Halina Mlynkova: Życie rodzinne to mój azyl [WYWIAD]

Tomasz Słoń

Tomasz Słoń

Polsko-czeska wokalistka nadal kojarzona jest z folkowo-rockowym zespołem Brathanki, mimo iż rozstała się z nim niemal 20 lat temu. Jej kariera solowa miała swoje wzloty i upadki, a Halina Mlynkova w pewnym momencie budziła zainteresowanie mediów głównie swym życiem prywatnym. Jej nowa płyta "Film(l)ove" jest zapewne sporą niespodzianką, jako że zawiera nowe interpretacje popularnych utworów filmowych. Z okazji wydania albumu porozmawialiśmy z Haliną Mlynkovą o kinie, znanej czeskiej bajce, Robercie Gawlińskim i pułapce, w jaką kiedyś wpadła.

Halina Mlynkova wydaje filmowy album "Film(l)love"
Halina Mlynkova wydaje filmowy album "Film(l)love"Dorota Porębskamateriały promocyjne

Tomasz Słoń, Interia: Lubisz w ogóle chodzić do kina?

Halina Mlynkova: - Uwielbiam. Kino kocham, to takie miejsce, gdzie mogę choć na chwilę odciąć się od rzeczywistości. Zazwyczaj nie idę tam dla towarzystwa, dla dzieci czy znajomych, ale by oglądnąć  film, jaki sprawia mi ogromną przyjemność. Oczywiście bez popcornu (śmiech). Zatapiam się w tym czasie w filmie. Zazwyczaj wybieram mniejsze kina, gdzie kultura oglądania jest zupełnie inna, gdzie sama przyjemność oglądania jest, przynajmniej dla mnie, większa.

Kino to nadal nieodzowna część naszego życia, mimo iż obecnie korzystamy z platform streamingowych, gdzie można często zobaczyć filmy chwilę po premierach. Ja jestem nadal zwolenniczką chodzenia do kina, podobnie jak papierowej książki (śmiech).

To już trochę rozumiem, skąd pomysł na nagranie płyty z muzyką znaną z filmów, choć album "Film(l)ove" z pewnością jest pewnym zaskoczeniem. Ludzie oczekują od ciebie raczej albumu z przeróbkami np. tematów folkowych, czy to polskich, czy czeskich lub słowackich.

- Ta płyta powstawała właśnie trochę z przekory. Poza tym to jest płyta koncepcyjna. Z jednej strony kocham "Czerwone korale" i to, co robiłam 20 lat temu, ale na przestrzeni mojej drogi artystycznej to był tylko epizod. Później można mnie było usłyszeć w zupełnie odmiennych utworach. To było odejście od tego etniczno-brathankowego klimatu. Jestem już dojrzałą kobietą, ciągnie mnie do sal zamkniętych, biletowanych koncertów, do publiczności uważnej, która zupełnie inaczej odbiera koncert.

To są też moje doświadczenia w ostatnich latach. Wiem, dla jakiego odbiorcy gram i dla jakiego kocham grać. Gdy gram "plenery", a szczerze mówiąc nie przepadam za tego typu koncertami, to patrzę na ludzi i większość z nich nie ma pojęcia, po co ja na tej scenie jestem. Dużo mnie to kosztuje. Nie ukrywam, że zamknięta przestrzeń teatru, filharmonii - a takich koncertów gram dużo od jesieni do wiosny - to jest balsam na moją duszę.

Halina Mlynkova wydaje filmowy album "Film(l)love"Dorota Porębskamateriały promocyjne

- Gramy zazwyczaj w zmniejszonym składzie akustycznym, w mniejszych salach. I nawet te stare przeboje, brathankowe, brzmią zupełnie inaczej, brzmią spokojniej. Widz wsłuchuje się uważnie w każdy utwór, nie oczekuje na koniec "Czerwonych korali", by sobie poskakać, a wręcz odwrotnie. Aczkolwiek zawsze się cieszą, gdy słyszą ten utwór, bo to nieodzowna część mojej historii muzycznej. Też ją bardzo szanuję i absolutnie się od niej nie odcinam, bo przez lata otwierała mi wiele drzwi.

Trzeba mieć jednak czasami odwagę, by pójść dalej. Chciałam też, niezależnie od tego wszystkiego, nagrać płytę z utworami, które byłyby balsamem dla mojej duszy na scenie, abym mogła wyjść z kwartetem smyczkowym, troszeczkę odciąć się od muzyki folkowej i zaprezentować utwory, które zresztą w przeszłości już wielokrotnie śpiewałam.

Porozmawiajmy więc o płycie "Film(l)ove". Dobór utworów może trochę zaskakiwać - jaki był klucz?

- Przede wszystkim chciałam, żeby pojawiły się utwory nam współczesne, ale w zderzeniu z tymi starszymi. Dlatego są tu "Ruchome piaski", dlatego jest utwór Roberta Gawlińskiego "O sobie samym", a z drugiej strony sięgnęłam do starych utworów, jak "Ostatnia niedziela". Pamiętam, gdy byłam jeszcze bardzo młoda, słuchałam go na winylu w domu. Potem poznałam jego wstrząsającą historię, ale do dziś tę kompozycję bardzo lubię. Wybrałam ją jako jedną z pierwszych na płytę, również dlatego, iż w oryginale jest śpiewana przez mężczyznę, a chciałam ją pokazać w kobiecej interpretacji, choć tekstu nie zmieniłam.

Z kolei "Trzy orzeszki" to ukłon w kierunku mojego dzieciństwa. Tak jak w Polsce nie ma świąt bez Kevina, tak w Czechach nie ma świąt bez "Trzech orzeszków dla Kopciuszka". Gdy 2021 roku zmarła aktorka Libuše Šafránková, grająca główną bohaterkę tej bajki, to była to niemal żałoba narodowa. Wszyscy pamiętali ją z tej właśnie roli, gdy miała 20 lat. Główny motyw muzyczny tej bajki śpiewał Karel Gott, a kompozytorem był Karel Svoboda, autor m.in. "Pszczółki Mai". Ta bajka towarzyszyła mi od dzieciństwa, dlatego bardzo chciałam jeden z pochodzących z niej utworów zaśpiewać na nowej płycie.

Dla mnie pewnym zaskoczeniem jest pojawienie się przeboju "O sobie samym", czyli kompozycji Roberta Gawlińskiego z filmu "Prowokator". Podobno to pomysł Marcina Kindla, twojego obecnego partnera?

- Tak, to propozycja Marcina, producenta płyty, nie ukrywam, że na początku też zareagowałam zaskoczeniem. Gdy jednak zaczęliśmy się przygotowywać, okazało się, że śpiewa mi się go bardzo dobrze. Ma bardzo dobry tekst, Robert tworzy zresztą fajne melodie. Nie ukrywam, że dla mnie ten utwór to spore odkrycie.

Halina Mlynkova wydaje filmowy album "Film(l)love"Dorota Porębskamateriały promocyjne

Czy nagrywając ten album jakoś sobie wyobrażałaś, kto miałby go kupić, do kogo adresujesz tę muzykę?

- To są przede wszystkim ludzie, którzy już trochę z muzyki brathankowej wyrośli, bo wtedy mieli - tak jak ja - po dwadzieścia kilka lat. To dojrzała publiczność, która lubi usiąść w spokojnym miejscu i posłuchać spokojnej muzyki, niekoniecznie z głośną perkusją. Taka jest większość moich słuchaczy, którzy przychodzą na koncerty. Ta płyta jest więc ukłonem w ich stronę, fanów, którzy czekają na kolejną moją płytę. Jestem przekonana, że przyjmą ją pozytywnie, bo jest po prostu zupełnie inna.

Dla mnie jest to też spełnienie kolejnego muzycznego marzenia. A jeśli ja jestem do tej płyty przekonana, to ludzie po nią sięgną. Nie są to może setki tysiące osób, jak za czasów Brathanków, ale jestem im wdzięczna, że od lat przychodzą na moje koncerty i są po prostu ze mną.

Twoje życie to trochę gotowy scenariusz na film.... Życie prywatne zdominowało w pewnym momencie to, jak jesteś przez ludzi postrzegana. W 2020 roku byłaś piątym najczęściej wyszukiwanym muzykiem w polskim internecie, ale głównie przez sprawy prywatne. Czy nowa płyta, nowe otwarcie w twojej karierze, pozwoli, byś znów zaistniała głównie jako wokalistka znana ze swej twórczości?

- Zawsze się bałam, że wpadnę w taką pułapkę, w jaką ostatecznie wpadłam. Popełniłam duży błąd, jeśli chodzi o dobór osób, z którymi kilka lat temu pracowałam. Okazało się bowiem, że są mocno związane z tym światem mediów plotkarskich. Mimo moich wewnętrznych oporów, wpadłam w te sidła i to strasznie. Po kilku latach udało mi się to chyba wyciszyć, co bardzo mnie cieszy.

Nie chodzi mi o to, by wszyscy zapomnieli, bo to po prostu zostaje i jest częścią mojego życia. Teraz skupiam się na pracy, kompletnie mnie nie interesuje ten świat. Jestem przekonana, że tym, co robię teraz, konsekwencją w działaniu, jestem znów postrzegana poprzez swoją muzykę.

We wrześniu 2021 roku twoja gwiazda została odsłonięta w Alei Gwiazd Polskiej Piosenki w Opolu. Akademicki Chór Politechniki Opolskiej, pod batutą Ludmiły Wocial-Zawadzkiej, wykonał wówczas kompilację twoich najpopularniejszych piosenek. Pojawił się więc pomysł współpracy między wami, coś z tego ma szansę się zmaterializować?

- Bardzo bym chciała, zwłaszcza że w Opolu było to fajnie przygotowane, chór zaśpiewał fantastycznie. To miasto jest mi bardzo bliskie, sam festiwal bardzo lubię, za każdym razem dostaję szansę zaśpiewania czegoś wyjątkowego, pokazania własnej wrażliwości. Dlatego być może w przyszłości uda nam się kontynuować współpracę z tym chórem.

Jesteś rozpoznawalną osobą, pojawiasz się w przestrzeni medialnej jako wokalistka, czasami jako aktywistka, jesteś też matką. A jak ty sama siebie postrzegasz?

- Dla ludzi jestem na pewno przede wszystkim wokalistką i doświadczam tego niemal wszędzie. Natomiast życie rodzinne jest dla mnie najważniejsze, to mój azyl. Pamiętam, gdy byłam jeszcze w Brathankach, zarówno ja, jak i moi najbliżsi, byliśmy przekonani, że w życiu nie założę rodziny. A tu proszę, podwójna rozwódka (śmiech).

Mam cudownych dwóch synów i to jest fantastycznie. A ponieważ nie potrafię żyć klasycznie, stąd różnica prawie 18 lat między nimi.

Chodzisz w Polsce do czeskich restauracji?

-Nie, w ogóle. Byłam raz w Warszawie w takiej restauracji i nie miało to nić wspólnego z czeskim jedzeniem. Nie było tam nawet czeskiego piwa (śmiech). Warto jednak pamiętać, że w Czechach im gorsza knajpa z wyglądu, tym lepsze jedzenie domowe.

To na zakończenie opowiedz jeszcze o zbliżającej się trasie koncertowej. Czego mogą się spodziewać widzowie?

- Głównym tematem będzie oczywiście muzyka filmowa, bo będę promować nową płytę. Trasa rozpoczyna się zaraz po ukazaniu się albumu "Film(l)ove", więc może jeszcze nie wszyscy się z tą muzyką zapoznają. Ale myślę, że będzie to dla nich fajna niespodzianka, bo przecież usłyszą w sumie znane utwory. Tyle, że w nowych wersjach.

Gramy z żeńskim kwartetem smyczkowym z Warszawy, Piotrem Steczkiem, również na skrzypcach, który zaaranżował utwory, oraz Marcinem Cichockim, który zaaranżował i zagrał na płycie na fortepianie. Do tego dojdzie jeszcze kilka utworów typu "Zanim stracisz", "Zabiorę cię" oraz kilka innych niespodzianek, jakie graliśmy już wcześniej, podczas koncertów.

A będą "Czerwone korale"?

- Jestem bardzo namawiana, by mieć je przygotowane, a gdy mówię, że mamy przecież pokazać coś nowego, to słyszę, że jak to, koncert Mlynkovej bez "Korali" (śmiech).

Chciałbym usłyszeć "Czerwone korale" w wersji na kwartet smyczkowy i fortepian.

- Przerobiliśmy już kiedyś ten utwór na wersję akustyczną, jest dostępna na YouTubie, choć rzeczywiście nie ma wersji na kwartet smyczkowy (śmiech). Ale jest szansa, że na koniec koncertu, może na bisy, zagramy może "Czerwone korale", może "W kinie, w Lublinie" (śmiech). Ale na razie bardzo się łamię, bardzo.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas