Joe Elliott (Def Leppard): Praca zdalna [WYWIAD]

Adam Drygalski

27 maja Def Leppard wydadzą nowy, dwunasty już album. Od poprzedniej płyty dzieli ich aż siedem lat. Najnowsza być może czekałaby na premierę jeszcze dłużej, ale pandemia większość artystów zagoniła do studia. Nie inaczej było w przypadku Brytyjczyków. Na "Diamond Star Halos" raczej nie ma zaskoczeń. Jest za to gościnny udział Mike'a Garsona - pianisty znanego z występów z Davidem Bowie i Alison Krauss, amerykańskiej wokalistki, która udziela się na dwóch utworach. Co ciekawe, album powstał całkowicie zdalnie. Podczas sesji muzycy ani razu nie spotkali się w studiu.

Joe Elliott promuje nowy album Def Leppard
Joe Elliott promuje nowy album Def LeppardEmma McIntyreGetty Images

Adam Drygalski, Interia: Mamy dwie ważne sprawy do omówienia. Waszą nową płytę i losowanie mistrzostw świata w Katarze. Grupa z Iranem i USA nie wygląda na trudną.

Joe Elliott (Def Leppard): - To nie jest najtrudniejsza grupa z możliwych. Dobrze, że nie trafiliśmy na przykład na Brazylię czy Danię, ale już kiedyś graliśmy na mundialu ze Stanami Zjednoczonymi. Było to bardzo dawno, bo w 1950 roku i wtedy przegraliśmy z nimi 0:1 choć zupełnie nikt się tego nie spodziewał.

Nie wierzę, że nie wyjdziecie z grupy. A gdy wyjdziecie, to możliwe, że traficie na gospodarzy. Anglia - Katar! Taki mecz może być na długo zapamiętany!

- Jasne, tyle że ja mam wciąż problem z tym, że mistrzostwa zaczną się w listopadzie. To niedorzeczne. Oczywiście z punktu widzenia warunków atmosferycznych to dobra decyzja, bo nikt nie chce, żeby któremuś z piłkarzy stało się coś złego. Ale to nie jest normalny czas na rozgrywanie tego typu imprezy, bo w ten sposób wszystko rozgrywki ligowe zostaną zakłócone. Ligi będą miały dwie długie przerwy. To szaleństwo, ale do mistrzostw jeszcze daleko. Teraz będzie mnóstwo meczów towarzyskich, których szczerze nie cierpię. Ty oglądasz sparingi?

Zdarza się, owszem.

- Ja tylko sprawdzam wyniki. Dla mnie to strata czasu. Oglądam tylko bramki w wiadomościach sportowych. Ale serio, nie ma żadnego sensu w śledzeniu meczów towarzyskich. Zresztą teraz najważniejsza jest końcówka Championship. Moje Sheffield United jest w górnej połowie tabeli a do końca już bardzo niewiele kolejek.

OK, football mamy omówiony, porozmawiajmy więc o muzyce. Jesteście zespołem, który uwielbia grać na żywo, jeździć na bardzo długie trasy koncertowe. Chciałbym jednak zapytać - bo wygląda na to, że pandemia koronawirusa jest szczęśliwie w odwrocie - co było dla ciebie najcenniejsze w czasach twardych lockdownów?

- Na to pytanie jest chyba tylko jedna prawidłowa odpowiedź. Najcenniejsze było zdrowie i dbanie o własne bezpieczeństwo. Więc priorytetem było uniknięcie zarażenia się tym okropnym wirusem. Izolowaliśmy się całą rodziną, ale dzięki temu mieliśmy też sporo czasu dla siebie. Udało nam się nawet wspólnymi siłami wyremontować dom! Wiesz, nie jesteśmy lekarzami, czy naukowcami, którzy mogliby sprawić, żeby ta pandemia mogła zniknąć. Podstawą było dbanie o siebie i co też ważne, zorganizowanie sobie tak życia, żeby nie tracić czasu.

I zaczęła powstawać nowa płyta.

- Pamiętam, że w dniu kiedy wprowadzono większość ograniczeń, mieliśmy spotkać się u mnie w studiu. Szybko okazało się, że nie ma na to szans. To był czas, że można było co najwyżej wyjść z psem na spacer a nie wsiąść do samolotu i polecieć na drugi koniec świata. Natomiast bardzo szybko wymyśliliśmy plan B. Urządziliśmy telekonferencję.

Pierwszym pytaniem, na które musieliśmy odpowiedzieć, było: "No i co teraz?" Zdecydowaliśmy, że nagramy płytę zdalnie. Zdarzało się to już nam wcześniej, ale jednak nie w takim wymiarze. Kiedyś po prostu dogrywaliśmy niektóre partie zdalnie, a teraz zrobiliśmy ją w ten sposób od deski do deski. Porozumiewaliśmy się ze sobą poprzez maile i komunikatory. Podczas sesji nagraniowej nie widzieliśmy się ze sobą ani razu! I wiesz co? Ja się bardzo cieszę, że poszliśmy takim trybem!

Nie mów, że tak jest prościej nagrać album niż, nazwijmy to, tradycyjnymi metodami!

- Właśnie to chcę powiedzieć! Tak jest o wiele lepiej! Co więcej, nie sądzę, aby którykolwiek z nas chciał wrócić do tych "tradycyjnych" metod. Zawsze wyglądało to w ten sposób, że cały zespół zjeżdżał się do mojego studia: "Panowie, nagrywamy płytę! Wpadajcie!". I tak się działo przez ostatnie trzydzieści lat. Miało to oczywiście swoje plusy, bo uwielbiam tych gości, ale była też jednak i gorsza strona tego typu historii. Pierwszy tydzień był zawsze spisany na straty przez jetlag. Wszystko rozwlekało się w czasie.

Kiedy jedna osoba nagrywała swoje partie pozostali snuli się bez sensu i celu oglądając wiadomości i wgapiając się w swoje telefony. Praca zdalna jest niesamowitą oszczędnością czasu. Jest bardziej produktywna, bo na bieżąco można śledzić i komentować najnowsze wersje utworów. I daje też większą swobodę, bo kiedy na mój laptop wpada nowy numer, mogę wyjść z kawą na taras, zastanowić się co mi się w nim podoba a co nie. Pisałem te utwory w domu, w sypialni, w samochodzie. Mogłem nagrać cztery różne wersje wokalu do piosenki "My guitar" a potem zrobić sobie dzień przerwy, aby nabrać do nich dystansu. To jest sto razy bardziej produktywne niż przesiadywanie ze wszystkimi w studiu.

Ale po skończonej pracy trudno razem pójść na drinka!

- No tak, będąc na drugim końcu świata jest to dość trudne. Poza tym niektórzy z nas są abstynentami od czterdziestu lat. Ja mam tak, że podczas prac nad płytą daję z siebie maksimum, a kiedy jest już po wszystkim często siadam w fotelu i myślę sobie: to niemożliwe, ale znów się udało. To nasza pierwsza płyta od siedmiu lat. Oczywiście mieliśmy ją w planach, ale życie dopisało do produkcji bardzo oryginalny scenariusz. Więc radość z powodu wydania tej płyty jest ogromna. Cały czas o niej dużo rozmawiamy. Nie możemy doczekać się premiery 27 maja. To nie jest tak, że nie chcemy tego momentu przeżyć wspólnie, ale zamiast pić szampana, poszlibyśmy pewnie do Starbucksa.

Wrócę jeszcze do Alison Krauss i Mike'a Garsona. W jaki sposób znaleźli się na płycie?

- Z Mikiem współpracujemy od czterech lat. Uczestniczyliśmy razem w kilku tributowych projektach upamiętniających Davida Bowiego. Kilka z nich powstawało zdalnie, ale udało nam się zagrać wspólnie na scenie w LA i Londynie. Znamy się całkiem dobrze i kiedy powstały utwory z wykorzystaniem fortepianu, chciałem żeby zagrał na nim ktoś, kto jest naprawdę dobry. I klimat jaki dodał do tych utworów jest po prostu fantastyczny.

Jeśli zaś chodzi o Alison to przyjaźnimy się od 1996 roku. Często na siebie wpadaliśmy. Kiedy na przykład nie była w trasie, potrafiła wpaść na nasz koncert. Jest naszą fanką a cała ta współpraca wzięła się... z sms-ów z Robertem Plantem o futbolu.

Kolejny dowód na to, że futbol i muzyka idą ze sobą w parze.

- No tak, ale wiesz nie było wyjścia. Sheffield United miało przed sobą mecz z Wolverhampton. I tak od słowa do słowa powiedziałem mu, że przymierzamy się do nowego albumu. Ostrzegłem go tylko: "Robert, tylko nie mów tego nikomu!" I wiesz co on mi na to odparł?

Dawaj!

- Nie powiem nikomu oprócz Alison! Od tego zaczęła się też wymiana z nią korespondencji, bo uznaliśmy wspólnie, że to jest ten moment, żeby wreszcie z nami zaśpiewała. Wysłałem jej dwie propozycje, aby mogła wybrać tę, która lepiej jej leży. Ale w odpowiedzi usłyszałem, że całe to wybieranie jest bez sensu, bo chętnie zaśpiewa w obu. I podobnie jak z Mikiem! Zmieniła je w cudowny sposób.

Płyta poprzedza nową trasę koncertową. Tym razem w Stanach zagracie z Motley Crue, Poison i Joan Jett. Zastanawiam się ile nowych utworów znajdzie się w setliście. Pewnie nie odpowiesz wprost, ale ja stawiam na "Kick", "Stir it up" i "Gimme a Kiss"!

- To są z pewnością utwory, które mają nasz bardzo wyraźnie zaznaczony brandmark. Typowe dla nas brzmienie. Mogę powiedzieć, że "Kick" na sto procent znajdzie się w naszym koncertowym zestawieniu. To był utwór, który wypuściliśmy w pierwszej kolejności. Natomiast co do pozostałych, zobaczymy jak one będą nam leżeć, zanim ruszymy w trasę. Wiesz, z dodawaniem nowych utworów do programu jest jeden problem. Najpierw trzeba z niego wyrzucić te, które już się tam znalazły! Nie mamy jeszcze gotowego planu. Chcielibyśmy zagrać na żywo przynajmniej trzy kompozycje, ale musimy pogłówkować jak to zrobić. To jest wbrew pozorom duże wyzwanie.

Def Leppard w Warszawie - 19 maja 2015 r.

Basista Rick "Sav" Savagefot. Marcin Bąkiewicz/mfk.com.pl
Jednoręki perkusista Rick Allen (lewą kończynę stracił na skutek obrażeń poniesionych w wypadku samochodowym w grudniu 1984 r.)fot. Marcin Bąkiewicz/mfk.com.pl
Joe Elliottfot. Marcin Bąkiewicz/mfk.com.pl
W składzie grupy zobaczyliśmy gitarzystę Viviana Campbella, u którego w marcu 2013 r. wykryto chorobę nowotworową (ziarnica złośliwa)fot. Marcin Bąkiewicz/mfk.com.pl
Na Torwarze w Warszawie wystąpiła brytyjska grupa Def Leppardfot. Marcin Bąkiewicz/mfk.com.pl
Joe Elliott i gitarzysta Phil Collenfot. Marcin Bąkiewicz/mfk.com.pl
55-letni wokalista Joe Elliott co chwila wychodził na imponujący wybiegfot. Marcin Bąkiewicz/mfk.com.pl
Już jako drugi w kolejności poleciał słynny "Animal"fot. Marcin Bąkiewicz/mfk.com.pl
Def Leppard zaprezentowali mieszankę swoich największych przebojówfot. Marcin Bąkiewicz/mfk.com.pl
Muzycy przez cały koncert zapraszali fanów do wspólnej zabawyfot. Marcin Bąkiewicz/mfk.com.pl
W Warszawie Brytyjczycy zaprezentowali świetną formę: wokalną, instrumentalną i fizycznąfot. Marcin Bąkiewicz/mfk.com.pl
Do najsłynniejszych płyt w dorobku Def Leppard należą "Pyromania" (1983), "Hysteria" (1987) i "Adrenalize" (1992)fot. Marcin Bąkiewicz/mfk.com.pl
W ciągu ponad 35-letniej kariery Brytyjczycy sprzedali ponad 100 mln płytfot. Marcin Bąkiewicz/mfk.com.pl
Występ w stolicy był drugim akcentem europejskiej trasyfot. Marcin Bąkiewicz/mfk.com.pl
Zespół powrócił do Polski po prawie 12-letniej przerwiefot. Marcin Bąkiewicz/mfk.com.pl
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas