjdzie taki moment. Na razie skład jest pilnie strzeżony! Ale w utrzymaniu wiecznej młodości na pewno pomaga uśmiech, sympatia do ludzi, dystans do siebie, świata, chęć uczenia się nowych rzeczy. I radość z życia.