James Arthur: Odarty ze złudzeń (wywiad)
26-letni brytyjski wokalista James Arthur, najnowszy idol nastolatek, zwycięzca wyspiarskiej edycji programu "The X Factor", w brutalnie szczerej rozmowie z INTERIA.PL odsłania brudne kulisy show-biznesu.
Z Jamesem Arthurem spotkaliśmy się w garderobie warszawskiego klubu Palladium, gdzie wokalista szykował się do podwójnego spotkania z polskimi fanami. Zwycięzca dziewiątej serii "The X Factor" zaśpiewał w Warszawie we wtorek i w środę, 4 i 5 marca.
W czasie kiedy przeziębiony Brytyjczyk popijał fantę za kulisami, przed klubem kłębił się tłum polskich wielbicielek Jamesa, koczujących tam od rana tylko po to, by znaleźć się jak najbliżej sceny.
Wytatuowany wokalista z Middlesbrough, za którym tak wzdychają nastolatki z całego świata, uchodzi za faceta obdarzonego nie tylko świetnym wokalem, ale i niewyparzonym językiem, o czym szybko się przekonaliśmy.
Znany z przeboju "Impossible" James Arthur wprost przyznał, że nie przepada za swoim debiutanckim albumem. Ujawnił, jak otoczenie próbuje nim manipulować, a program "X Factor" - w którym, przypomnijmy, zwyciężył - nazwał konkursem karaoke z udziałem bezwartościowych marionetek.
INTERIA.PL: James, co dostałeś na urodziny (wokalista obchodził je 2 marca - przyp. red.)?
James Arthur: - Aparat fotograficzny. O, tutaj go mam. Bardzo ładny.
Będziesz robił zdjęcia publiczności?
- Taki jest plan.
Czujesz się starszy?
- Czuję się staro. Ale czy starszy niż dwa dni temu? Raczej nie.
Widziałem, jak reagują na ciebie polskie fanki. Szaleństwo, spazmy. Tak jest w każdym kraju, w którym się pojawiasz?
- W każdym miejscu, które odwiedziłem, fani byli niesamowici.
To ciekawe, bo nie jesteś typowym idolem, jak, dajmy na to, Harry Styles, a mimo to dostajesz reakcje jak typowy idol właśnie.
- Nie wiem, co masz na myśli, mówiąc, że nie jestem jak Harry Styles...
Jest wizerunek "pięknego chłopca" i jest wizerunek "niegrzecznego chłopca" z przedmieść, z ulicy. Ty jesteś bliżej tego drugiego. Nie zgadzasz się z tym?
- OK, rozumiem, myślę, że masz rację.
Co te fanki w tobie widzą?
- Myślę, że powinieneś je o to zapytać. Ja nie wiem. Może lubią moją muzykę? Taką mam przynajmniej nadzieję.
Co wnosisz do show-biznesu?
- Lubię myśleć, że wnoszę muzykę, która nie jest, hmm... gówniana. Mamy przecież tyle gównianej muzyki. Liczę, że dokładam to tego trochę dobrej muzyki.
Kiedy włączasz radio, słyszysz gównianą muzykę?
- Niekoniecznie. To znaczy producenci robią tak, żeby brzmiało to dobrze. Ale kiedy wypuścisz tych pseudoartystów na trasę koncertową i poprosisz, żeby śpiewali na żywo, będzie z tym kłopot.
[James kaszle]
Jesteś chory?
James Arthur w Warszawie - 4 marca 2014 r.
- Trochę, tak. Jestem w trasie już od dwóch miesięcy. Jest ciężko.
Rozumiem. Jak byś zareagował, gdyby kilka lat temu - kiedy byłeś na dnie, kiedy byłeś bezrobotny i nieszczęśliwy - ktoś podszedł do ciebie i powiedział ci, że będziesz światową gwiazdą i że tysiące dziewczyn będą o tobie marzyły dzień i noc?
- "Ta, jasne". Nie uwierzyłbym. Uznałbym to za coś niedorzecznego. Dziś mam silne poczucie, że udało mi się coś w życiu osiągnąć.
Niektórzy mówią, że spełnianie marzeń zawsze wiąże się z rozczarowaniem, ponieważ nigdy nie wygląda to tak, jak sobie wyobrażałeś. Zgadzasz się z tym?
- Tak, to prawda.
Co jest inaczej?
- Zanim zdobyłem tak zwaną sławę, byłem zwykłym artystą. Byłem kimś, kto robi muzykę, pisałem teksty piosenek, z którymi się utożsamiałem, i nikt nie mówił mi, jak mam się wyrażać. Chciałem przekazać siebie, o to w tym przecież chodzi, a nie o to, żeby wyrażać myśli 50 innych osób. Liczyłem, że słuchacze zrozumieją mój przekaz i że może uda mi się wywrzeć pozytywny wpływ na ich życie. A teraz jest tak, że różni ważni ludzie mówią mi, co mogę, a czego nie mogę robić. Jaką muzykę mogę wydawać, a jakiej nie mogę.
Często wdajesz się w kłótnie z tym związane?
- Będę z tobą szczery - tak.
Kim są ci "Oni"? Wytwórnia płytowa?
- Menedżerowie, wytwórnie płytowe, społeczeństwo... Wiesz, ludzie mówili Kanye Westowi, że nie powinien rapować. Mówili mu tak, ponieważ myśleli kategoriami finansowymi, myśleli o tym, co się sprzeda, co się sprzeda szybko. Prawdziwych artystów na tym świecie jest naprawdę niewielu. A ludzie, którzy nie są artystami, nie myślą o tworzeniu, nie myślą o sztuce, o tym, co jest prawdziwe, o tym, co wywrze wpływ na innych. Myślą jedynie o pieniądzach.
- Dlatego właśnie, kiedy stajesz się sławny, kiedy dostajesz kontrakt płytowy, odbiega to od twoich pierwotnych wyobrażeń. Wyobrażasz sobie, że ludzie będą mieli stuprocentowe wiarę i zaufanie do ciebie jako artysty. Niestety, tak nie jest. Liczy się tylko to, co się sprzeda. Taka jest prawda, stary.
Wiele kompromisów musiałeś zawrzeć, żeby w ogóle móc wydać debiutancki album?
- Mogłem zrobić więcej. Walczyłem o wiele rzeczy. Na pierwszą płytę nie patrzę jak na moje własne dzieło. W całości napisałem jedynie "New Tattoo", "Smoke Clouds", "Supposed", "You're Nobody 'til Somebody Loves You"... "Flyin'"...
"You're Nobody 'til Somebody Loves You" określiłeś niedawno jako wypełniacz.
- Nadal tak uważam. Nie wiem, jak to się stało, że ta piosenka została singlem.
Wiesz, to jest teraz twój przebój.
- O tak, i jestem za to bardzo wdzięczny. Ale to nie znaczy, że muszę kochać tę piosenkę, prawda?
- Nie mogę się tak naprawdę doczekać mojej następnej płyty. Cieszę się z tego, co mój pierwszy album zrobił dla mojej kariery, ale obecnie nie czuję związku z tym wydawnictwem. Jest na nim tyle... wpływów. A ja wolałbym, żeby zostawiono mnie samemu sobie i pozwolono tworzyć moją własną muzykę.
Jesteś tak naprawdę jednym z niewielu laureatów "X Factor", którzy robią karierę. Dlaczego?
- Oglądam "X Factor" od lat. Oni robią wszystko źle. Faceci, którzy wygrywali ten program, nie byli wiarygodni. Wyglądają jak marionetki, śpiewają jak marionetki, gadają jak marionetki.
Słyszałeś na pewno artystów krytykujących talent shows, mówiących, że muzyczna papka, że to konkurs karaoke. Co ty na to - jako zwycięzca "X Factor"?
- Z wieloma tego typu opiniami się zgadzam. Uważam, że talent shows powstały po to, żeby faktycznie wyłuskać prawdziwe talenty. Ale okazuje się, że mamy na świecie cholernie dużo śpiewaków karaoke. Jedyne, co można z nimi zrobić, to sprawić, że będą wyglądali na dobrych śpiewaków karaoke.
- Czasami trafiają się niesamowite głosy - jak Leona Lewis, Jennifer Hudson czy Kelly Clarkson. One osiągnęły światowy sukces. Nikt nie zaprzeczy ich wokalnym możliwościom.
Ale zauważ, że Kelly Clarkson to laureatka pierwszej edycji amerykańskiego "Idola". Poniej było 11 czy 12 kolejnych, którzy nie powtórzyli jej sukcesu.
- Kelly Clarkson jest prawdziwa. Jest kilka takich wokalistek - na przykład Pink, Kelly Clarkson właśnie. Mają w sobie taki agresywny, niezależny i kobiecy styl śpiewania. Jest trochę soulowy, trochę rockowy... Niełatwo znaleźć takie wokalistki. Po prostu od czasu do czasu trafia się "oczko". To loteria.
- Zgadzam się z ludźmi, którzy mówią o talent shows jako o karaoke. Sam oglądałem "X Factor" przez lata i mówiłem do siebie: k...a, co to jest? Widziałem lepszych wokalistów w pubie pod moim domem.
Co sądzisz o fakcie, że twój największy przebój jest coverem?
- Nie mam z tym problemu. Słyszałeś wersję Shontelle?
Tak.
- Co o niej myślisz?
Zawsze lubiłem tę piosenkę.
- Ja też. Słowa i melodia są fantastyczne. Myślę, że mój sposób interpretacji sprawił, że ta piosenka stała się tak popularna. Dałem jej życie.
- Dziewczyna, która stworzyła ten utwór, jest moją znajomą. Napisałem z nią "Recovery" (Ina Wroldsen - przyp. red.). To Norweżka ze świetnymi pomysłami na melodie.
Po wygraniu "X Factor" miałeś problemy osobiste, mówiłeś później w wywiadach, że popularność prawie cię zabiła. Myślę, że ludzie jednak oczekują, że kiedy osiągasz coś takiego, automatycznie stajesz się najszczęśliwszą osobą pod słońcem.
- Ludzie gadają... Prawda jest taka, że większość uczestników tych programów nie potrafi się z nich wyleczyć. Oni już na zawsze utknęli w telewizorze. Myślą, że są wielkimi gwiazdami, ponieważ takimi złudzeniami karmiono ich w programie. A tak naprawdę są nadal tymi samymi zakompleksionymi osobami.
- Mamy tyle oderwanych od rzeczywistości gwiazd popu, które myślą, że są nimi 24 godziny na dobę. A nie są.
- Ja jestem facetem, który zmagał się z kwestią sławy po zakończeniu programu. Przyznałem się do tego. Mówiłem, że nie potrafię sobie z tym poradzić. W końcu zaakceptowałem to i poszedłem inną drogą niż ci wszyscy, którzy chcą tylko być błyszczącą gwiazdą popu.
- Jestem szczery, mam prawdziwe uczucia i wprost mówię, co mi się, k...a, nie podoba. Dopóki się z tym nie pogodzę, będę o tym mówił. Otacza mnie mnóstwo picu, dlatego jedynymi ludźmi, którzy się dla mnie liczą, są ci, którzy mnie wspierają, którzy mnie słuchają - moi fani.
Z Jamesem Arthurem rozmawiał Michał Michalak.