Reklama

Irek Dudek (Shakin' Dudi): Nadal mam zapał do grania

Po ośmiu latach piosenką "Terminator" przypomniał o sobie Shakin' Dudi, który w tym roku obchodzi okrągły jubileusz 40-lecia wydania debiutanckiej płyty. "Byliśmy najbardziej energetyczną kapelą w PRL" - wspomina Irek Dudek, u którego boku po kilkuletniej przerwie ponownie pojawił się gitarzysta Darek Dusza.

Po ośmiu latach piosenką "Terminator" przypomniał o sobie Shakin' Dudi, który w tym roku obchodzi okrągły jubileusz 40-lecia wydania debiutanckiej płyty. "Byliśmy najbardziej energetyczną kapelą w PRL" - wspomina Irek Dudek, u którego boku po kilkuletniej przerwie ponownie pojawił się gitarzysta Darek Dusza.
Ireneusz Dudek stoi na czele Shakin' Dudi /Jan Bogacz/TVP /East News

Grupa  Shakin' Dudi powstała 40 lat temu, w 1984 r. "Zaprosiłem dwóch punkowców, dwóch jazzmanów i dwóch bluesmanów. Byliśmy najbardziej energetyczną kapelą w PRL. Shakin' Dudi miał być happeningiem ponad muzycznym podziałami" - mówi w rozmowie z PAP muzyk i organizator Festiwalu Rawa Blues Ireneusz Dudek.

Do zespołu po kilkuletniej przerwie powrócił gitarzysta i kompozytor Darek Dusza (założyciel Śmierci Klinicznej i punkowego Absurdu). Muzyk nagrał kilkanaście płyt, napisał kilkaset tekstów (dla takich wykonawców, jak m.in. Cree, Lora Szafran, Bracia, Michał Urbaniak). Wiele z nich weszło do kanonu polskiego rocka, tak jak "Au sza la la la" i "Och, Ziuta" Shakin' Dudi czy "Malowany ptak", "Zapal świeczkę""Dzikość mego serca" Dżemu.

Reklama

Po sukcesie "Złotej Płyty" (wielkie przeboje "Au sza la la la", "Och, Ziuta", "Za dziesięć trzynasta") muzycy Shakin' Dudi powołali kolejny projekt The Dudi's, który zakończył działalność po wyjeździe Dudka do Holandii, po wydaniu jedynej płyty ("The Dudi's") i zagraniu kilkunastu koncertów.

Maciej Replewicz (PAP): W tym roku mija 40 lat od powstania grupy Shakin Dudi. Jak narodziła się ta idea?

Ireneusz Dudek (Shakin' Dudi): - Ściśle mówiąc - mija 40 lat od nagrania "Złotej Płyty" Shakin' Dudi. Wtedy, w połowie lat 80. w PRL modny był punk. Miałem już trzydzieści parę lat i nie mogłem być tak starym punkowcem, więc zacząłem szukać źródeł. Doszedłem do wniosku, że są to rytmy końca lat 50. i garażowego rock'n'rolla. Shakin' Dudi miał być happeningiem ponad muzycznym podziałami i gatunkami. Zaprosiłem więc dwóch punkowców, dwóch jazzmanów i dwóch bluesmanów. Pokazałem im, jak się to gra. Oni też posłuchali trochę nagrań z Zachodu i zaczęliśmy grać prostego, surowego rock'n'rolla, który miał przede wszystkim walor sceniczny. Polewałem publiczność wodą z węża strażackiego, skakałem po fortepianie, biegałem po scenie. Byliśmy najbardziej energetyczną kapelą w PRL. Drugiej takiej grupy nie było ani wcześniej ani później. Takiego show nie robili ani punkowcy, ani bluesmani, ani grupy metalowe.

Darek Dusza grał wcześniej w Śmierci Klinicznej i pisał teksty. Powiedziałem mu: "Ty masz dar do pisania, ja tylko robię muzykę. Opisz naszą rzeczywistość w jak najprostszy sposób. Ja nic nie poprawiam, biorę wszystko 'na tapet', powiem, ci jakie tematy mnie interesują". I tak powstały nasze krótkie opowieści o niewesołej rzeczywistości lat 80. Nadal pozostają aktualne, mimo, że minęło 40 lat. Zawsze są tacy, którzy mają dwie lewe ręce. Zawsze warto zastanowić się, co robić itd. Po 40 latach przesłanie z pierwszej płyty Shakin' Dudi wciąż ma odniesienie do naszej rzeczywistości i nie zestarzało się ani trochę. Po tych 40 latach ponownie wszedłem do studia i nagrałem sześć utworów. Chciałem sprawdzić, w jakiej formie wokalnej jestem dziś i jak grają moi koledzy.

I co się okazało?

- Okazało się, że jest nieźle! Nagraliśmy nowy utwór - "Terminator" - który opowiada o sztucznej inteligencji coraz mocniej ingerującej w nasze życie, a także sześć klasycznych utworów z 1984 r. Wtedy, jako rock'n'rollowcy nie braliśmy pod uwagę, jakie umowy podpisujemy i okazało się, że nie mamy praw do swoich utworów! Chcieliśmy, żeby ludzie mogli legalnie oglądać je na YT i słuchać na Spotify oraz w innych platformach streamingowych. Nowe wersje starych przebojów wydamy na płycie, która ukaże się 5 października na festiwalu Rawa Blues.

Od 5 kwietnia w internecie jest dostępna nowa wersja "Zastanów się co robisz" i wkrótce pojawią się kolejne utwory. Zależało nam, by w maksymalnym stopniu uchwycić tamto brzmienie i klimat, ale niech ocenią to nasi słuchacze. Brzmienie jest lepsze, choć nadal pozostaje "analogowe". Zagraliśmy dokładnie tak, jak 40 lat temu.

Wspomniał pan o festiwalu Rawa Blues. Stworzył go pan w 1981 r. i praktycznie tworzy i kieruje nim do dziś.

- Pod koniec lat 70. my, bluesmani, byliśmy traktowani po macoszemu. Media nas ignorowały. Rock'n'rolowcy traktowali nas jako "staruchów", jazzmani uważali nas za niedouczonych muzyków. Znałem jednak Elę Mielczarek, Pawła Ostafila, Jacka Skubikowskiego i jeszcze kilka innych osób ludzi, dla których blues był ważny, spotykaliśmy się na Folk-Blues Meetingu w Poznaniu i na białostockiej Jesieni z Bluesem. Na początku 1981 r. trwał "karnawał Solidarności", było nieco więcej swobody, postanowiłem więc, że zrobię festiwal bluesowy czyli I Ogólnopolskie Spotkanie z Bluesem "Rawa Blues".

Podkreślam: Rawa Blues od samego początku było w naszej nazwie! Pierwszy festiwal rozpoczął się 27 kwietnia 1981 r. Koncerty odbyły się także w studenckich klubach "Kwadraty", "Medyk" i w "Pulsie". Zagrał m.in. Ostafil i Dżem. Wtedy zagrałem z grupą Kwadrat. Przez dwanaście kolejnych festiwali Rawa Blues był festiwalem krajowym, ogólnopolskim. Po upadku komunizmu doszedłem do wniosku, że warto by Rawa stała się festiwalem międzynarodowym, bo w końcu jak długo mogą grać tylko Dżem, Nalepa i Dudek? Przejście na międzynarodowy format było też dla mnie największym wyzwaniem. Mieszkaliśmy z Iwoną w Holandii. W Amsterdamie spotkałem kilka kapel ze Stanów i jedną z Holandii. Powiedziałem do Iwony: "Niech wsiadają do autobusu, w Katowicach zrobimy międzynarodowy festiwal!".

Skąd wzięliście środki?

- Odłożyliśmy na budowę domu w Polsce i te środki zainwestowaliśmy w całości w festiwal. Wszystko, co miałem, ulokowałem w Rawa Blues. To było moje ryzyko. Choć gaże bluesmanów nie są taki wysokie jak gwiazd popu czy rocka, musiałem mieć pewność, że zapłacę honoraria wykonawcom z zagranicy. Wierzyłem, że się to uda i nie będzie żadnej wtopy. I udało się! Spodek był zapełniony, zabrakło biletów, które na czarnym rynku kosztowały dwa czy trzy razy więcej. W kolejnych latach zaprosiliśmy największe, światowe gwiazdy bluesa m.in. Roberta Craya, Koko Taylor, Juniora Wellsa, Keb' Mo'.

Rawa Blues Festival został uhonorowany wyjątkową nagrodą: największe międzynarodowe stowarzyszenie bluesowe, The Blues Foundation, przyznało Rawie nagrodę Keeping The Blues Alive w kategorii najlepszego festiwalu indoor na świecie. Teraz otrzymuję z różnych agencji propozycje, by ich wykonawcy zagrali w Spodku. Na festiwal przychodzi ponad cztery tysiące osób, od kilkuletnich dzieci do seniorów. Rawa Blues to festiwal rodzinny, dzieci mają wolny wstęp. Nie ma alkoholu, więc jest spokojnie i bezpiecznie. Przy bluesie można się świetnie bawić.

Festiwal ma także walor edukacyjny: pokazujemy jak bogate jest spektrum gatunków i odmian bluesa z różnych części Stanów Zjednoczonych. Inaczej się go gra w delcie Missisipi, inaczej w Nowym Jorku, a inne brzmienia rządzą w Chicago. Swój pomysł na ten gatunek mają muzycy z Kalifornii - tamtejszy blues jest ugrzeczniony, z ładną linią melodyjną. Ta różnorodność, odmienność powoduje, że podczas Rawa Blues ludzie się nie nudzą.

Jakie są plany na najbliższy festiwal?

- Główną gwiazdą tegorocznej Rawa Blues będzie grupa Blood Brothers. Grają w niej Mike ZitoAlbert Castiglia. Zito grał już u nas, ale teraz wystąpi w nowej, ostrej i rhytm'n'bluesowej odsłonie i ich występ zwieńczy festiwal. To dwóch wybitnych gitarzystów, którzy różnią się temperamentem, stylem gry. Przed nimi zagra m.in. Mr Sipp, The Commoners - łącznie 20 zespołów na dwóch scenach. Planujemy też jubileuszowy koncert Shakin' Dudi z okazji naszych 40. urodzin. Zagramy największe przeboje z lat 80. plus kawałki z innych płyt. Zauważyłem, że ludzie coraz częściej chodzą na koncerty polskich zespołów, doceniają je i chcę, żeby przy naszej muzyce ludzie dobrze się bawili, jak wtedy. "Au sza la la la", "Ziuta", "Za dziesięć trzynasta" plus nowe utwory, które już są obecne na kanale YT. Na płycie Spodka jest dużo miejsca, będzie można potańczyć.

Boczna scena będzie opanowana przez laureatów "rozgrzewki" - z wielu kapel wybieramy najciekawszych 10 zespołów, które zagrają na dużej scenie. Dobra muzyka, dobre jedzenie i mam nadzieję, dużo naprawdę dobrej zabawy. Chcę, by te 12 godzin minęło jak dobry, dwugodzinny koncert. Zwykle, ci, którzy przyjdą raz - przychodzą już co roku. W organizacji Rawy pomaga mi córka Agata - pianistka klasyczna.

Czy blues stanął w miejscu czy też nadal rozwija się? Kto w Polsce go słucha?

- Do słuchania bluesa przyznaje się 30 procent ludzi - więcej niż do słuchania np. jazzu, więc z pewnością nie można uznać go za niszowy gatunek muzyczny czy za jakieś podziemie. Problem polega na tym, że wiele osób nie rozumie, że blues jest praźródłem współczesnej muzyki rozrywkowej. Bez bluesa nie byłoby ani Rolling Stonesów, ani Jimiego Hendrixa, Led Zeppelin ani tysięcy innych grup, które kształtowały współczesną muzykę rockową, jazz i - szerzej cały pop, który czerpie inspirację z bluesa i rhytm'n'bluesa. Pojawia się coraz więcej kapel bluesowych. Jest ich w Polsce ponad 100. Ci muzycy grają z czystej pasji i zamiłowania, bo jak wspomniałem, tak dużych jak w popie czy rocku dużych pieniędzy w bluesie raczej nie ma.

Poza Rawa Blues jest u nas ponad trzydzieści, może nawet czterdzieści mniejszych, lokalnych festiwali bluesowych, więc zapotrzebowanie na ten gatunek jest niemałe. Czasem, jak w Suwałkach, koncerty bluesowe są organizowane w trakcie lokalnych obchodów, dni miasta. Blues ma się dobrze, jednak nadal media traktują go macoszemu. Gdy byłem w Holandii kupiłem płytę "The Hot Spot" Milesa DavisaJohnem Lee Hookerem. Miles grał po swojemu, Hooker - po swojemu, a obydwaj tak naprawdę grali bluesa. Nie można, jak kiedyś niektórzy polscy jazzmani, odcinać się od bluesa, bo nie można odcinać się od korzeni! Bez bluesa nie ma ani rocka ani jazzu.

Spójrzmy na początki Stonesów - zanim nagrali swoje hity, na koncertach grali "The Red Rooster" Willie Dixona. Powinniśmy się oswoić z bluesem, zauważyć, że on jest obecny wśród nas i jest go wokół nas więcej niż myślimy. W USA bluesmani zakładali czarne garnitury, białe koszule, stawiali wzmacniacze na chodniki, chwytali gitary i grali. Ulicą jechał facet i mówił "Oni zagrają dziś wieczorem w moim klubie!". Teraz jest łatwiej, wystarczy przyjść na nasz festiwal i wybrać swój rodzaj bluesa. W Polsce słuchają go ludzie, którzy stanowią przekrój całego społeczeństwa - studenci, ale też dobrze sytuowani biznesmeni, którzy wykupują bilety w lożach, lekarze, inżynierowie, ojcowie, dziadkowie z całym rodzinami. Bluesa nie tylko śpiewają, ale także słuchają także kobiety w różnym wieku.

Powróćmy jeszcze do grupy Shakin' Dudi. Dlaczego grupa rozpadła się u szczytu popularności w 1987 roku?

- Graliśmy tylko trzy lata. Dzięki temu, że zdobyliśmy taką popularność, mogliśmy wejść do studia i nagrać coś nowego, innego. Nie myślałem kategoriami biznesowymi, to była nasza pasja i dobra zabawa. W połowie lat 80. koncertowaliśmy niewiele m.in. na festiwalu w Opolu. Na początku publiczność potraktowała nas nieufnie - zobaczyli kilku facetów w czarnych garniturach, ale po chwili wszyscy dobrze się bawili. Grałem także w Jarocinie - tam polewałem publikę wodą ze strażackiego węża. Po rozpadzie Shakin' Dudi grałem z moim big-bandem, to był cały autobus ludzi. Eksperymentowaliśmy też z muzykami symfonicznymi. Jeden z amerykańskich muzyków nazwał mnie "polskim Frankiem Zappą" - grałem różne gatunki od bluesa, przez punkrock aż po symfoniczne brzmienia. W Polsce nikt tak wtedy nie grał, nie poszukiwał.

Bluesa grał pan kilkanaście lat przed powstaniem grupy Shakin' Dudi, na początku lat 70. Jak się to wszystko zaczęło?

- Jako nastolatek zaczynałem od skrzypiec i klasycznego repertuaru. Później od kumpla dostałem harmonijkę ustną i trafiłem na nagrania Johna Mayalla, u którego zaczynał m.in. Eric Clapton. To był początek mojej bluesowej przygody. Zrezygnowałem ze studiów i stałem się zawodowym muzykiem. Z Maćkiem Radziejewskim tworzyłem kolejne grupy, ale pierwszą zauważoną przez publiczność grupą była Apokalipsa. Grał tam m.in. Marek Surzyn, przez dwa lata - Jan Borysewicz. Grałem też w Silesian Blues Band (SBB) Józefa Skrzeka. Z Breakoutem grałem podczas ich trasy koncertowej. Zadzwonił do mnie [Tadeusz] Nalepa i mówi: "Irek, ratuj, bo wszyscy muzycy się zwolnili!". Przyszliśmy rano, zrobiliśmy próbę. Bluesa graliśmy na co dzień, więc nie było problemów i zagraliśmy.

Tadeusz proponował mi współpracę, ale odmówiłem, bo przecież miałem Apokalipsę i nie mogłem zostawić kolegów. Nie udało nam się jednak nagrać płyty, w Poznaniu nagraliśmy tylko cztery utwory m.in. "Bieg ku promieniom słońca". Apokalipsa grała m.in. jako support przed Budką Suflera. Przeszedł do nich Jan Borysewicz. Udało się nam osiągnąć  fajne brzmienie, mieliśmy całkiem niezły, jak na tamte realia, sprzęt. Niestety w 1977 r. zespół się rozpadł. Potem był Irjan, Shakin' Dudi i inne grupy. Pozostałem w sferze bluesa i trwa to dziś. Minęło ponad pół wieku, ale jestem w dobrej formie. I nadal mam zapał do grania.

Rozmawiał Maciej Replewicz (PAP).

INTERIA.PL/PAP
Dowiedz się więcej na temat: Shakin' Dudi | Ireneusz Dudek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy