"Efekt naturalnego progresu"

"Piosenkę Pana Koracza o zdrowiu bym chciała najbardziej usłyszeć" - mówi "przypadkowo" zagajana przez konferansjera na teleturnieju chirurgów poczciwa pani Walentyna Wnuk w kultowej komedii "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz". Wyznawczyni teorii inż. Mamonia, leciwej salowej z filmu Barei "Deamonolith", drugi album warszawskiej, deathmetalowej grupy Gortal, do gustu raczej by nie przypadł.

Gortal po raz drugi
Gortal po raz drugiOficjalna strona zespołu

- Od początku prac nad nowym materiałem przyświecał nam jasny cel: nie stać się autokserokopiarką. No bo ile razy można słuchać piosenki pana Koracza o zdrowiu? - z uśmiechem na ustach zastanawia się Major, gitarzysta Gortal. W rozmowie z Bartoszem Donarskim, muzyk stołecznej formacji opowiada o tym, co w tej muzyce najważniejsze.

Pod koniec 2012 roku na rynku pojawił się wasz drugi album. Od wydania debiutu minęły dobre trzy lata, a gdybyście poczekali chwilę - byłyby cztery. Dość długo to wszystko trwało, zwłaszcza, że gdy rozmawialiśmy na początku 2009 roku, mówiłeś że szkielety nowych kompozycją już są. Jest jakieś wytłumaczenie?

- Na wstępie chciałbym sprostować, że od czasu wydania "Blastphemous Sindecade" minęły ponad cztery a nie trzy lata. Metal Archives łże w tej kwestii jak zapchlony kundel - debiut wyszedł w listopadzie 2008 roku. Nie zmienia to faktu, że taki okres to dla nas niemalże mgnienie oka. Proces twórczy w Gortal faktycznie nie należy do najszybszych.

- Powiedziałbym wręcz, że jest odwrotnie proporcjonalny do prędkości, jakie osiągamy. Powodów tego stanu jest więcej niż krost na ciele trędowatego. Obowiązki zawodowe i rodzinne, inne zespoły, w których udzielamy się oraz zainteresowania pozamuzyczne nie pozwalają na nadmiar wizyt w sali prób. Samo tworzenie też nie jest szybkim procesem. Nie chodzimy na skróty. Komponujemy i aranżujemy każdy numer tak długo, aż usatysfakcjonuje on nas w stu procentach. Czasami wystarczy kilka dni, a czasami miesiąc albo dwa.

W porównaniu z pierwszą płytą, utwory z nowego albumu brzmią bardziej wyrafinowanie. Ile w tym zasługi studia, w którym nagrywaliście, bo to uległo zmianie?

- Dzięki. Myślę, że jest to przede wszystkim efekt naturalnego progresu. Rozwijamy się jako instrumentaliści, kompozytorzy i jako ludzie. W pierwszym rzędzie chcemy zaspokajać własne ambicje i tworzyć muzykę, którą chcielibyśmy usłyszeć będąc słuchaczami. Wiemy jakie niedociągnięcia zawierał debiut. Decydując się na współpracę z Progresja Studio liczyliśmy na osiągnięcie znacznie lepszych standardów produkcyjnych i nie przeliczyliśmy się. Nie piję tu absolutnie do naszej współpracy z Maćkiem Miechowiczem, którą wspominamy pozytywnie. Nagrywaliśmy "Deamonolith" w innych, dużo bardziej komfortowych, warunkach. Sesja, łącznie z wakacyjnymi przerwami trwała około trzech miesięcy. Jesteśmy absolutnie zadowoleni z osiągniętych rezultatów i polecamy Pawła "Janosa" Grabowskiego innym zespołom. Jest profesjonalistą i perfekcjonistą, ale jednocześnie nie generuje niepotrzebnego ciśnienia.

Przygotowując "Deamonolith" zapowiadałeś, że "planujecie również stworzyć więcej przestrzeni, zwalniając czasami". Ten plan został chyba zrealizowany - płyta jest pod tym względem bardziej zróżnicowana. Jak to oceniasz?

- Konsekwencja to nasze drugie imię (śmiech). Od początku prac nad nowym materiałem przyświecał nam jasny cel - nie stać się autokserokopiarką. No bo ile razy można słuchać piosenki pana Koracza o zdrowiu? (śmiech). A tak bardziej serio to powiem ci, że od zawsze ceniłem zespoły, które umiejętnie budują nastrój poprzez liczne zmiany tempa. Dlatego firmowe blasty przeplatają się na "Deamonolith" z masywnymi zwolnieniami. Zależy nam na tym, aby każdy numer posiadał indywidualny charakter i dał się zapamiętać słuchaczowi. Nie chcemy tworzyć wypełniaczy. I myślę, że dzięki temu zróżnicowaniu, o którym wspomniałeś na wstępie, jesteśmy bliżej osiągnięcia tego celu.

W roli basisty znów pojawił się najemnik, że tak to ujmę. Taka tradycja?

- Świecka tradycja zobowiązuje, czyż nie? Przypomnę, że sesyjnie na koncertach wspomagał nas A.D. Gore z Pyorrhoea i Centurion, który nigdy nie był zainteresowany pracą w studiu ze względu na obowiązki w swoich zespołach. Termin nagrania zaczął zaciskać nam pętlę na szyi, więc jakoś na początku ubiegłego roku zaczęliśmy się rozglądać za pełnoetatowym basistą. Niestety bardzo długo nikt się nie zgłaszał - być może z jednej strony pokutuje opinia, że nasza trójka ma specyficzne podejście do pracy i obowiązków w zespole, że nie wspomnę o poczuciu humoru i wymaganiach mentalno-wizualnych... Byliśmy już przygotowani na kolejną sesyjną odsiecz, kiedy na skutek splotu różnych dziwnych wypadków zgłosił się Filip, którego ochrzciliśmy Nekrofilipem.

No właśnie, w 2012 roku w waszym składzie pojawił się Necrofilip z bliżej mi nieznanej, stołecznej formacji God Said No. To współpraca na dłużej?

- God Said No to stosunkowo młoda nazwa na warszawskiej mapie ciężkiego grania. Składa się jednak z muzyków, którzy w przeszłości z niejednej świni mięso jedli. Wymienię choćby Saltus i Testor. Nekrofilip poradził sobie w studio świetnie. Miał bardzo mało czasu na opanowanie materiału, ale spisał się bez zarzutu. Po grudniowych koncertach został oficjalnie członkiem Gortal. Być może proces aklimatyzacji był bezbolesny, ponieważ Nekrofilip jest o rok starszy ode mnie i Chrystego. Dzięki temu możemy stwierdzić, że wzrosło nam nie tylko morale w zespole, ale też średnia wieku i długość włosów (śmiech).

Niemal na każdym kroku podkreślacie przywiązanie do klasycznego death metalu i niechęć wobec wszelkich współczesnych trendów. Przy całym szacunku dla takiej postawy, sądzę że nie należy tego traktować jako niezgodę na rozwijanie własnego stylu, nie mówiąc już o zwykłych retro-sentymentach. Mam rację?

- Coś za często masz rację. Mówiąc o niechęci do współczesnych trendów mamy na myśli kilka kwestii. Jak wiadomo rozwój technologiczny pozwala na różne triki produkcyjne. Dochodzi do absurdalnych sytuacji, kiedy muzycy nie upuszczają w studio choćby jednej kropli potu. Jeśli chcesz zawrzeć w swojej muzyce emocje musisz włożyć w to maksimum swoich sił. Ma być ból, pot i wycieńczenie. Objedzie się bez łez, bo prawdziwy mężczyzna nigdy nie płacze (śmiech). Nie podobają mi się hurtowe plastikowe produkcje. Nie odpowiadają mi również próby łączenia death metalu z tzw. metalcore'em, nu-metalem itp. Natomiast rozwój własnego stylu, o ile nie jest pochodną trendu, uważam za zjawisko jak najbardziej pozytywne.

- Popatrz na taki Enslaved. Jestem ich fanem od samego początku. Ich muzyka fantastycznie ewoluowała do okresu "Monumension" i "Below The Ligths". I to nic, że ostatnie płyty lekko mnie rozczarowały, głównie ze względu na zbyt łagodne czyste wokale. Norwegowie są dla mnie przykładem pozytywnego rozwoju, wynikającego z twórczej potrzeby poszukiwania nowych rozwiązań. Gortal jest jednak oddalony o lata świetlne od tak drastycznych przemian. Świetnym przykładem zespołów, które konsekwentnie rozwijają się w ramach gatunku mogą być Immolation, czy nie sięgając za wielką wodę - Azarath. Lata mijają, a każda nowa płyta tych zespołów oferuje nowe ciosy. Chcemy podążać analogiczną drogą i skupiamy się na rozwoju organicznym w ruchu jednostajnie przyspieszonym. Zależy nam na tworzeniu coraz ciekawszych dźwięków na bazie stylu, który udało nam się wypracować. Oczywiście dodam, że nie odlecieliśmy na tyle daleko, żeby twierdzić, że przekraczamy jakiekolwiek granice międzygatunkowe i tworzymy arcyorginalne rzeczy. Co to, to nie.

Mimo pełnego zorientowania na szybkość i ekstremalność, muzyka Gortal nie jest li tylko brutalna, a przede wszystkim techniczna i finezyjna. Może właśnie w ciągłym doskonaleniu własnej gry tkwi sposób na rozwój zespołów takich jak wasz?

- Nie nazwałbym naszej twórczości przesadnie techniczną. Żaden z gitarzystów Gortal nie zbliża się pod względem umiejętności technicznych do poziomu wirtuozów. Moim zdaniem kluczem do sukcesu jest feeling. Riff nie musi mieć skomplikowanej i połamanej struktury, żeby urywał jaja. Może być złożony z trzech dźwięków zagranych w kółko. Ważne jest to, czy grany jest ze swoją naturalną prędkością, która podkreśli jego jakość. Istotnym jest, aby był wyraźnie artykułowany, a nie efekciarsko odegrany w skrajnie szybkim tempie. Dotyczy to każdego instrumentu. Wielkie znaczenie ma więc końcowy dialog wszystkich instrumentów. Jeśli każdy wniesie do tego feelingowego gara to, co najlepsze i wspólnie to wszystko wymieszamy to efektem jest taka właśnie smolista, diabelska polewka. W taki sposób rozumiem rozwój. Obce mi jest szafowanie prędkościami i nadmierną ilością dźwięków per minute. Nie tędy droga. Co do finezji, no cóż... to określenie mi się bardziej podoba (śmiech).

"Deamonolith", podobnie jak "Blastphemous Sindicade", ukazał się w barwach Pagan Records. Jak oceniacie tę współpracę z perspektywy kilku lat i dwu albumów?

- Oceniamy tę współprace pozytywnie. Tomasz wywiązuje się ze wszystkich ustaleń i obietnic. A jak wiemy w światku muzycznym nie jest to żadną prawidłowością. W chwili obecnej ustalamy szczegóły dotyczące winylowej wersji "Deamonolith", która będzie niejako zamknięciem pierwszego rozdziału współpracy i zwieńczeniem naszej dotychczasowej kolaboracji.

Jak na tę chwilę wygląda wasza gotowość do grania koncertów? Szykujecie coś na 2013 rok? Trasa po Polsce w komitywie z jedną lub dwiema innymi grupami byłaby bardzo pożądana...

- Regularna trasa nie wchodzi raczej w grę, ze względu na nasze zobowiązania zawodowe i rodzinne. Planujemy natomiast około-weekendowe wypady w Polskę, począwszy od najbliższych miesięcy. Zaczynamy na początku kwietnia w towarzystwie m.in. Ulcer i Deivos; 5 kwietnia, w piątek, zagramy w Lublinie w ramach cyklicznej imprezy Goat Horns (klub Graffiti), dzień później, w sobotę, 6 kwietnia odwiedzimy Skarżysko Kamienną (klub Semafor), a w niedzielę 7 kwietnia pojawimy się w Warszawie (Klub Piwnica Pod Harendą). Wstępnie rozmawiamy też o innych datach i lokalizacjach, ale na szczegóły za wcześnie.

Ile poczekamy na trzecie, dla wielu decydujące, uderzenie? Możecie obiecać, że nieco krócej?

- Nie lubię nic obiecywać. Mogę zadeklarować jedynie, że jest szansa, że na trzecią płytę poczekamy trochę krócej. Zostało sporo pomysłów, niewykorzystanych na "Deamonolith", które odłożyliśmy na półkę z napisem "cierpliwie czekaj i nie sp***dalaj". Ale nikt z nas nie wie, kiedy nadejdzie moment, w którym stwierdzimy, że jesteśmy gotowi do nagrania kolejnego materiału.

Dzięki za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas