Darek Malejonek: „Wierzymy w to, co śpiewamy”
Grupa 2TM2,3 początkowo miała być jednorazowym projektem studyjnym kilku dobrze znanych muzyków rockowych – Licy (Acid Drinkers), Darka Malejonka (Houk) i Tomasza Budzyńskiego (Siekiera, Armia). Połączyła ich miłość do grania ostrego rocka i... Biblii. Nic dziwnego, że muzyce zespołu, nazywanego potocznie Tymoteusz, przyklejono etykietę „rock chrześcijański”. Tymczasem na rynku ukazał się już trzeci album firmowany nazwą 2TM2,3 - „Pascha 2000”. Z tej okazji Konrad Sikora rozmawiał z Darkiem Malejonkiem o Biblii, narkotykach, Internecie, Indiach i reggae.
Gdybyś miał porównać ten album z poprzednimi, jakie wskazałbyś podstawowe różnice?
Jest to pierwszy stricte ekumeniczny album. Wszyscy pracowaliśmy przy jego powstawaniu. Ktoś miał jakiś pomysł, przynosił go na próbę i tam wszyscy razem nad nim pracowaliśmy. Są więc utwory, w którym riff refrenu robił Lica, riff zwrotkowy ktoś inny, a wokal na przykład ja. To jest podstawowa różnica w porównaniu z poprzednimi albumami – mieliśmy w ogóle próby. Nie było tak jak dotychczas, że ktoś przychodził już z gotowym numerem do studio i go nagrywaliśmy. Dzięki temu wydaje mi się, że ten album jest bardziej spójny.
Dlaczego nastąpiła zmiana w brzmieniu?
Nie wiem. Nie robimy tego z premedytacją. Możliwe, że na następnym albumie będzie samo reggae, albo samo techno. Nie wiem. Mnie najbardziej podoba się brzmienie utworu „Effatha”. Jeżeli dojdzie do nagrania następnego albumu, chciałbym, aby właśnie tak brzmiał on.
Skąd tytuł „Pascha 2000”? W pierwszych doniesieniach miało być po prostu „3”.
Pascha to najważniejsza dla chrześcijan rzecz. Jest to przejście Chrystusa ze śmierci do życia. A 2000 z powodu tego, że mamy rok jubileuszowy. Dlatego postanowiliśmy zmienić tytuł tej płyty.
Tymoteusz jest znany z szerokiego składu i mnogości wokalistów. Dlaczego tak jest?
Po prostu jakoś tak wychodzi. Na tej płycie jest bardzo stereofoniczny skład. Dwie perkusje, dwa basy, dwie gitary i dwóch wokalistów. Założyliśmy sobie, że zespół ma jednoczyć poprzez ideę osoby o różnym tle muzycznym. Tym, co łączy te wszystkie nasze style muzyczne, ma być Słowo Boże.
Skąd pomysł na okładkę płyty? Różni się ona nieco od stylu, w jakim utrzymane były poprzednie.
Różni się, ale nadal pozostaje utrzymana w dość charakterystycznym dla nas tonie. Jest to obraz Kiko Arguello, założyciela drogi neokatechumenalnej. Nawiązuje ona nieco do estetyki wschodniej, podobnie jak poprzednie nasze okładki.
A jeśli chodzi o teksty - cały czas śpiewacie teksty pochodzące z Biblii. Czy zamierzacie zacząć pisać własne teksty?
Tak, zamierzamy pisać. Będą one bardziej opowiadać, tłumaczyć Słowo Boże, poprzez zdarzenia z naszego życia, aby trafić do tych, którzy są bardzo daleko od Boga. Jeśli mamy chwalić Pana poprzez śpiewanie jego Słowa, to nie będziemy sięgać do innych tekstów religijnych oprócz Biblii. Żadnych apokryfów, czy czegoś w tym stylu. Słowo Boże ma niesamowitą moc samą w sobie. My tego ciągle doświadczamy. Często zdarza się, że mamy słabe dni, a gdy wychodzimy na scenę, dajemy z siebie wszystko i nagle wszystko się zmienia, czujemy się wspaniale. Poza tym trzeba przyznać, że Słowo Boże jest chyba najbardziej radykalnym ze wszystkich kodeksów, czy spisów norm. My jednak swoją działalnością w ruchu neokatechumenalnym chcemy pokazać, że to nie jest dla nas żaden sceniczny image, ani żadna literacka fikcja. Chcemy udowodnić wszystkim, że wierzymy w to, co śpiewamy. Nic bardziej chyba nie oddaje mojego życia aniżeli Psalmy. Chcąc opowiedzieć często o swoich odczuciach wewnętrznych, nie potrafiłbym tego lepiej wyrazić.
Czy spotykacie się jeszcze ze sprzeciwem wobec tego, co robicie?
Nie, to już chyba przeszłość. Pozostaje teraz kwestia estetyki. Niektórzy księża, wychowani na muzyce klasycznej, nie są wstanie tego w ogóle zrozumieć. Ale na przykład kardynał Macharski wytrzymał na scenie dwa całe koncerty, za co bardzo go podziwiamy. Bo to na pewno był nie lada wyczyn dla jego uszu.
Wasze płyty były nominowane do Fryderyków w kategorii ‘hard’n’heavy’. Jak podchodzicie do tego rodzaju klasyfikacji i jaki jest twój stosunek do tych nagród?
Dla mnie wszystkie tego rodzaju etykietki są śmieszne. Nawet nazwa rock chrześcijański jest chybiona, więc w sumie jest nam obojętne. Dobrze, że nas nie dali do kategorii disco polo. Ogólnie rzecz mówiąc, to lubię dostawać prezenty i nagrody, i jeśli mi ją przyznają, to z chęcią ją przyjmę. Natomiast mój stosunek do branży muzycznej jest bardzo obojętny. Jestem w niej już 15 lat. Wiem, na czym to polega, znam ludzi i nie jest to nic przyjemnego. Nie ma o czym mówić.
Byłeś w Indiach. Jaki to miało wpływ na twoje życie i twórczość?
Muzycznie na pewno podziałało. Słuchałem tam bardzo wiele muzyki. Ten wyjazd pogłębił moją fascynację muzyką bliskowschodnią, wschodnią, hinduską, a nawet afrykańską. Jednak przede wszystkim zobaczyłem tam, że bardzo wiele rzeczy w życiu zależy od tego, jakie ma się oczekiwania od życia. Tam ludzie żyjący w strasznej biedzie i slumsach są bardziej radośni, aniżeli nawet bogaci Polacy. U nas panuje postawa roszczeniowa, wszystko mi się należy, a jak nie dostanę, to mam pretensje do całego świata, że inni mają. Kiedy wróciłem do Polski, wyszedłem na ulicę z lotniska w Warszawie, widziałem miasto snujących się trupów. Smutek i żałość na twarzach. Tam jest niesamowite poszanowanie dla wartości rodzinnych. Niestety, jest też minus, ponieważ ktoś, kto nie ma rodziny, sierota, jest odrzucany przez społeczeństwo, które uważa, że widocznie ten ktoś sobie na to zasłużył. Zobaczyłem też, jak wielki panuje tam kult Matki Teresy. To jest bardzo budujące. Bardzo chciałbym tam jeszcze pojechać.
A poza muzyką wschodnią, co jest jeszcze dla ciebie inspiracją?
Reggae. Tak było, jest i będzie. Aż do mojej śmierci. W domu rzadko słucham jakiejkolwiek muzyki. Wystarczy mi to, co sam gram. Gdy wracam do domu, mam inne rzeczy do roboty. Chcę zająć się żoną, dziećmi. Muzyki słucham głównie w samochodzie. Chociaż nie mogę tam słuchać niczego czadowego, bo szybko się męczę.
W jednym ze swych wywiadów powiedziałeś, że reggae ma dużo odniesień do Starego Testamentu...
Wykonawcy reggae śpiewają dużo Psalmów. Z Biblią w ogóle bliżej zapoznałem się właśnie dzięki reggae. Bob Marley ma dużo odniesień do Księgi Mądrości i Księgi Przysłów. Pismo Święte ma wielką moc, która inspiruje wielu ludzi. Na jego podstawie powstał rastafarianizm. Wyznawcy tej religii wierzą, że fakt, iż czarni ludzie zostali 400 lat temu wywiezieni do Ameryki, jest nową niewolą babilońską. Dlatego tak często pojawia się u nich hasło powrotu czarnych do Afryki. Tam jest jednak jedno przegięcie. U nich wszystko jest czarne. Tylko czarni mają prawo do zbawienia, Bóg jest czarny, Chrystus jest czarny, Matka Boska jest czarna. Za dużo jest tam tych rasistowskich akcentów. Biały może zostać zbawiony tylko wówczas, jeśli w duchu stanie się czarny.
A ty się czujesz czarny?
Tak, wewnątrz czuję się czarny. Słucham tylko czarnej muzyki i mam takie, a nie inne poglądy. Ale ten ich rasizm mi nie odpowiada. Choć znam wielu otwartych rastamanów.
Powiedziałeś także, że Nowy Jork jest Babilonem XX wieku – dlaczego tak sądzisz?
To każdy widzi. Jest to mekka najzdolniejszych i najbardziej twórczych ludzi. Ale zarazem jest to miejsce, gdzie ściągają ludzie najbardziej pazerni, biznesmeni, naukowcy. Jest to prawdziwa Mekka pieniądza. Cała światowa finansjera tam siedzi i rządzą sobie światem. Wystarczy parę ich plotek i następuje krach na giełdzie, wycofanie inwestycji. Oni mogą w ciągu chwili zniszczyć każdy kraj. Żyjemy w świecie pieniądza wirtualnego. Stamtąd emanuje wszystko - kultura, filmy, telewizja. McDonaldy są już na całym świecie. Ładują nam w głowę jakieś „Słoneczne patrole”, „Beverly Hills 90210”, czy też inny chłam. Są kraje, które próbują się przed tym bronić, jak na przykład Francja, ale wszyscy wiedzą, że nie jest to łatwe.
Patrząc na polski rynek muzyczny widzisz coś ciekawego, jakieś interesujące debiuty?
Jest coraz więcej młodych zespołów grających reggae i ostrą muzykę. Bardzo mnie to cieszy. Udowadnia to tezę, że to, co lansują nam wielkie wytwórnie, jest sztucznym tworem, który w końcu się przeje. Młodzi ludzie chcą słuchać czegoś innego. Wydaje mi się, że wkrótce wszystko wróci do równowagi. W tym kraju jest miejsce na wszystko, na każdą muzykę. Tylko muszą się zmienić proporcje, że pop to 90 procent, a rock jeden procent. Ta zmiana już się zaczyna. Widzę, że coraz słabiej sprzedają się popowe płyty i imprezy. Jest na naszym rynku sporo ciekawych zespołów, które czekają na swoją szansę. Jeżdżę często na różne imprezy jako juror i widzę, że wcale nie jest tak źle, jak niektórzy mówią. Sam mam na koncie, nie chwaląc się, wypromowanie jednego zespołu na Marlboro Rock In. To była grupa Pivo. Naprawdę świetnie grali. Niestety, było to wbrew interesom pewnej firmy, która opóźniła wydanie ich płyty o rok. To oznaczało śmierć dla takiego młodego zespołu. Tym młodym grupom trzeba dać szansę!
Co się dzieje z Houkiem?
1 lipca ukaże się nasz nowy album. Mam nową sekcję, gra Ślimak i jest nowy basista. Jest to płyta na pewno ostrzejsza niż poprzednia. Są dwa numery reggae, ale ogólnie mówiąc, jest ona ostra i zakręcona.
A Maleo Reggae Rockers?
Także pracujemy nad nową płytą. Ukaże się ona prawdopodobnie po wakacjach.
Udzielasz się także w Arce Noego. Jak to się stało, że ten zespół powstał?
Autorem pomysłu jest Robert (Lica). Zaprosił mnie do tego projektu i bardzo się z tego cieszę. Lica napisał jeden numer dla programu „Ziarno”, z okazji dnia ojca. Ludziom tak on się spodobał, że postanowiliśmy pójść za ciosem. Moja żona napisała na tę płytę dwie piosenki, śpiewają na niej moje dzieci, a ja do tego wszystkiego im przygrywam. Wszyscy podeszliśmy do niej bardzo poważnie, ale zaletą tego projektu jest to, że wszystko odbywa się spontanicznie. Nie wymagamy od dzieci niczego na siłę. Robert bardzo dba o aranżację, nie chciał, aby było to jakieś płytkie disco polo, albo coś w rodzaju tych tragicznych „Smerfnych Hitów”. Wszystko jest dopieszczone i dobrze napisane.
Miałeś w swym życiu kontakt z narkotykami. Wiem, że nie jest to dla ciebie przyjemny temat do rozmowy, ale czy uważasz, że robiąc to, to teraz robisz, jesteś w stanie odradzić ludziom sięganie po nie?
Nie wierzę w to, że można kogoś do narkotyków zniechęcić. Sam jestem tego przykładem. Około 15 moich znajomych ze świata muzyki już nie żyje. I nie będę ukrywał, że stało się tak z powodu narkotyków. Nie muszę przytaczać nazwisk, bo każdy i tak wie o kogo chodzi. Ja przez ponad 13 lat codziennie paliłem marihuanę i naprawdę cudem udało mi się z tego wyjść. Brałem amfetaminę, grzybki, ale nigdy nie sięgnąłem po heroinę czy kompot. Mogłem spróbować kokainy, ale była dla mnie za droga. I chyba tylko dzięki temu żyję, bo mnie na nią nie było stać. Gdyby było, na pewno bym spróbował. 10 lat temu nie było jeszcze Ecstasy i cieszę się, bo to jest straszna rzecz. Sama chemia, która niszczy mózg. Jak już mówiłem, nie da się człowieka ani zniechęcić, ani bezproblemowo wyciągnąć go z tego. Aby to się udało, trzeba mu zaofiarować coś w zamian, trzeba go odciągnąć na siłę. Życie nie znosi pustki, trzeba ją czymś zapełnić i jeżeli tak się nie stanie, to człowiek do tego wraca. Jedni mogą się odnaleźć w sporcie, inni w czymś innym. Ja to znalazłem w wierze. I tylko dzięki niej udaje mi się jakoś wytrwać. Mam w niej spełnienie i nie szukam żadnych sztucznych wrażeń. Co z tego, że człowiek pójdzie na detoks. Gdy wraca, jest cały czas w tym samym środowisku i z tym samymi problemami. Nie ma szans na ucieczkę. Dilerzy wchodzą już prawie do przedszkoli. Nie ma na to żadnej recepty. Ja odnalazłem się w Bogu.
Jaki w takim razie jest twój stosunek do Internetu, który przez niektórych też jest określany mianem narkotykiem?
Mam laptopa i czasami próbuję sobie czasem posurfować, ale z takimi łączami to niewiele mogę zdziałać. Mam zamiar sobie kupić nowego, wtedy będę mógł spokojnie się nim bawić. Lubię Internet i cieszy mnie, że wielkie wytwórnie stracą monopol na sprzedawanie muzyki.
A czy jako muzyk, nie uważasz, że Internet ci zagraża.
Nie, piractwo jest wszędzie. Czy pirat zrobi to w Internecie, czy gdzie indziej, to i tak to zrobi. Dlatego sam Internet nie jest dla mnie żadnym złem. To ludzie są nieuczciwi i nie da się ich pozbyć w żaden sposób.
Czy w takim razie piractwo was mocno dotyka?
Nie, raczej nie. Arkę tak, słyszałem, że duże ilości pirackich płyt już krążą na rynku. Tymoteusz jest raczej nietknięty. Robert powiedział, że w sumie się cieszy, bo dzięki temu do większej ilości ludzi dociera nasz przekaz.
Współpracowałeś z fińskim reżyserem Mikki Kaurismakim? Jak to się stało?
Po prostu zadzwonił do mnie i zapytał, czy może wykorzystać parę moich utworów. Zgodziłem się. W październiku zeszłego roku przyjechał do Warszawy na festiwal z swym nowym filmem z Johnym Deepem „Los Angeles bez mapy”. Tam możne je usłyszeć. Teraz jesteśmy w ciągłym kontakcie. Za każdym razem, kiedyś coś nowego napiszę, to mu wysyłam. W większości przypadków pasuje mu to i bierze to do swoich filmików.
A sam nie myślałeś, aby zagrać w filmie?
Miałem parę propozycji, ale zupełnie się do tego nie nadaję. Nie mam żadnych zdolności aktorskich i raczej nie ma się co spodziewać, że kiedyś zagram w filmie.
Dziękuję za rozmowę.