"Rzeczy starsze niż muzyka"
Norweski duet Darkthrone to dziś niemal synonim black metalu. To zespół, który w 1991 roku wstrząsnął metalową sceną wydając rewelacyjny album "A Blaze In The Northern Sky". Zespół, który ma na świecie rzesze oddanych wyznawców i równie wielu zagorzałych przeciwników. Przy okazji premiery albumu "Plaguewielder" Nocturno Culto, twórca muzyki Darkthrone, zgodził się nie tylko odpowiedzieć na pytania Jarosława Szubrychta, ale również odsłonił twarz, ukrywaną do tej pory pod grubą warstwą trupiego makijażu...
Dlaczego zdecydowaliście się nazwać płytę "Plaguewielder"? O ile pamiętam, wcześniej płyta miała mieć inny tytuł...
To prawda, kilka miesięcy temu do prasy przedostał się tytuł "Corporal Punishment"... Zdecydowaliśmy się jednak na "Plaguewielder", bo nowy tytuł bardziej odpowiada atmosferze tekstów, które przesycone są bólem i cierpieniem. A teksty są dla nas nie mniej ważne niż muzyka.
Po dość stonowanym "Ravishing Grimness" powróciliście do bardzo szybkiego i piekielnie agresywnego black metalu. Wytwórnia utrzymuje wręcz, że mamy do czynienia z kontynuacją "A Blaze In The Northern Sky", albumu przełomowego zarówno dla was, jak i całej blackmetalowej sceny.
To prawda, dawno nie graliśmy tak agresywnie, jak na "Plaguewielder". Nie można jednak mówić o zamierzonym powrocie do dawnych czasów, wszystko potoczyło się w sposób jak najbardziej naturalny. Już pierwszy utwór, który skomponowałem z myślą o nowym materiale był szybszy i bardziej wściekły niż kompozycje z "Ravishing Grimness" i nagle odkryłem, że znowu właśnie takie granie kręci mnie najbardziej. Po ukazaniu się "Ravishing Grimness" słyszałem opinie, że muzycy Darkthrone się zestarzeli, że już nie mamy jaj, że nie potrafimy grać szybko.
Nie wiedziałem jednak, że Moonfog promuje "Plaguewielder" w ten sposób. Niektórzy rzeczywiście widzą w tym powrót do "A Blaze In The Northern Sky", inni uważają, że zrobiliśmy coś całkowicie nowego. Myślę, że każdy powinien sam wyrobić sobie zdanie na temat nowego albumu.
Cieszy mnie fakt, że Darkthrone pozostał chyba jedynym norweskim zespołem, który ustrzegł się wpływów eksperymentalnego black metalu spod znaku Throns. Bardzo lubię Thorns, ale co za dużo, to nie zdrowo...
(śmiech) Snorre, twórca Thorns, poprzez swoją sztukę miał rzeczywiście wielki wpływ na to, co się dzisiaj gra w Norwegii. Sam również bardzo cenię Thorns, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, by skierować muzykę Darkthrone na podobne tory. Do tego, co robimy, czerpiemy inspirację z rzeczy starszych niż muzyka...
Większość materiału jest twojego autorstwa?
Tak. Fenriz skomponował tym razem tylko jeden utwór i oczywiście napisał wszystkie teksty.
Odnowiliście niedawno kontrakt z wytwórnią Moonfog, należącą do Satyra z Satyricon. Aż tak dobrze wam z nimi?
Nawet nie przypuszczasz jak dobrze. Jesteśmy w Moonfog bardzo dobrze traktowani, możemy być pewni swojej pozycji, no i podpisaliśmy ostatnio nowy kontrakt, naprawdę zaje***ty! Podoba mi się w ogóle cała idea Moonfog, niezależnej, niewielkiej wytwórni, skupionej wyłącznie na promowaniu ekstremalnej muzyki. Pamiętam, że byliśmy świeżo po nagraniu płyty "Panzerfaust", kiedy zadzwonił do mnie Fenriz i powiedział, że zamiast w Peaceville moglibyśmy wydać tę płytę w malutkiej norweskiej wytwórni. Wtedy Moonfog miało na koncie tylko debiutancki album Satyricon, a mimo to od razu się zgodziłem. Z Peaceville nie było nam źle, ale woleliśmy związać się z małą wytwórnią, niekoniecznie norweską. Wolę nagrywać płyty dla małej firmy i udzielać wywiadów dla małych magazynów, robionych przez garstkę zapaleńców, bo na tym polega podziemie. Kiedy zaczynaliśmy z Darkthrone, podziemie było dla nas wszystkim i tak naprawdę nigdy go nie opuściliśmy. Nie jesteś sobie nawet w stanie wyobrazić, ile listów napisałem do fanów i przyjaciół z Polski... Prawdę mówiąc, większość poczty, którą dostawaliśmy pod koniec lat 80. i na początku 90. pochodziła właśnie z waszego kraju. Dlatego ciągle chodzi mi pogłowie myśl, żeby zagrać kiedyś w Polsce, choćby jeden koncert.
Czy możemy w ogóle dopuszczać taką możliwość? Przecież Fenriz nienawidzi grać koncertów...
Niestety, to prawda. Obiecałem Fenrizowi, że nie będziemy nigdy grać koncertów i że nie będę go do tego namawiał, ale nie zamierzam dotrzymywać obietnicy. (śmiech) Doszedłem do wniosku, że warto zagrać przynajmniej kilka koncertów i że teraz jest na to najlepszy czas. Tym bardziej, że wielu naszych fanów od lat czeka na taką okazję.
Wróćmy do nowego kontraktu z Moonfog. O ile wiem, podpisaliście go w środku lasu, na jakimś omszałym kamieniu. Po co ten cyrk?
(śmiech) Siedzieliśmy w restauracji - ja, Fenriz, Satry, facet z Tatra Records [wytwórni, która rozprowadza w Skandynawii wydawnictwa Moonfog ? red.] oraz Ann z Moonfog - jedliśmy kolację i rozmawialiśmy o kontrakcie. Nie chcieliśmy jednak podpisywać go w miejscu publicznym, jak jakieś gwiazdy rocka, żeby nie robić niepotrzebnej sensacji. Poszliśmy więc do lasu, aby popisać umowę w spokoju, w otoczeniu drzew. Było naprawdę fajnie. Nowy kontrakt opiewa na pięć albumów, a pierwszy z nich zamierzamy nagrać już w październiku. Wiem, że to dość szybko, ale rozsadzają nas pomysły i nie ma po co marnować czasu. Wiesz, my nie pracujemy nad muzyką, dzieląc ją na płyty. Dla nas Darkthrone jest sposobem na ucieczkę w najciemniejsze obszary naszych osobowości, jest sposobem na życie i wydawanie płyt odbywa się niejako przy okazji.
Po wydaniu przez Peaceville albumu "Preparing For War", zawierającego największe przeboje Darkthrone, myślałem, że wrócicie do Anglików.
Rzeczywiście, braliśmy to pod uwagę, tym bardziej, że przedstawili nam kuszącą ofertę, ale propozycja Moonfog była jeszcze lepsza. Natomiast jeśli chodzi o "Preparing For War", to pewnego dnia zadzwonił do mnie Hammy, szef Peaceville i przedstawił pomysł wydania takiej płyty, zawierającej wybór najciekawszych numerów z płyt, które wyszły w jego wytwórni. Pozwolił mi decydować, jakie utwory znajdą się na tym wydawnictwie, więc nie widziałem powodu, by się nie zgodzić.
Nie? Ja z kolei myślałem, że Darkthrone jest ostatnim zespołem na świecie, który zdecyduje się na wydanie płyty tego typu.
Nie ty jeden. Nie można jednak traktować "Preparing For War" jako albumu z największymi hitami Darkthrone, by my nigdy takich nie mieliśmy, to nie ten rodzaj muzyki. Dlatego też na płycie znalazły się nie tylko najlepsze naszym zdaniem numery z płyt, ale również kompozycje, które nigdy wcześniej nie były oficjalnie wydane. Dlatego na "Preparing For War" znajdziecie utwór nagrany podczas sesji "Soulside Journey", kawałek zarejestrowany podczas koncertu w Danii i trochę nagrań demo. Myślę, że to ciekawa składanka.
Przez wiele lat nie przyznawaliście się do "Soulside Journey", uparcie twierdząc, że "A Blaze In The Northern Sky" to wasza debiutancka płyta.
No cóż, chcieliśmy przez to podkreślić, że jesteśmy zespołem blackmetalowym i nigdy nie było inaczej. Teraz, gdy trochę dorośliśmy, włączyliśmy "Soulside Journey" do naszej dyskografii. (śmiech)
Czy zdajecie sobie sprawę z tego, że - chcąc tego, czy nie - wydając "A Blaze In The Northern Sky" zmieniliście raz na zawsze oblicze metalowej sceny? Wszystkie zespoły zaczęły się nagle powoływać na Darkthrone, bądź naśladując to, co robiliście, bądź zdecydowanie się od tego odcinając.
Z dzisiejszej perspektywy widzę, że nasz album był w pewnym sensie przełomowy i rozumiem dlaczego tak się stało. Po prostu byliśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że wydaliśmy płytę w odpowiednim czasie, kiedy absolutnie nikt się takiej muzyki nie spodziewał. "A Blaze In The Northern Sky" spadł na wszystkich niczym grom z jasnego nieba i do dziś to procentuje na naszą korzyść. Tymczasem nie byliśmy wówczas wcale jedynym norweskim zespołem wykonującym taką muzykę. Pierwsze nagrania miały już za sobą takie grupy jak Immortal i Burzum, nie mówiąc już o Mayhem... My mieliśmy tylko więcej szczęścia i dobrze wyczuliśmy moment.
Zaledwie rok wcześniej, na "Soulside Journey", wykonywaliście techniczny death metal. Ciężko było oduczyć się grać?
(śmiech) Nie, nie było tak źle. Naszą największą inspiracją była wtedy i pozostała do dziś wczesna twórczość Bathory. Musieliśmy się po prostu postarać, by zabrzmieć mniej więcej w tym stylu. Wiedzieliśmy, że nasza muzyka musi być jak najbardziej mroczna, musi być zimna i wręcz odpychająca. Tymczasem "Soulside Journey" to taki ciepły death metal...
Jak to wygląda dzisiaj. Czy surowe brzmienie Darkthrone to efekt mozolnej pracy czy może radosnej improwizacji?
I jednego, i drugiego... "Plaguewielder" nagrywaliśmy w tym samym studiu co "Ravishing Grimness", ale pojawiło się tam sporo nowego sprzętu i od razu to słychać. Produkcja nowego albumu jest bardziej otwarta, przez co podkreślona została agresja tej muzyki. Wchodząc do studia nie planujemy jednak, jak zabrzmieć ma płyta. Po prostu robimy swoje i w trakcie nagrywania przychodzą mi do głowy rozwiązania, które później wpływają na charakter płyty. Bez spontaniczności nie byłoby Darkthrone.
Nie masz czasem poczucia, że staliście się niewolnikami własnej legendy? Gdybyście chcieli kiedyś nagrać coś innego, pozwolić sobie na eksperymenty, fani zlinczowaliby was.
Jeżeli kiedykolwiek przyjdzie mi ochota na granie innej muzyki, na pewno nie będę tego robił pod szyldem Darkthrone. Mówiąc krótko, Darkthrone to dla mnie i dla Fenriza święta nazwa. Poświęciliśmy temu zespołowi już 13 lat naszego życia i znaczy on dla nas więcej niż możesz sobie wyobrazić.
Dla waszych fanów również...
Mam nadzieję... Proszę tylko, byś nie nazywał tych ludzi fanami, bo bardzo nie lubię tego określenia. Ktoś, kto ma fanów, stawia się w pozycji uprzywilejowanej, wywyższa się w pewien sposób, a ja nie czuję się żadną ważną gwiazdą rocka. Wolę mówić o nich jako o naszych przyjaciołach, ludziach, którzy rozumieją ideę Darkthrone. Wiesz, ani ja, ani Fenriz, nie traktujemy siebie zbyt poważnie. Muzykę traktujemy poważnie, Darkthrone to bardzo poważna sprawa, ale jako ludzie jesteśmy mało ważni, nie jesteśmy żadnymi bohaterami, którzy uważają, że należy im się miejsce na okładkach kolorowych magazynów.
Odnoszę wrażenie, że cokolwiek by się nie mówiło o Darkthrone, bardzo was cieszy. Nie tylko wiernopoddańcze hołdy, ale również najgłupsze plotki sprawiają wam przyjemność.
Oczywiście, że tak. Od samego początku zdajemy sobie sprawę z tego, że każda plotka niesie ze sobą bardzo duży potencjał promocyjny. Na najgłupsze pomysły ludzie wpadali parę lat temu, zaraz po tym jak Dead [Były wokalista grupy Mayhem ? red.] odstrzelił sobie głowę. Wyobraź sobie, że niektórzy dziennikarze potrafili zadawać pytania typu: Czy to prawda, że razem z Fenrizem wypaliliście w fajce mózg Deada? To niewiarygodne! Ale kiedy pytano mnie o to, spokojnie odpowiadałem, że nie będę tego faktu komentował. Nie potwierdzałem, ale też nie zaprzeczałem, bo wiedziałem, że sam nie wymyśliłbym lepszej strategii promocyjnej. Czasem tylko zastanawiam się, co za debil wpadł na taki pomysł? Dlaczego do cholery maiłbym palić czyjś mózg?! (śmiech)
Przez długi czas norweska scena postrzegana była przez pryzmat głupich plotek i wydarzeń natury kryminalnej, których zwieńczeniem była książka "Lords Of Chaos". Co o niej sądzisz?
Nie czytałem tej książki, Fenriz też nie. Niektórzy ludzie mówią mi, że jest świetna, inni twierdzą, że to totalne gówno. Nie wiem komu wierzyć, ale nie zamierzam jej czytać. W ogóle mnie to nie interesuje. Jeżeli ludzie wciąż mają ochotę pasjonować się tym co działo się i dzieje się na norweskiej scenie metalowej, to proszę bardzo. Ja mam wiele ciekawszych zajęć i jestem pod tym względem chyba najsłabiej poinformowaną osobą na świecie.
Czy można w ogóle mówić jeszcze o czymś takim jak norweska scena?
Na pewno dzisiejsza norweska scena bardzo różni się od tej, którą współtworzyliśmy na początku lat 90. Wiele zespołów zmieniło nie tylko muzykę, ale też sposób myślenia, wiele sprzedało dupy za grosze, zyskując poklask wśród dzieci i kobiet, ale tracąc twarz... Zespoły niegdyś blackmetalowe wydają grube pieniądze na najlepsze studia, starają się zabrzmieć jak najbardziej czysto i jak najprzyjemniej dla ucha. Cały klimat tej muzyki, ten gorzki, ale fascynujący posmak prawdziwych emocji gdzieś przepadł. Wiele zespołów olało swoją reputację, swoje oryginalne brzmienie, swoją tożsamość, ale to ich wybór. Wiem tylko, że nigdy nie zdecydowalibyśmy się na podobny krok z Darkthrone... Zauważ, że jedyną rzeczą różniącą "Plaguewielder" od naszych poprzednich płyt jest kolorowa okładka, według mnie zresztą bardzo udana.
Według mnie również, ale dla niektórych może być dowodem na to, że Darkthrone też dał się skusić regułom marketingu.
Każdy, kto zamierza nas sądzić na podstawie okładki, może się po prostu odpi***olić! Posłuchajcie pieprzonej muzyki, przeczytajcie teksty i ruszcie głową, a wszystko stanie się jasne. Nie wierzę zresztą, że chodzą po świecie ludzie aż tak głupi, by uprzedzać się do zespołu tylko z powodu okładki płyty...
Myśleliście kiedykolwiek o wzbogaceniu muzyki Darkthrone o aspekty wizualne, na przykład o nakręceniu wideo?
Mamy takie plany, ale nie będzie to zwykły teledysk. Jeżeli w ogóle powstanie wideo Darkthrone, będzie to dłuższy film, coś naprawdę mocnego i poważnego. Oczywiście wszystko utrzymane w czerni i bieli, dużo symboliki i mistycyzmu. Nie chcę żadnych kolorowych obrazków pokazujących muzyków grających na swoich instrumentach. To byłoby bez sensu.
Powiedz mi, na czym polega tajemnica twojej współpracy z Fenrizem. Tworzycie najbardziej chyba trwały i nieprzenikniony duet na blackmetalowej scenie. Nigdy się nie kłócicie, nie macie czasem siebie dosyć?
Gram w Darkthrone, wówczas jeszcze deathmetalowym, od początku 1988 roku. Nagraliśmy "Soulside Journey", a kiedy zwróciliśmy się w stronę black metalu, został z nami jeszcze tylko Zephyrous. Fenriz, Zephyrous i ja - to było naprawdę mocne trio, a próby, które wtedy graliśmy będę pamiętał do końca życia. To był naprawdę niesamowity czas, pełen magii... Niestety, Zephyrous opuścił nas z przyczyn, których nie powinienem wywlekać na forum publicznym. Tak czy inaczej, od 1993 roku Darkthrone to tylko duet. Przetrwaliśmy z Fenrizem te wszystkie lata i rozumiemy się dzisiaj doskonale. Nie mam miejsca na konflikty, niepotrzebne pytania, wszystko jest jasne właściwie bez słów. Śmiało patrzymy w przyszłość.
Dziękuję za wywiad.