"Święta są prawdziwe tylko w Polsce"
Krzysztof Krawczyk to jeden z najpopularniejszych polskich wokalistów. Publiczności dał się poznać jeszcze w latach 60., jako członek grupy Trubadurzy. Później, po wielu latach pobytu w Stanach Zjednoczonych, zdecydował się powrócić na stałe do Polski. Niedawno podpisał nowy kontrakt płytowy z firmą BMG Poland i efektem tej współpracy jest jego najnowszy album „2000 takich lat”. Z Krzysztofem Krawczykiem o Bożym Narodzeniu, Ameryce, płycie z Goranem Bregovicem i Trubadurach rozmawiał Konrad Sikora.
Po wielu latach udało się panu w końcu podpisać poważny kontrakt płytowy w Polsce. Co to dla Pana oznacza?
Przede wszystkim wielką odpowiedzialność. Podpisanie takiego kontraktu łączy się z dużymi pieniędzmi, które inwestuje we mnie firma. Ja biorę na siebie odpowiedzialność, że te pieniądze w jakiś tam sposób powinny się zwrócić. Może to rażące tłumaczenie, ale taka jest prawda. Firma BMG zdecydowała się nieco uszlachetnić mój wizerunek. Dzięki temu jest szansa, że moje płyty trafią do sklepów, a nie będą leżeć u mnie w garażu.
Dlaczego dopiero teraz podpisał Pan ten kontrakt?
Miałem szczęście do dobrych kontraktów. Może nie były one tak spektakularne, ale były dobre. Choć zaszufladkowano mnie do działki z „Disco Relaxem”, pomimo tego, że nie zaśpiewałem nigdy żadnej piosenki disco polo, to jednak dzięki tym kontraktom ludzie mogli mnie słuchać. Poważne wytwórnie nie były wtedy zainteresowany Krawczykiem. Niewielu ludzi się mną w ogóle interesowało. Mimo tego z firmą „Omega” udało mi się nagrać kilka płyt, z których dwie były Złote, a jedna miała status Platyny. Nie można było jednak być tam zbyt długo, ponieważ media nie mają, mówiąc delikatnie, najlepszej opinii o tym towarzystwie. A ja bez tego nie miałbym co zjeść, bo nikt inny mną się nie interesował. Teraz sytuacja się nieco zmieniła. Miałem romans z firmą Universal. Później wspomogła mnie Nina Terentiew, która zorganizowała mi jubileuszowy koncert. A teraz podpisałem umowę z BMG. Myślę, że dzięki temu zmieni się sposób podawania mojej muzyki. Sama muzyka jednak zbytnio się nie zmieni.
Dlaczego jako pierwszą płytę po swoim powrocie zdecydował się pan nagrać album świąteczny?
Mam już na swoim koncie dwa podobne albumy, utrzymane w konwencji piosenki religijnej. Nie było jednak na naszym rynku typowo świeckiej pozycji nawiązującej swą tematyką do świąt Bożego Narodzenia. Na płycie znalazły się co prawda dwie kolędy, ale jest to bardzo dobrze zaaranżowany album i stwierdziłem, że dobrze jest się przypomnieć akurat czymś takim, tym bardziej, że bardzo poważnie do tego pomysłu podeszła moja nowa wytwórnia.
Łatwo pisze się piosenki świąteczne?
Ja nie pisałem tych piosenek. Już bardzo dawno nie sięgałem po gitarę. Ważne jest, jaki repertuar się wybiera. Abym coś zaśpiewał, dany utwór musi mi się spodobać. Kiedyś było tak, że śpiewałem to, co sam napisałem. Dlatego właśnie w moim repertuarze zdarzały się różnego rodzaju potknięcia. Wtedy trzeba było śpiewać tak, aby było to znane i żeby się podobało ludziom.
Na tym albumie towarzyszą panu członkowie rodziny. Jak się z nimi nagrywało?
Tak naprawdę nie spotkaliśmy się w studio. Każdy z nas nagrywał w innym terminie. Mój syn zarapował, moja córka zaśpiewała. To bardzo przyjemna rzecz. W końcu idą święta, które powinny być rodzinne.
Czym są dla pana święta Bożego Narodzenia?
Pomijając aspekt komercyjny – typu choinka i prezenty - jest to także dla mnie przeżycie duchowe. Choć nie muszę się do swego katolicyzmu mocno przyznawać, to jednak staram się myśleć o Bożym Narodzeniu jak o oczekiwaniu na przyjście Jezusa Chrystusa. Święta to nie tylko pamiątka narodzenia, ale także to, że ciągle trzeba być na nie gotowym. Podchodzę do nich jak człowiek wierzący.
Będąc w Stanach Zjednoczonych miał pan szansę zobaczyć, jak tam się je obchodzi. Który sposób obchodzenia ich jest panu bliższy?
Zawsze jest to okazja do rodzinnego spotkania. Jestem Polakiem i dla mnie święta są prawdziwe tylko w Polsce, kiedy mogę w kościele śpiewać kolędy po polsku. Mogę wtedy wziąć udział w pasterce, naprawdę świętować. Takie obchodzenie świąt zbogaca mnie duchowo. Jestem normalnym człowiekiem, który normalnie musi walczyć ze swymi słabościami i wadami.
Czy właśnie z tego poczucia bycia Polakiem zdecydował się pan na stałe wrócić do kraju?
Ameryka jest pięknym krajem, z ogromnymi możliwościami. Jednocześnie jest krajem trudnym, szczególnie dla imigrantów. Oni nigdy nie są tam u siebie w domu. Ja byłem bliski otrzymania tamtejszego obywatelstwa, nagrałem tam płyty i spotkałem swoją żonę. Jednak była to bardzo ciężka praca, czasami nawet fizyczna, tylko po to, aby utrzymać się i mieć z czego żyć. To powoli stawało się męczące. Tęskno mi było za normalnym życiem i normalną zawodową pracą. Wróciłem tu dużo ryzykując, bo nie wiedziałem, jak zostanę przyjęty. Zagrałem kilka koncertów, ale w ślad za tym nie poszło nic większego. Zasługa w tym pana Walendziaka i jego ekipy, który nie miał dla mnie miejsca. Znów pojawiły się nade mną egzystencjalne lęki. Później dostałem szansę w firmie Omega i z niej skorzystałem.
Planuje pan nagranie albumu z Goranem Bregovicem. Nie boi się pan oskarżeń o próbę powtarzania tego, co zrobiła Kayah?
Goran przygotował bardzo ciekawą płytę, będzie to całkiem coś innego niż to, co zrobiła z nim Kayah. Zależy mi na tym, aby nie powielać tych samych rozwiązań. Nie zależy mi na tym, czy to się przyjmie czy nie, choć nie ukrywam, że z powodzenia albumu będę bardzo zadowolony. Coś takiego w życiu dwa razy się nie zdarza i możliwość współpracy z Goranem to dla mnie bardzo duże wyróżnienie. Zdziwiłem się, że Goran mnie wybrał, ale stwierdził, że jestem dojrzałym wokalistą i dzięki temu będzie mógł zrealizować swoje plany. Ufam mu i wierzę, że stworzymy razem coś bardzo ciekawego.
Czy planuje pan jeszcze jakiekolwiek występy z Trubadurami?
Trubadurzy tego nie chcą. Nie chcą nagrywać ze mną płyty, ani ze mną koncertować. Podrzynaliby wtedy gałąź, na której siedzą. Nie mogą być uzależnieni od jakiegoś gwiazdora, który nagrywa swoje płyt. Bo jeśli nagle zadzwoni jakiś menedżer i zechce, aby zagrali na jakiejś imprezie, a ja wtedy nie będę mógł, to co? To jest rozsądne, że nie pracujemy razem – i dla nich, i dla mnie. Ale poza tym bardzo się przyjaźnimy i spotykamy się prywatnie, nawet czasami wypijemy wspólnie kielicha. Zdaję sobie sprawę, że gdyby nie Trubadurzy, nie osiągnąłbym tego co mam. Jestem bardzo wdzięczny i zawszę będę wdzięczny za to, że otrzymałem taką szansę.
Co pan myśli na temat Internetu?
Ja? To nietypowe pytanie. Co ja mogę na nie odpowiedzieć. Ja jeszcze jestem na etapie liczydła. Mnie to przeraża. Mam problem z własną komórką i nie bardzo mam ochotę się tym zajmować. Nie interesuje mnie to, ale być może będę musiał się tym zainteresować. Na razie jednak wystarczy mi kartka i długopis.
Dziękuję za rozmowę.