"Rock'n'roll nigdy nie umrze"
Założona w 1990 roku w Irlandii grupa The Cranberries jest dziś jednym z najbardziej znanych zespołów na świecie. Wszystko zaczęło się od utworu "Zombie", którym Dolores O'Riordan i jej koledzy podbili listy przebojów na całym świecie. Albumy "No Need To Argue", "To The Faithful Departed" i "Bury The Hatchet" szybko osiągały wielomilionowe nakłady. Nieco gorzej powiodło się wydanemu jesienią 2001 roku piątemu albumowi "Wake Up And Smell The Coffee", ale być może dlatego, że promująca go trasa rozpoczęła się dopiero w lutym 2002 r. Chcąc wynagrodzić polskim fanom fakt, iż dwa lata wcześniej koncert w ramach Inwazji Mocy Radia RMF FM został odwołany ze względu na stan zdrowia wokalistki Dolores O'Riordan, 25 kwietnia 2002 roku The Cranberries postanowili zagrać w Katowicach.
Na kilka tygodni przed koncertem o prywatności, talencie i trudnościach związanych z funkcjonowaniem w przemyśle muzycznym, z Dolores O'Riordan w jej domu w Dublinie rozmawiał Marcin Jędrych z radia RMF FM.
Powiedziałaś kiedyś, że by śpiewać, trzeba się z tym urodzić.
Gdy ktoś obdarzony jest głosem, to tak, jakby posiadał szczególny dar. Daje ci on swobodę kiedy śpiewasz, jest jak hobby, jak zabawa i przyjemność. To coś, co uwielbiam robić, źle bym się czuła bez niego, choć zawsze miałam świadomość, że posiadam głos i starałam się go wykorzystywać by śpiewać, by dzielić się pozytywnymi wrażeniami i wzbudzać nadzieję.
Twoim najcenniejszym talentem jest głos, ale z pewnością posiadasz jeszcze wiele innych zdolności, o których powinniśmy wiedzieć.
O, jest ich dużo...Myślę, że jestem dobrą mama, dobrą kochanką, posiadam też sporo drobnych zdolności, na przykład lubię gotować, uwielbiam też pracować nad swoim rozwojem fizycznym - dobrze pływam, jeżdżę na rowerze, czasem zdarza się, że zajmuje mi to nawet trzy godziny w ciągu dnia, bez przerwy. Kiedy później kładę się do łóżka, moje nogi nadal pedałują. Kiedy nie jestem w trasie, bardzo dużo czasu poświęcam właśnie na ćwiczenia fizyczne, to daje mi mnóstwo energii.
Wielu artystów wybiera karierę, poświęcając życie rodzinne. Ty jesteś znakomitym przykładem, jak można połączyć te dwie rzeczy. Jak ci się to udało?
Pozytywną rzeczą w przypadku The Cranberries było to, że bardzo szybko staliśmy się sławni. Byliśmy wtedy bardzo młodzi i dlatego nam to zaszkodziło. Myśleliśmy, że jesteśmy wielcy i tak naprawdę byliśmy wtedy wielcy. Jednak w pewnym momencie poczuliśmy się kompletnie wycieńczeni, zdołowani i chorzy. Pierwszy album osiągnął nakład 6 milionów egzemplarzy, drugiego sprzedano około 12 milionów w samej Ameryce, potem był jeszcze trzeci. Byliśmy wyczerpani, pracowaliśmy non stop przez pięć lub sześć lat. Gdy przez to wszystko przeszliśmy, wytrzymaliśmy tę ogromną presję, bo mieliśmy zaledwie po 25 lat. Wciąż byliśmy bardzo młodzi, więc mogliśmy sobie pozwolić na przerwę. Odpoczęliśmy i teraz wracamy. Mamy dzieci i prawdziwe życie. To nasze drugie podejście, ale ze względu na doświadczenia, które zdobyliśmy wcześniej, będzie nam teraz dużo łatwiej. Wracamy, mając dzieci. Ja jestem najstarsza w zespole - mam 30 lat. Czuję, jakbyśmy zaczynali od nowa - z tym, że mamy większe doświadczenie. Również dzięki naszym pociechom możemy dziś patrzeć na świat w inny sposób. Kiedy nie masz dzieci, sam jesteś jak dziecko - kiedy się pojawiają, dorastasz, a cały świat jawi ci się jako zupełnie inne miejsce. Wszystko się zmienia.
Czy w takim razie można powiedzieć, że zespół to twoja "druga rodzina"?
Tak. Gdybym była artystką solową, za każdym razem brałabym w trasę kolejną grupę nieznajomych ludzi. Będąc w zespole, mogę sobie pozwolić na dwuletnie wakacje, urodzenie dziecka, pozostanie w domu i powrót do życia na walizkach przez kolejne dwa i pół roku. Wracając, spotykam się z tymi samymi ludźmi, z którymi żyłam wcześniej. Znam ich bardzo dobrze, więc szybko się wpasowuję. Kiedy tęsknię za swoimi dziećmi, mogę usiąść i pogadać z nimi, bo oni mają podobny problem. Łatwo możemy się porozumieć i pomóc sobie nawzajem. Bardzo dobrze nam się razem gra, wszyscy mamy dzieci w tym samym wieku, razem się upijamy - wszystko robimy razem. Nigdy nie czujemy się samotni.
Życie w zespole jest zazwyczaj ciężkie. Bywasz pewnie czasem zmęczona?
Wszyscy mamy swoje wzloty i upadki. Problem związany z graniem w rockandrollowym zespole polega na tym, że kiedy przykładowo grasz dwa koncerty pod rząd, nie możesz po pierwszym z nich pójść się upić, bo następnego dnia nie będziesz w stanie śpiewać. Musisz grzecznie położyć się do łóżka i spróbować zasnąć na trzeźwo. Czasami pozwolisz sobie na kieliszek wina, który w połączeniu ze stresem sprawi, że się upijesz. Następnego dnia stresujesz się jeszcze bardziej, bo źle się czujesz. Zbliża się kolejny koncert, więc musisz wziąć się w garść. Wiem z doświadczenia, że nie mogę sobie na coś takiego powolić, że muszę zachowywać się bardzo profesjonalnie. Podczas koncertów wszyscy musimy być trzeźwi. Będąc w trasie, często mówimy sobie, że przed nami "szkolny dzień". Jutro gramy koncert, więc dziś w nocy żadnych zabaw, żadnego picia. Co innego, kiedy następnego dnia mamy wolne... Zasadniczo chodzi o to, żeby nie przesadzać z piciem, bo wtedy trudno jest się skoncentrować, coś dziwnego dzieje się z mózgiem.
Czy próbowałaś kiedyś zatrzymać tę wielką machinę, w której się znalazłaś?
Zatrzymałam ją na chwilę. Gdy miałam 24, 25 lat miałam już serdecznie dość bycia gwiazdą, zarzekałam się, że już nigdy nie będę śpiewać. Na tym etapie mojego życia chciałam jedynie nauczyć się spać, jeść, przestać spoglądać w lustro, przestać przejmować się ludźmi, którzy wciąż mnie obserwują i na nowo stać się człowiekiem, bo za sprawą tej całej presji i zainteresowania moją osobą, stałam się jakby nadczłowiekiem. Ta presja doprowadzała mnie do szaleństwa, chciałam znów być normalna. Udało mi się to, w czym znacznie pomogło mi urodzenie dziecka. Posiadanie dzieci to zupełnie nowe wyzwanie w moim życiu, dzięki nim zaczęłam się zastanawiać, czy na nowo nie zacząć śpiewać i jeździć w trasy. Stwierdziłam, że mogę znów to robić, bo moje dzieci nie pozwolą mi oderwać się od rzeczywistości. Nie grozi mi już bujanie w chmurach, o wiele łatwiej jest mi zachować trzeźwość umysłu. Dzięki macierzyństwu stałam się bardziej skupiona i mocniej stąpam po ziemi.
Czy kiedykolwiek zdarza ci się, że masz dość i chciałabyś na jakiś czas po prostu zająć się czymś innym?
Tego typu uczucia są przejściowe. Mamy wszystko zaplanowane trzy miesiące naprzód. Wychodzimy z założenia, że jeżeli po czterech czy pięciu tygodniach granie nadal będzie nam sprawiać przyjemność, zaplanujemy kolejne parę miesięcy, aż do sierpnia. Ale jeśli po tym czasie dojdziemy do wniosku, że już nas to nie bawi, powiemy sobie "dość!". I po sierpniu już do tego nie wrócę. Tak więc dzielimy sobie to na kawałki. Możemy pozostać w trasie przez dwa i pół roku, robiąc sobie przerwy: tydzień grania, dwa tygodnie odpoczynku, potem znów tydzień grania itd. W przypadku ostatniej trasy nie myślałam, że zostanie ona przerwana, nie spodziewałam się, że zajdę w ciążę. Chciałam tego, ale myślałam, że zajmie to trochę więcej czasu.
Czy rock'n'roll jest ciągle żywy?
Oczywiście - on nigdy nie umrze!
Czy zgodzisz się ze stwierdzeniem, że muzyka to najbezpieczniejszy narkotyk?
Chyba tak. To wspaniała odskocznia. Myślę, że jest świetnie, kiedy dzieciak nauczy się grać i w ten sposób będzie mógł wyrazić siebie. To stosunkowo bezpieczne, choć tak jak we wszystkim, tak i tu są dobre i złe strony. Wiąże się to z pokusami, jest w tym jednocześnie siła i słabość, piękno i brzydota - i wiele innych rzeczy. Ale potrzebujemy muzyki, bez niej świat nie byłby tym, czym jest.
Czy wierzysz w Boga? Kim jest Bóg dla ciebie?
Zostałam wychowana w irlandzkiej rodzinie katolickiej, więc miałam kontakt z Biblią. Dorastałam na wsi, co dodatkowo wzmacnia katolickie wpływy. W dorosłym życiu nie zawsze udaje się całkowicie spełniać to, co jest zapisane w Księdze. Ale sporo z tego we mnie zostało, uważam że jest to bardzo pozytywne. Z drugiej strony, było też w katolicyzmie wiele negatywnych aspektów, np. sposób, w jaki traktowano kobiety. Więc pewne jego elementy stosuję w swoim życiu, a inne odrzucam. Określiłabym siebie jako "dorywczego irlandzkiego katolika". Ale nie wypieram się tego...
Czy możesz opowiedzieć, jak wygląda typowy dzień twojej rodziny?
Gdy jesteś w zespole rockowym, żyjesz na wysokich obrotach. Mieszkasz głównie w hotelach, jadasz w restauracjach, limuzyny dowożą cię na miejsce koncertu. Ten cały materializm zaczyna ci wychodzić bokiem, nie możesz go znieść. Dlatego kiedy jestem w domu, ubieram zwykły podkoszulek i dżinsy - żadnego makijażu. Wstaję, biorę prysznic, wykonuję proste czynności: spaceruję, pływam albo razem z synem idziemy szukać w ziemi robaków. Takie zwykłe, naturalne rzeczy. Lubię jeździć na rowerze, w ogóle lubię sport.
Czy zbierasz coś ciekawego, z czego jesteś bardzo dumna?
Niech pomyślę... Mam dużo torebek, apaszek, tego typu rzeczy. Wiesz co jeszcze zbieram? Wszystkie pamiątki związane z moimi dziećmi. Chowam każdą rzecz: pierwszą parę butów, pierwszą malutką kamizelkę, w którą ubierano je jeszcze w szpitalu. Dla każdego dziecka mam oddzielną szafkę. Są w niej moje rzeczy i rzeczy dziecka, a nawet jego karta ze szpitala, razem z wieszakiem, na którym była zawieszona. Wszystkie te rzeczy mają dla mnie szczególną wartość.
Jaki jest twój ulubiony irlandzki wykonawca?
Myślę, że przede wszystkim U2 - to nasi przyjaciele. Zawsze lubiłam też Thin Lizzy. Phil Lynott - jego muzyka była wspaniała. Lubię typowe rockowe granie, Van Morrison też należy do grona moich faworytów.
A co z takimi wykonawcami, jak The Corrs, czy Westlife?
Są w porządku - szczerze mówiąc to bardzo mili ludzie, ale to trochę inna muzyka. Trochę się teraz pozmieniało - oni tworzą po prostu modną, popularną muzykę, ale ja ich szanuję i podziwiam. Ja jestem zwolenniczką ostrego rockowego grania.
Niebawem gracie koncert w Polsce - proszę, obiecaj fanom, że tym razem na pewno przyjedziecie...
Tym razem na pewno się uda. Wybaczcie mi poprzedni raz, ale urodziłam tę piękną dziewczynkę, która daje mi tyle szczęścia. Dzięki, że na mnie czekacie. Obiecuję, że tym razem do was dotrzemy i damy czadu.
Dziękuję za rozmowę.