Dawid Tyszkowski: Wszystkie moje teksty są oparte na doświadczeniach [WYWIAD]

Dawid Tyszkowski wydał album "Mój kot zaginął i już raczej nie wróci" /Nghtlou Konrad Tułak /materiały prasowe

Dawid Tyszkowski szturmem podbił serca polskich słuchaczy. Teraz wydał swój debiutancki album "Mój kot zaginął i już raczej nie wróci". Opowiedział nam m.in. o procesie powstawania utworów i początkowych problemach z koncertową tremą.

Wiktor Fejkiel: 17 listopada wydałeś swój debiutancki album "Mój kot zaginął i już raczej nie wróci". Jesteś w pełni zadowolony ze swojego debiutu?

Dawid Tyszkowski: - Myślę, że muzycznie na pewno tak. Zrobiliśmy wszystko, co sobie założyliśmy. Wymarzyłem sobie taki debiut i jestem z niego na maksa zadowolony. Okaże się jeszcze, jak odbiorą to ludzie, czy im się spodoba. Myślę, że tak ostatecznie będę mógł odpowiedzieć za jakiś miesiąc, jak to dojdzie wszędzie tam, gdzie ma dojść. Ja z dzisiejszej perspektywy jestem bardzo zadowolony.

Reklama

Ile trwały prace nad nim?

- Wydaję mi się, że to wszystko trwało troszkę ponad rok, bo pracę zacząłem od razu po wypuszczeniu mojej pierwszej EP-ki. EP-ka wyszła i jakoś od razu powstawały pierwsze utwory na ten album. W studiu prace produkcyjne również trwały bardzo długo. Udało nam się policzyć wtyczką, że w sesji spędziliśmy jakieś 360 godzin, więc naprawdę kawał czasu.

Spełniłeś nim wszystkie cele muzyczne, jakie sam sobie postawiłeś? Zgadzam się z tobą, że jeśli chodzi o te liczby i pełny feedback od słuchaczy, to jest na to jeszcze zdecydowanie za wcześnie, natomiast zależy mi na twoich własnych odczuciach.

- Myślę, że tak. Jest na nim w zasadzie wszystko, co lubię w muzie i sam czuję wielką radość, kiedy słucham tego wszystkiego. Słyszę, że daliśmy 100% siebie i spełnia to moje oczekiwania względem siebie. Czuję, że nigdzie nie poszliśmy na łatwiznę i to wszystko jest zróżnicowane, ciekawe. To jest mój główny wyznacznik podczas robienia muzy, żeby nie odtwarzać tego, co już wszyscy znamy, tylko żeby zaciekawić słuchacza. Czasem nawet mijając się totalnie z jego oczekiwaniami, po to, by go po prostu zaskoczyć. Jestem przede wszystkim bardzo zadowolony z siebie, a całe oczekiwanie na odbiór słuchaczy tak naprawdę wynika z mojej ciekawości. Cały czas się zastanawiam, czy w dobie takiego czasu w muzyce, gdy albumy, a szczególnie koncepcyjne, rzadko mają miejsce i celuje się bardziej w chwytliwe single na TikToka, moja muzyka się odnajdzie. Postanowiłem pójść w całkiem odwrotnym kierunku, będąc ciekawym, jak ludzie to odbiorą - czy jako coś ciekawego i świeżego, czy raczej nikogo to już nie będzie obchodzić.

Album postanowiłeś nazwać "Mój kot zaginął i już raczej nie wróci". Jak twoim zdaniem należy interpretować ten tytuł?

- Jeśli dla kogoś to jest historia o kocie, który zaginął, to jak najbardziej może to być historia po prostu o kocie, który uciekł z domu, nie wrócił. Ja podczas pisania tego albumu i tego tytułowego numeru miałem na myśli coś głębszego i chciałem, by to była metafora czegoś utraconego - w moim przypadku utraconego dzieciństwa. Ten kot, jest dzieckiem, które z każdym rokiem od nas odchodzi trochę dalej.

Napisałeś sam wszystkie teksty na swój album. Odzwierciedlają one twoje doświadczenia i przeżycia?

- Zawsze moje teksty były i będą oparte na moich własnych doświadczeniach. Od tego to w ogóle się u mnie zaczęło. Moim marzeniem nigdy nie było występowanie na wielkich scenach i pisanie hitów. Muzyka była dla mnie środkiem do wyrażania siebie, do radzenia sobie ze swoimi emocjami. Jeśli zacząłbym pisać o jakichś wymyślonych sytuacjach, które nigdy nie miały miejsca, to trochę straciłoby to dla mnie sens.

Jak wyglądał proces tworzenia tego albumu? Miałeś takie kamienie milowe, które pchały to wszystko do przodu?

- Na pewno powstanie tytułowego utworu "Mój kot zaginął" to był najważniejszy moment w tym procesie tworzenia albumu. Zanim to się wydarzyło, to trochę nie wiedziałem, co robię. Myślałem, że może piszę kolejną EP-kę, może będę wydawał single? Nie miałem trochę pomysłu, wizji na całość tego projektu. Kiedy pojawił się ten kot, to wszystko się ułożyło. Wiedziałem już wtedy, że to ma być długogrający album, trochę taki konceptualny, oparty o motywy relacji, tęsknoty, rodziny, dzieciństwa. Na tym wszystkim chciałem to oprzeć i się udało.

Jak duży wpływ na kształt albumu ma Patrick the Pan? Można go nazwać współtwórcą?

- Patrick na pewno miał gigantyczny wpływ na to, jak ten krążek wygląda. Bardzo dobrze rozumie mnie i moje wizje. Jest w stanie często dodać coś od siebie na tyle, że to wszystko ma na koniec sens. Myślę, że możemy go nazwać współtwórcą, aczkolwiek wszystkie kompozycje przynosiłem do niego ja. Ostatecznie kiedy tworzyliśmy razem w studiu, to rozwijaliśmy to wszystko wspólnie i na tym etapie studyjnym na pewno można go nazwać współautorem.

W obliczu tylu wspólnie przepracowanych godzin wasze relacje wykraczają poza artysta-producent?

- W trakcie tego procesu staliśmy się bardzo dobrymi kolegami, gdzieś nawet to już zahaczało o takie przyjacielskie relacje. Tak jak powiedziałem, tworzenie muzyki jest bardzo osobiste i kiedy Patrick słyszy moje teksty, pracujemy nad tym, to on musi to rozumieć. Nie powiedziałbym, że mamy taki surowy podział na producenta i artystę, bo i ja często miałem wpływ na produkcję, przychodziłem ze swoimi pomysłami i je rozwijaliśmy, a często też Patrick dokładał od siebie, jeśli chodzi o aranżacje tych utworów, czy też dawał jakieś wskazówki co do tekstu. To wszystko powstawało na zasadzie takiej ścisłej współpracy.

Jak usłyszałem po raz pierwszy koncepcję zawartą na albumie, biorąc pod uwagę, że to twój debiut, byłem pod ogromnym wrażeniem. Jakie trudności ci to sprawiło i skąd w ogóle w tobie taka odwaga, by tego się podjąć?

- Wiesz co, ja chyba w ogóle nigdy nie myślałem o innej drodze. To jest mój ulubiony sposób odbierania muzyki jako słuchacz. Uwielbiam puszczać sobie albumy od początku do końca i móc zauważyć różne połączenia, różne smaczki, których nigdy wcześniej, słuchając jakichś pojedynczych singli, bym nie wyłapał. Chciałem właśnie dać słuchaczom możliwość przeżycia czegoś takiego z moją muzyką i stąd wynikają te wszystkie drobne połączenia, które umieściłem na przestrzeni całego albumu. Mnie się to podoba, po prostu. Ja tego nie postrzegałem jako jakieś wyzwanie, tylko jako sposób, dzięki któremu bardziej się wkręcam w proces tworzenia albumu. Pierwsze kilka numerów powstało tak trochę losowo, bo nie wiedziałem, co będę robił. Kiedy już wiedziałem, że będzie ten motyw z kotem, zaczęła się dla mnie wielka zabawa po prostu w umieszczaniu tych wszystkich powiązań i tworzeniu tego wspólnego konceptu.

Mam też takie wrażenie, że swoją EP-ką "Nadal nie śpię" oddzieliłeś wczesny okres "singlowania" od docelowej twórczości, dzięki czemu debiut długogrający jest wolny od tego ciężaru, który miałeś na sobie.

- Mam takie szczęście, że pierwszy materiał "epkowy" poszedł dość szeroko. Zaznaczył trochę moją obecność na rynku, więc nie musiałem się starać jakoś szczególnie, żeby właśnie pisać hity, które by pokazały ludziom, że istnieję. Do tego dochodzi podejście mojej wytwórni Fonobo, która daje mi dużą wolność w tym, co robię, i mają do mnie zaufanie, więc nic nie stało mi na przeszkodzie, żeby stworzyć od początku taki album, jaki mi się marzył.

Pojawiały się u ciebie momenty zwątpienia, podczas tworzenia tego albumu?

- Totalnie tak. Pierwsze trzy utwory robiliśmy w tej niepewności i pamiętam, że jak na początku przyjeżdżałem do studia do Patricka to powiedziałem: "Kurde, ja nie wiem, czy te utwory są tak dobre, jak te poprzednie z EP-ki". Wtedy było sporo tego zwątpienia.. "Kiedy wrócisz" to był numer, przy którym zacięliśmy się najdłużej. Nie mieliśmy pojęcia, jak go wykończyć, nic nam się nie podobało w pewnym momencie. To na pewno był taki trudniejszy moment podczas całego procesu.

Masz jakiś swój ulubiony utwór z płyty?

- Podzieliłbym to pytanie na dwie kategorie: ulubiony lirycznie i ulubiony muzycznie. Jeśli chodzi o warstwę tekstową, to najlepszy według mnie jest tytułowy utwór "Mój kot zaginął". Dzisiaj myślę, że jest to mój szczyt, jeśli chodzi o pisanie historii, o głębię tekstu. Jestem naprawdę bardzo dumny z tego utworu. A jeśli chodzi o muzykę, aranżację, to utwór "Nie bądź zła" jest moim ulubionym. Była z nim największa zabawa, po prostu łamiemy tam wszystkie możliwe schematy i dużo w nim kreatywnych zabaw.

Czy to się przekłada na to, że te utwory ci się najprzyjemniej gra na koncercie?

- Koncerty to jest zupełnie inny dział z zabawkami. Takie utwory jak "Nie bądź zła", które super się produkowało i była przy tym wielka zabawa, to niekoniecznie na scenie zadziałają tak samo. Tam dużo po prostu zawdzięczamy produkcji czysto studyjnej, przez co na scenie trudno jest to odtworzyć. Odtworzenie koncertowego brzmienia na równi żywego i ciekawego, co studyjne, jest naprawdę trudne. Więc jeśli chodzi o ten utwór przykładowo, to nie jest to takie proste do zagrania na żywo w satysfakcjonujący sposób. "Mój kot zaginął" natomiast od początku był produkowany tak, by brzmiał jak żywy zespół, więc na scenie brzmi to identycznie i bardzo dobrze się to gra.

W marcu ruszasz w trasę koncertową, natomiast tydzień przed premierą zagrałeś już cały materiał z płyty na Inside Seaside. Po tych doświadczeniach wolisz go w wersji studyjnej czy koncertowej?

- Ja zdecydowanie jestem bardziej zwierzęciem studyjnym i zawsze mnie interesowała produkcja i wybieranie werbli. To mnie najbardziej jarało w całej muzie. Koncerty to jest innego rodzaju wyzwanie i mam wrażenie, że to po prostu mnie słychać. Czasem to nie są numery przystosowane do tego, by zagrał je klasyczny czteroosobowy skład. Czasem trudno jest uzyskać tę samą energię, która powstała w studiu. Przez to wydaje mi się, że po tym pierwszym koncercie, gdybym miał wybierać, to jednak nadal wolę wersję studyjną. Więcej radości sprawiało mi tworzenie tego konceptualnie. Ale widzę potencjał, bo mam odświeżony zespół, który rozumie to, do czego chcę dążyć z materiałem. Także mam nadzieję, że pod koniec trasy marcowej będę miał duży problem, żeby wybrać, co bardziej mi się podoba.

Jednak czy koncertując teraz, towarzyszy ci już ekscytacja, czy dalej jest stres?

- Tego typu negatywne odczucia mam już za sobą. Podczas pierwszej trasy z EP-ką byłem totalnie niepewny. Wtedy się bałem każdego koncertu. Czasem odliczałem numery do końca setu, kiedy będę mógł zejść z tej sceny. Były to po prostu dla mnie bardzo stresujące momenty. Dzisiaj, wiedząc jakich mam ludzi dookoła siebie i jak bardzo jestem zadowolony z tego materiału, który udało nam się stworzyć, to jestem tylko podekscytowany i nie mogę się doczekać trasy.

Tak jak wspomniałeś, podczas wydawania EP-ki zacząłeś już pierwsze prace nad kolejną muzyką. Teraz dasz sobie chwilę, by odpocząć? Pojedziesz na jakieś wakacje, jak chociażby Patrick the Pan, który w dniu premiery wyleciał do Tajlandii? Czy już się skupiasz na kolejnej muzyce?

- Mimo że, też myślałem nad krótką przerwą, to nie wyszło (śmiech). Jestem w trakcie kolejnych nagrywek, więc myślę, że nie będzie trzeba długo czekać na kolejne nowości.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Dawid Tyszkowski | wywiad
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy