"Gothic to jedna strona medalu"
Obserwując karierę norweskiej Tristanii, doskonale widać, jak pnie się w górę. Niegdyś ciekawostka przyrodnicza z miasta muzyków Theatre Of Tragedy, dziś grupa, której oddech czują na karku nie tylko byli koledzy Liv Kristine. Ich piąty album "Illumination" oświeci nie tylko rynkową konkurencję. Według pierwotnych zapowiedzi, "Illumination" miał trafić pod sklepowe strzechy o wiele wcześniej niż 19 stycznia 2007 roku. Już na przełomie kwietnia i maja 2006 roku muzycy ze Stavanger informowali o zakończeniu sesji w niemieckim studiu "Woodhouse". Premierę wyznaczono początkowo na wrzesień. Tak się jednak nie stało. Zespół informował wówczas dość enigmatycznie o problemach poza ich kontrolą. Aż 9-miesięczne oczekiwanie na wydanie na świat albumu nie jest z pewnością niczym przyjemnym. Właśnie o tę bolesną zwłokę Bartosz Donarski zapytał na początek Andersa Hoyvika Hidle'a, gitarzystę Tristanii.
Pojawiło się trochę technicznych problemów, z czym wiązało się kilka spraw. Chodziło m.in. o opóźnienia z przygotowaniem okładki i pewną zwłokę ze strony wytwórni, która chciała w swoim tempie przygotować się do promocji albumu. Powodów było całkiem sporo. Przyznam, że my czuliśmy się tym nieco sfrustrowani. Płytę mieliśmy już gotową w kwietniu i z niecierpliwością czekaliśmy na jej wydanie. Z drugiej strony są też pewne plusy. Nabraliśmy większego dystansu do tego materiału, co pomaga nam w promocji, udzielaniu wywiadów. Trzeba jednak przyznać, że to trochę za długo. Gdyby to ode mnie zależało, album już dawno byłby na rynku.
Zgodnie z tradycją stworzyliście album z wyraźnym i określonych brzmieniem Tristanii, wnosząc jednocześnie wiele nowych i świeżych elementów. To kolejny krok w muzycznej ewolucji, pozwalający badać nowe obszary przy zachowaniu własnej tożsamości.
Lubimy komponować różnorodną muzykę, choć nie robimy tego dla samego robienia. To bardziej naturalny proces, będący wynikiem naszych odmiennych muzycznych zainteresowań. Słuchamy naprawdę wielu różnorodnych stylów. A to ma swoje odzwierciedlenie w muzyce, którą tworzymy. Nie ma to jednak nic wspólnego z ustaleniem konkretnej wizji przy komponowaniu. Nie mówimy sobie: zróbmy złożony muzycznie album. To wszystko jest naturalne i trochę poza naszą kontrolą
Nie tylko płyta w swej całości tworzy wielobarwny wachlarz dźwięków. W każdym z utworów na "Illumination" znalazło się mnóstwo nastrojów , od doom metalu do industrialu, poprzez delikatne syntezatorowe pasaże ku technicznym metalowym riffom i od mrocznych ballad do rocka gotyckiego - jest tam wszystko.
Dokładnie. Jak dla mnie to waśnie jest największy postęp, jaki dokonaliśmy na "Illumination". Udało nam się uzyskać większą dynamikę w aranżacjach, nad którymi - swoją drogą - bardzo ciężko tym razem pracowaliśmy. Zajmowaliśmy się nimi wspólnie z Waldemarem (Sorychtą), naszym producentem już w fazie przedprodukcji, zmieniając je do bólu, aż w końcu byliśmy ze wszystkiego zadowoleni. Dlatego uważam, że jest to, muzycznie, nasz największy krok do przodu.
Mimo, że płyta wydaje się być bardziej wymagająca, nie jest wcale przeładowana niezrozumiałą złożonością. Wciąż mamy tu do czynienia z dobrymi melodiami i nie inaczej jest z rozpoznawalnym stylem. Chęć próbowania nowych rozwiązań nie naruszyła brzmieniowych fundamentów Tristanii. To nadal ten sam zespół.
W ten sposób zawsze staramy się działać. Zachowujemy podstawowe elementy naszej muzyki, tak aby była rozpoznawalna. Można to dostrzec na każdym z naszych materiałów. Bo choć każdy album jest inny, wszystkie brzmią jak Tristania. I to również nie jest kwestia założenia, tylko naturalnego postępowania. Muzyką zajmujemy się cały czas i nawet jeśli rozwijamy ją, to będzie w niej coś stałego, niezmiennego.
Czy jest tym czymś gothic metal, styl, z którym chyba najbardziej jesteście kojarzeni?
Nie jest to do końca trafne określenie, bo po prostu nie obejmuje tego wszystkiego, co gramy. Oczywiście w naszej muzyce jest wiele elementów gotyckich, są klawisze, których wykorzystanie może wpływać na określanie tego mianem grania gotyckiego. Ale moim zdaniem to tylko jeden aspekt naszej twórczości. Jak już wcześniej mówiłem, interesujemy się bardzo wieloma stylami muzycznymi, i one też wpływają na nas inspirująco.
Gothic to tylko jedna strona medalu, a my mamy o wiele więcej do zaoferowania. Rozumiem oczywiście, że dziennikarze i fani lubią konkretne nazwy, ale dla nas nie ma to znaczenia. To tylko etykietka. Wolelibyśmy, żeby ludzie, słuchając Tristanii, sami odkrywali naszą muzykę. To o wiele lepsze rozwiązanie niż próba podawania danego gatunku.
Od samego początku odnajdywano w waszej muzyce wyraźne fascynacje ciężkim doom metalem. Również na "Illumination" nie zabrakło kilku przytłaczających partii.
Doom metal to muzyka, która jest z nami od bardzo dawna. Ja, jako gitarzysta i kompozytor, szczególnie lubię brytyjski doom metal z lat 90. To właśnie dzięki tym zespołom wszedłem w muzykę. Na początku lat 90. byłem pod ogromnym wrażeniem debiutów Anathemy i My Dying Bride. Ta muzyka odcisnęła nam mnie olbrzymie piętno. Czegoś takiego po prostu wcześniej nie słyszałem.
Jasne, były stare zespoły, jak Black Sabbath, jednak te nowe grupy, które pojawiły się na początku lat 90., były o wiele bardziej mroczne i cięższe. My Dying Bride na ten przykład, jest do dziś jednym z moich ulubionych zespołów. Bez wątpienia jest to ważna cząstka naszych inspiracji.
Nie sądzisz też, że jest to materiał nieco bardziej techniczny?
Odnoszę podobne wrażenie. Jest trochę więcej szybszych, a także bardziej industrialnych utworów na "Illumination". Dobrym na to przykładem mogą być kompozycje "Sacrilage", a także bonusowy numer "In The Wake". Te utwory są bardziej industrialne i bardziej techniczne pod kontem instrumentalnym.
No właśnie. Pojawiają się tu również echa muzyki industrialnej. Czy to zupełnie nowy element, który chcieliście tym razem wyeksponować?
Już wcześniej trochę z tym próbowaliśmy. Podobne rozwiązania pojawiły się np. w utworze "Heretique" z albumu "Beyond The Veil" (1999) i w kompozycji "Lost" na płycie "World Of Glass". A nawet jeszcze wcześniej bawiliśmy się nieco industrialnymi brzmieniami. Chcemy je jednak wykorzystywać jedynie do wzbogacenia albumu, przyprawienia nieco naszych własnych utworów. Nie chcemy, żaby ten industrialny feeling okazał się zbyt przytłaczający. Gdy jest tego za dużo, odciąga to uwagę od melodii. Dlatego nigdy nie wydamy industrialnego albumu, choć użycie niektórych tego typu pierwiastków wzbogaca muzykę.
W kontraście do elektronicznych brzmień mamy na "Illumination" udział kwartetu smyczkowego, którego gra świetnie wkomponowała się w całość. Jak do tego wszystkiego doszło?
Zdecydowaliśmy o tym podczas przedprodukcji, gdy wspólnie z Waldemarem zajmowaliśmy się utworami. Mieliśmy kilka wolniejszych, bardziej doomowych kompozycji, jak np. kończący płytę "Deadlands", które posiadały pewną melodyjną atmosferę. Pomyśleliśmy, że zamiast generowania smyczków na klawiszach, fajnie byłoby postarać się o prawdziwe ich brzmienie.
W "Deadlands" jest też sporo gitary akustycznej, której naturalne brzmienie stanowi w pewnym sensie kontrast do industrialnych, elektronicznych, bardziej nowoczesnych partii w innych kompozycjach.
Mówiąc o innych muzykach. W roli gościa wystąpił też Vorph, wokalista Samael.
Kiedy poprzedni nasz wokalista, śpiewający growlingiem, postanowił od nas odejść, byliśmy już zaangażowani w pracę nad tym albumem. Mieliśmy już zarezerwowane studio i mocno zabraliśmy się za komponowanie muzyki. Zrezygnował z zespołu, gdyż nie chciał poświęcać mu tyle czasu, ile to wymagało w zespole na naszym aktualnym poziomie. Postawił na życie prywatne.
Wspólnie postanowiliśmy, że nie będziemy szukać innego, stałego muzyka. Chcieliśmy sami przejąć jego obowiązki, nie tylko na koncertach, ale i na albumie. Niestety każdy z nas był zajęty swoją działkę, a ja pracowałem nad utworami i nie miałem czasu na próby pod tym kątem i przygotowywanie się od strony technicznej do śpiewania ekstremalnym głosem.
W związku z tym zdecydowaliśmy się, że poszukamy kogoś z zewnątrz, kogoś, kogo głos nam odpowiada. To miała być osoba, która fachowo wykona tę robotę. A skoro Waldemar wielokrotnie wcześniej pracował z Samael, wybór stał się oczywisty. To on nas skontaktował z Vorphem. Wykonał wspaniałą robotę. Szczególnie prosiliśmy go o to, aby zaśpiewał tak, jak robił to za dawnych dni, bardzo surowo. Powstał dzięki temu świetny kontrast. Od lat nie słyszałem, żeby w ten sposób śpiewał. Jesteśmy z tego powodu niezmiernie szczęśliwi. Genialne wykonanie.
Nie dający się podrobić głos Vorpha jest czymś, co każdy z pewnością będzie chciał na waszej płycie usłyszeć. Ale warto też podkreślić, że tego rodzaju, mocnych, ekstremalnych wokali jest na "Illumination" znacznie mnie niż to bywało wcześniej. Dlaczego?
Myślę, że jest to pewne połączenie. Na pewno ma to jakiś związek z charakterem tych utworów. Bardziej kolektywnie pracowaliśmy też, próbując różnych rzeczy na próbach, przygotowując muzykę. A że nie mieliśmy już wówczas tego typu wokalisty wśród nas, nie myśleliśmy tak bardzo pod tym kątem.
Pojawiło się więcej improwizacji i eksperymentów z czystymi wokalami. Później pojawiły jest naprawdę dobre melodie, które doskonale się sprawdzały. Część z nich jednak pozmienialiśmy, aby pasowały do mocnego głosu. Ogólnie rzecz biorąc, tym razem wyszło tak, że nowa muzyka nie potrzebowała aż tak dużej ilości ekstremalnych wokali. Nie znaczy to jednak wcale, że "Illumination" jest łagodnym albumem. Sporo utworów ma w sobie konkretny ciężar i szybkość. Ale zwyczajnie nie czuliśmy potrzeby czy konieczności wciskania do nich na siłę growlingu. Zupełnie inaczej było np. z poprzednią płytą "Ashes", w której pewne utwory wręcz prosiły się o wrzaski. Tym razem tego nie czuliśmy.
Nie wydaje ci się, że ten album jest miejscami trochę nawiedzony? Weźmy choćby początek utworu "Sanguine Sky". Czasami kojarzy mi się to z włoskim MonumentuM.
To ciekawe spostrzeżenie, bo faktycznie bardzo lubię MonumentuM. Uważam, że czasami dobrze jest zabawić się z tymi wszystkimi spirytystycznymi nastrojami, nawiedzonymi klimatami. Dzięki temu muzyka nabiera specyficznej atmosfery. Bardzo też lubię zespół, a właściwie bardziej projekt Devil Doll i tego rodzaju, nieco teatralne granie.
Co do produkcji. Zanim weszliście do "Woodhouse" odbyliście dwie sesje przedprodukcyjne. Opłaciło się to w studiu?
Tak. Dla porównania, przy "Ashes" poświęciliśmy chyba trzynaście tygodni na produkcję, w tym miksy. Za to "Illumination" nagraliśmy i zmiksowaliśmy w ciągu pięciu. Stało się tak dlatego, że wcześniej wchodziliśmy do studia z utworami zrobionymi tak naprawdę do połowy. Dopiero na miejscu używaliśmy studia jako miejsca twórczego działania, improwizowania, próbowania.
To przynosi często wspaniałe rezultaty, ale jest też nieziemsko stresujące. Tym razem pracowaliśmy zupełnie inaczej. Podczas dwutygodniowej sesji przedprodukcyjnej z Waldemarem, zrobiliśmy praktycznie cały album. Wszystko było gotowe, każdy szczegół. Dlatego, gdy weszliśmy już do studia, koncentrowaliśmy się jedynie na nagraniu tego, jak najlepiej tylko potrafimy, aby uzyskać jak najlepsze brzmienie. Stresu było znacznie mniej. Podczas tych nagrań, sami zastanawialiśmy się, dlaczego nigdy wcześniej w ten sposób nie robiliśmy (śmiech). Było więcej luzu. Następny album z pewnością przygotujemy tym samym sposobem.
Jak współpracowało się z naszym krajanem Waldemarem Sorychtą? Czy było inaczej w porównaniu z tym, jak działaliście w studiach dawniej?
Było inaczej. Wcześniej byliśmy współproducentami naszych poprzednich płyt, pracując razem z inżynierem dźwięku czy technikami. Tym razem po raz pierwszy zatrudniliśmy prawdziwego producenta, który miał się włączyć w powstawanie naszej muzyki w sposób twórczy. To było coś innego, ale zarazem niezwykle pożyteczne doświadczenie.
Właściwie z Waldemarem chcieliśmy już pracował od bardzo dawna. Rozmawialiśmy z nim o tym już przed nagraniami "Beyond The Veil", w 1999 roku. Z jakiś powodów tak się jednak nie stało. Ale od samego początku pisania muzyki na nowy album, wiedzieliśmy, że właśnie jego umiejętności doskonale będą pasować do "Illumination".
Z tego, co czytałem nie był on tylko producentem, ale również pomógł wam w procesie komponowania.
Gdy zajmowaliśmy się aranżacjami i potrzebowaliśmy np. połączenia różnych partii, Waldemar wychodził z wieloma dobrymi pomysłami. Zarówno pod względem zawodowym, jak i ludzkim, genialnie nam się wspólnie pracowało. Początek tej znajomości był dla nas bardzo miłym doświadczeniem.
I ostatnia rzecz. Czy Vibeke (wokal) zakończyła już swoją edukację, co - o ile pamiętam - stanowiło pewną niedogodność?
Z reguły nie jest to aż taki problem. W szkole jest zrozumienie dla jej obowiązków w zespole, związanych np. z wyjazdami na trasy. W sumie to z tego powodu musieliśmy zrezygnować chyba tylko z jednej czy dwóch tras. Szkołę kończy chyba latem, zostało jej do zaliczenie tylko kilka przedmiotów. Z tego co wiem, będzie uczyć muzyki, ale nie jestem do końca pewien.
Dzięki za rozmowę.