In Twilight's Embrace: Zrywając gatunkowy kaganiec

- Muzyka metalowa, ze swoim silnym gatunkowym kagańcem, jest sama w sobie pewną przeszkodą, ale nie znaczy to, że nie należy próbować tego kagańca zerwać - mówi nam Cyprian Łakomy, wokalista grupy In Twilight's Embrace, której właśnie ukazujący się, czwarty album "Vanitas" nie pozostawia wątpliwości, że zespół z Poznania nie tylko zrzucił z siebie kaganiec stylistycznych ograniczeń, ale i zerwał się z łańcucha stereotypowego myślenia o tym, co najważniejsze i ostateczne.

In Twilight's Embrace: Muzyka metalowa, ze swoim silnym gatunkowym kagańcem, jest sama w sobie pewną przeszkodą
In Twilight's Embrace: Muzyka metalowa, ze swoim silnym gatunkowym kagańcem, jest sama w sobie pewną przeszkodąfot. Piotr Steppa 

Bartosz Donarski, Interia: Patrząc na częstotliwość ukazywania się kolejnych materiałów In Twilight's Embrace na przestrzeni lat, można zauważyć, że od mniej więcej połowy obecnej dekady zdecydowanie podkręciliście tempo prac. Wcześniej na wasze albumy czekało się z grubsza cztery albo i pięć lat. Z czego wynika ta skądinąd optymistyczna intensyfikacja działań?

Cyprian Łakomy (In Twilight's Embrace): - Ze zwyczajnego dotarcia się jako zespół i osiągnięcia zgody co do pewnych pryncypiów. Tuż po wydaniu "The Grim Muse" chyba każdy z nas poczuł, że skoro gramy od przeszło dekady, to pomimo różnych życiowych perypetii, nie warto funkcjonować na pół gwizdka, tylko nieco bardziej serio niż to bywało wcześniej potraktować to co robimy - zarówno pod względem strony konceptualnej, jak i płaszczyzny koncertowej. Inna sprawa, że od powstania poprzedniej płyty, jesteśmy w ciągłym twórczym cugu i jeśli mam być szczery, utwory, pod którymi przez ten czas się podpisaliśmy, są naszymi najlepszymi do tej pory. Skoro tak jest, to tym bardziej nie czujemy wstydu rzucając je ludziom na pożarcie. Niech żrą.

Pozostając jeszcze przez chwilę w przeszłości, w 2016 roku wydaliście EP-kę "Trembling", co było w sumie dość zaskakującym posunięciem i pierwszym tego rodzaju materiałem w blisko 15-letniej historii In Twilight's Embrace. Skąd wziął się ten pomysł?

- Podczas sesji nagraniowej "The Grim Muse" zarejestrowaliśmy 14 numerów. Nie wszystkie z nich jednak pasowały klimatem do tego, co chcieliśmy osiągnąć na płycie. Były to numery o trochę bardziej rock'n'rollowej dynamice, no i cover "Opowieści zimowej" Armii, który po prostu głupio byłoby włączać w program autorskiego albumu. Od początku myślałem więc o tych trzech numerach jak o materiale na specjalne wydawnictwo, które nieco zniuansuje ludziom obraz tego, co dostali przy okazji premiery "The Grim Muse" i pozwoli spojrzeć na nią z innej perspektywy.

Ani wspomniana EP-ka "Trembling", ani tym bardziej poprzednia płyta, nie mówiąc o wcześniejszych albumach, nie były jednak w stanie przygotować mnie na spory szok, którego doznałem słuchając "Vanitas". Mamy tu bowiem do czynienia ze swego rodzaju stylistyczną woltą, bo choć wasz nowy album nie został przecież wyzuty z przyrodzonej In Twilight's Embrace melodyjności / chwytliwości, jest to dziś muzyka zdecydowanie bardziej posępna, pozbawiona tego goeteborskiego, jak to mawiają Anglosasi, "upbeatu", emanując w zamian czymś, co można by określić poczuciem, za przeproszeniem, eschatologicznej zadumy. Zastanawiam się, skąd wzięła się ta przemiana?

- My raczej nigdy nie graliśmy wesołych piosenek, więc nie do końca zgadzam się z tym, że oto nagle zaszła w naszej muzyce jakaś drastyczna wolta. Widzę to raczej tak, że wyostrzyliśmy albo wyciągnęliśmy na pierwszy plan elementy, które były obecne już w przeszłości, choć w innym natężeniu. Oczywiście, jesteśmy dziś sprawniejszymi muzykami i kompozytorami niż te kilka lat temu, co zapewne też miało jakiś wpływ na to, jak w ostatecznym rozrachunku prezentuje się "Vanitas". Z eschatologiczną zadumą trafiłeś akurat w sedno. Pisząc teksty na tę płytę doszedłem do wniosku, że skoro świat dookoła tak usilnie eliminuje lub ignoruje śmierć, to ktoś musi mu wreszcie o niej przypomnieć. Mogę to być np. ja.

Swoją drogą, nie mieliście pewnych obaw, że ta dość radykalna metamorfoza być może wprowadzi część dotychczasowych fanów In Twilight's Embrace w stan niejakiej konsternacji? Innym z kolei zasugeruje wpisywanie się w pewne panujące obecnie, stylistyczne tendencje, sam przecież podkreślasz, że "nie jest to płyta, na której dołączamy do niby uduchowionego chóru 'wyznawców śmierci' i chowamy się za symbolami bez znaczenia".

- Gdybyśmy myśleli w pierwszej kolejności o tym, co sobie ludzie pomyślą, to byłby to jasny impuls, by dać sobie siana z tym całym graniem. Prawdę powiedziawszy, nasza publiczność cały czas się kształtuje, bo na dobrą sprawę jej zręby uformowały się dopiero przy okazji wydania poprzedniej płyty. Ktoś się dziwi? To dobrze, bo zaskoczeń coraz mniej dookoła nas. Nie interesuje mnie też wpisywanie się w stylistyczne tendencje, które mają akurat wzięcie, bo poza podstawowymi umiejętnościami, z rachowania byłem raczej kiepski. Przywołane przez ciebie słowa to dowód, że jest wręcz odwrotnie. Ten kult śmierci uprawiany dziś z lubością przez wielu reprezentantów sceny ekstremalnej, nie niesie dla mnie żadnych interesujących treści, ograniczając się najczęściej do szafowania zgranymi do porzygu symbolami. To może i efektownie wygląda, ale nie skłania do żadnej sensownej refleksji.

Mimo sporych zmian, które dokonały się w brzmieniu In Twilight's Embrace, wspomniany wstrząs, którego doznałem słuchając "Vanitas" należy do wyjątkowo przyjemnych. Z uporem godnym dobrej zmiany szukałem na tej płycie słabego utworu i mimo dogłębnej analizy poniosłem sromotną klęskę. Jest w tym materiale coś nieoczywistego, czego być może brakowało na poprzednich albumach. Mam tu zwłaszcza na myśli ten - często nieuchwytny dla wielu twórców - walor muzyki, który sprawia, że nie jest to produkt jednorazowego użytku. Jak postrzegasz to z własnej, wewnątrzzespołowej perspektywy?

- Jako artystom, zależy nam na tym, by to co robimy było czymś więcej niż tylko sumą kojarzących się tak albo inaczej elementów. Innymi słowy, chcemy, żeby te poszczególne pierwiastki puściły w pewnym momencie soki; wydestylować z nich coś ponad. Muzyka metalowa, ze swoim silnym gatunkowym kagańcem, jest sama w sobie pewną przeszkodą, ale nie znaczy to, że nie należy próbować tego kagańca zerwać. Nasze zmagania z twórczą materią określiłbym więc właśnie jako takie próby zrywania kagańca samym sobie albo chałupniczą alchemię, robioną bardziej "na czuja" niż w oparciu o szczegółowe wytyczne.

"Vanitas" ma w sobie znacznie więcej z black metalu, co słuchać najlepiej choćby w atakującym niczym pancerna dywizja z Norrköping "As Future Evaporates", zwieńczonym - za przeproszeniem - epicką wręcz podniosłością na miarę Paradise Lost czy starszej Katatonii; albo w "The Hell Of Mediocrity" z kapitalną główną, powracającą melodią w tremolo. Ja bym tego nawet nie stawiał obok Necrophobic, Unanimated czy innego Naglfar. Przyznasz chyba, że dużo w tym blackmetalowego powabu?

- Czy black metal może być powabny? Nie wiem. Ale przeczuwałem, że to określenie gatunkowe w końcu padnie. Biorąc rzecz z czysto formalnej perspektywy, owszem - są tremola, blasty, molowe melodie, czyli dość typowe elementy tej stylistyki. Z drugiej strony, to wszystko pojawiało się u nas już wcześniej, choć w trochę innym natężeniu. Blackmetalowe riffy pojawiały się m.in. w "Gravitate Towards The Unknown" czy "The Fullmoon Strain" z poprzedniej płyty. Wtedy też nie wzięły się znikąd; mam wrażenie, że tym razem po prostu wyszły na wierzch kosztem innych pierwiastków. Bez względu na to w jakim kierunku rozwija się nasza muzyka, ja wciąż słyszę pewną ciągłość w tym co robimy od samego początku.

Zobacz teledysk "As Future Evaporates" In Twilight's Embrace:

Na przeciwległym biegunie znajdujemy z kolei takie numery jak przysadzisty "Trembling", utrzymany w średnim tempie "Fan The Flame" czy wreszcie mocno hipnotyzujący "The Great Leveller" (kolejny, jak mniemam, synonim śmierci, w obliczu której wszyscy jesteśmy równi). Można rzec, że jest to jeszcze jedno oblicze tej płyty. Co ty na to?

- Tak jest. Pomimo spójności i silnego skondensowania, "Vanitas" ma wiele oblicz. Ujawniały się one od początku procesu powstawania płyty. Mimo to, selekcja utworów była w zasadzie symboliczna, z programu płyty wyleciały może dwa numery, przy czym jeden już na etapie totalnego szkicu. Uważam tę różnorodność za spory atut naszej płyty i skuteczny kontrargument dla tych, którzy usilnie będą mówić, że "In Twilight’s Embrace też zachciało się grać black metal".

Kluczową kompozycją wydaje się także "Flesh Falls, No Ghost Lifts", w której pojawia się polski tekst. To bodaj w nim pada też znamienna dla - nazwijmy to konceptu - fraza "Vanitas vanitatum et omnia vanitas". Czy aby nie bredzę?

- To był pierwszy utwór skomponowany po wydaniu "The Grim Muse". Z kolei tekst zamknąłem jako zupełnie ostatni, mimo że startowałem jakoś równo z resztą zespołu. Przytoczona przez ciebie fraza pojawiła się w ostatniej chwili, jednak nie przypisywałbym jej roli lejtmotywu całości. To nie jest żadne studium śmierci ani pean na jej cześć. Jest tym motywem raczej konstatacja, że znaczną część życia przepuszczamy na rzeczy nieistotne, żyjąc z dnia na dzień, bez zastanowienia, czy zostawimy po sobie cokolwiek bardziej wartościowego niż worek z kośćmi i gnijącym mięsem. Takiej refleksji mi brakuje wśród wielu moich znajomych i nieznajomych. Dominuje podporządkowanie się najniższemu wspólnemu mianownikowi, każdy zaś, kto stara się wyłamać traktowany jest jako dziwoląg. Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał przypomnieć mu, gdzie jego miejsce. O tym jest m.in. wspomniany przez ciebie "The Great Leveller".

Słów kilka o okładce, trudno bowiem przejść obok niej obojętnie. Na pierwszy rzut oka wydaje się nawet całkiem rozweselająca, po dłuższym namyśle wprost przeciwnie - przeraża. Opowiedz mi całą tę historię.

- To fotografia, którą jakąś dekadę temu wygrzebałem w domu rodzinnym. Zdjęcie wykonano ponad pół wieku temu, a przedstawia ono 50. rocznicę ślubu pewnego małżeństwa, jak mniemam, znajomych moich przodków. Już wtedy uderzył mnie jego grobowy klimat, to że tych ludzi ktoś ustawił do obiektywu jak przestępców albo, nie przymierzając, wypchane zwierzęta. Myśl o tym zdjęciu wracała zawsze, kiedy wracałem w rodzinne strony. W końcu, kiedy zaczęliśmy pracować nad nowymi utworami i mniej więcej wiedziałem z jakich pozycji pisane będą teksty, postanowiłem wykorzystać je jako okładkę.

Cieszę się z takiego obrotu spraw, bo to zdjęcie idzie w poprzek dzisiejszym tendencjom do umieszczania tych wszystkich misternych rysunków na okładkach płyt. W tym sensie, okładka "Vanitas" to bardziej anty-okładka, atak brzydoty w tym dopieszczonym do perfekcji metalowym uniwersum.

Okładka płyty "Vanitas" In Twilight's Embrace 

Co do samej produkcji, jest ona... wysoce autentyczna. A może z premedytacją niewycyzelowana?

- Chcieliśmy zabrzmieć surowiej niż na "The Grim Muse" i dać wrażenie bezpośredniego kontaktu z muzyką. Dlatego też postanowiliśmy zostawić pewne niedoskonałości i brudy. Inna sprawa, że wersji miksu mało też nie było.

Zauważyłem, że wokół In Twilight's Embrace zrobił się ostatnio znacznie większy szum. Zagraliście na Metalmanii, niebawem czekają was koncerty u boku samego Immolation, poczytny amerykański "Decibel" udostępnia wasz nowy numer na swojej internetowej witrynie... Słowem: dzieje się. Nie pozostaje chyba nic innego, jak skrzętnie to wszystko zdyskontować...

 - Zobaczymy.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas