Krzysztof Cugowski: zmieniłem się w sposób zasadniczy [WYWIAD]

Mateusz Kamiński

Mateusz Kamiński

Niegdyś z Budką Suflera, dziś z Zespołem Mistrzów. Legendarny Krzysztof Cugowski podzielił się z nami kilkoma wspomnieniami związanymi z festiwalową sceną, a także opowiedział o nowej muzyce w całkiem zaskakującej stylistyce. - Pomimo tego tak zwanego podeszłego wieku, to ta współpraca z nimi ciągnie mnie do góry. Szkoda, że to tak późno, ale dobrze, że w ogóle - opowiada wokalista.

Krzysztof Cugowski jest obecny na scenie od ponad pięciu dekad
Krzysztof Cugowski jest obecny na scenie od ponad pięciu dekadLukasz Kalinowski/East NewsEast News

Krzysztof Cugowski był jedną z gwiazd Top Of The Top Sopot Festival 2022. Wykonał tam dwa nieśmiertelne przeboje: "Ratujmy, co się da" oraz "Cisza jak ta". Był to świetny pretekst, by porozmawiać między innymi o festiwalowej działalności muzyka.

Mateusz Kamiński, Interia: Czy pamięta pan swoją pierwszą wizytę na festiwalu w Sopocie? Jak pan ją wspomina? 

Krzysztof Cugowski: - Pierwszy raz występowałem tutaj w 1976 roku, nie brałem udziału w samym festiwalu, a w koncercie, który nazywał się "Polska Gala". I to był jeden dzień przeznaczony tylko dla polskich wykonawców. Pamiętam, że graliśmy premierową piosenkę, której tekstu nie znałem, bo Adam Sikorski przyniósł mi go do pociągu no i mieliśmy ciekawsze rzeczy do robienia, niż uczenie się tekstu. I ja ten tekst tak mniej mniej więcej znałem. Były przygody z tym wszystkim, to było 46 lat temu. Zawsze gdy mówię jakieś cyfry, to mi się wydaje, że to chyba niemożliwe, ale tak było.

Krzysztof Cugowski: jeżeli ktoś nie pracował z dziećmi, to polecam

Pamiętam wasze jubileuszowe koncerty w Opolu czy Sopocie z Budką Suflera, które z całą moją rodziną bardzo przeżywaliśmy.

- W 2004 roku w Opolu mieliśmy jubileusz i naszymi gośćmi byli Gary Brooker i Garou. Tam też zdarzyła się taka wesoła historia, kręciliśmy DVD z koncertu i w jednej piosence, którą wszyscy znali pomyliłem się w tekście, ale na szczęście nagraliśmy tą piosenkę jeszcze raz i potem została przemontowana. Później Szymon Majewski gdzieś to wynalazł i gdy byłem u niego w programie satyrycznym on napisał na kanwie tego, co ja tam bełkotałem tekst. I z Maciejem Stuhrem zaśpiewaliśmy to. Bardzo wesoła historia.

Grał pan z Budką Suflera, ze swoimi synami, teraz z Zespołem Mistrzów. Jak pan przeżywał każdy z tych projektów?

- Każda z tych współprac była w innym czasie, spełniała inne funkcje. Praca z Budką Suflera zespołem, który założyłem, to zupełnie inna sytuacja. Robiliśmy to od początku razem, natomiast taki bardzo bardzo osobisty fragment miałem, kiedy pracowałem z synami. To bardzo fajny okres w moim życiu i jeżeli ktoś nie nie pracował z dziećmi, to polecam (śmiech).

W jaki sposób doszło do skonstruowania składu Zespołu Mistrzów? 

- To było bardzo ryzykowne przedsięwzięcie. Z Jackiem Królikiem umawialiśmy się na nagranie już ze 20 lat, ale z różnych powodów nie można było tego wykonać. Potem Czarek Konrad, pomimo że Czarek nigdy nie grał rock and rolla, ale ja wiedziałem, że on może grać wszystko, tylko to kwestia chęci. Następnie on wybrał Roberta Kubiszyna, ja nie za bardzo wiedziałem wtedy, kto to jest. Dopiero jak ustaliliśmy, że będziemy razem grali, to sprawdziłem go i się przestraszyłem wtedy, co to za zawodnik! (śmiech).

Krzysztof Cugowski o słynnej wpadce w OpoluInteria.plINTERIA.PL

Jeśli chodzi o jazzmanów młodego pokolenia, to nie znałem tych ludzi. Tomek Kałwak pracował z moimi synami, aranżował ich płytę Queen [Bracia - "Tribute to Queen" - przyp. red.]. Poza tym jest on dostarczycielem programów rozrywkowych, gdy jesteśmy gdzieś razem dłuższy czas. Powinien w kabarecie występować, ale chyba nie zrobi tego, a powinien bo ma zadatki.

Czyli pomimo że było to ryzykowne, to była to dobra decyzja?

- Myślę, że tak. W tej chwili zbliżamy się do pięciolecia naszego wspólnego grania. Zadebiutowaliśmy na koniec września 2017 roku w Central Parku w Nowym Jorku, a teraz zagramy na festiwalu polonijnym Polonaise i będziemy obchodzić z miesięcznym opóźnieniem 5-lecie naszego grania. Ludzie mi bliscy mówią mi, że ja się zmieniłem w sposób zasadniczy pod wpływem grania z Zespołem Mistrzów.

Po pierwsze - granie z takimi muzykami powoduje, że ja nie mogę sobie odpuścić i muszę być zawsze maksymalnie skoncentrowany. To są absolutnie wybitni muzycy i ja muszę jakoś temu sprostać i to mnie bardzo inspiruje. Pomimo tego tak zwanego podeszłego wieku, to ta współpraca z nimi ciągnie mnie do góry. Szkoda, że to tak późno, ale dobrze, że w ogóle.

Krzysztof Cugowski o tym, jak zmieniła go gra z Zespołem MistrzówInteria.plINTERIA.PL

Czy spodziewał się pan, że 50 lat po debiucie nadal będzie na scenie?

- Nie spodziewałem się, zaczynałem zabawę z muzyką na przełomie roku 1969/70 - miałem wtedy niecałe 20 lat. W związku z tym nie miałem takich takich dalekosiężnych pomysłów na to, jak to będzie wyglądać. Kiedyś jechaliśmy pociągiem na próbę do Milejowa, to taka miejscowość niedaleko Lublina. Potem musieliśmy 4 kilometry iść, bo z racji, że w dzień była tam działalność i nikt nie chciał nas słuchać, to mogliśmy ćwiczyć w nocy w Domu Kultury. I jadąc tym pociągiem zastanawialiśmy się, jakim to byłoby szczęściem, gdyby kiedyś udało nam się nagrać "czwórkę" [EP-kę - przyp. red.]. Takie były wtedy perspektywy.

Niedawno pojawiła się pana nowa piosenka, "Panaceum". To bluesowe, optymistyczne brzmienie.

- Jestem słuchaczem, fanem tego rodzaju muzyki i interesuję się rhythm and bluesem. Trzeba przyznać, że w Polsce nie jest ona specjalnie popularna wśród słuchaczy, ale doszedłem do wniosku, że ja już chyba nie muszę nagrywać tego, co chcieliby słuchacze. Tylko może to oni złamaliby się i chcieli posłuchać tego, co mnie się wydaje, że jest fajne. Cała płyta będzie w tym rhythm and bluesowym anturażu, trochę soulowym, trochę funky. Wydamy ją prawdopodobnie w styczniu, zobaczymy.

Którą piosenkę z repertuaru Budki Suflera traktuje pan jako ulubioną?

- Nie potrafię wskazać. Nie tyle jestem dumny, co mam wielki sentyment do "Snu o Dolinie", który spowodował, że dzisiaj tutaj rozmawiamy ze sobą. Tego się nikt nie spodziewał, to nie był ani nasz kawałek, ani nawet piosenka z rejonów naszego zainteresowania. To świętej pamięci Jurek Janiszewski nas namówił, byśmy nagrali właśnie to. Miał nosa!

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas