"Oczekiwana pustka"

article cover
INTERIA.PL


Finlandia metalem stoi od lat. Zespoły z tego kraju cieszą się popularnością na całym świecie i odnoszą komercyjne sukcesy. Prym wśród nich od kilku lat wiedzie Nightwish, który w swojej ojczyźnie obsypywany jest złotymi i platynowymi płytami za single i albumy. Jego popularność, przekładająca się na wysoką sprzedaż, przekroczyła już granice Finlandii. Dość powiedzieć, że wydawnictwa zespołu są najlepiej sprzedającymi się płytami metalowymi w Polsce obok dzieł legend - Iron Maiden i Metalliki.

Wydany w 2002 roku album "Century Child" okazał się - jak nietrudno się domyślić - komercyjnym strzałem w dziesiątkę. Fani na pewno zastanawiali się, co zespół może wymyślić na kolejnym wydawnictwie, czym zaskoczyć? "Once", bo taki tytuł nosi nowy album fińskiego kwintetu, oczywiście rewolucyjnych zmian nie przynosi.

Muzycy Nightwish być może kierowali się zasadą, że nie należy naprawiać tego, co nie jest zepsute i zaproponowali coś, co zaskakujące nie jest, ale za to przygotowane zostało z olbrzymim nakładem sił i środków. Najlepszych dostępnych środków. Wystarczy wspomnieć, że w nagraniach nowych utworów udział wzięła Londyńska Orkiestra Symfoniczna, którą słychać na ścieżkach dźwiękowych "Władcy Pierścieni" i "Harry'ego Pottera". Aranżacje są autorstwa Pipa Williamsa, który ma za sobą współpracę między innymi z The Moody Blues, Status Quo i Uriah Heep. Tarję Turunen wspomaga w partiach wokalnych 18-osobowy chór. Jest też i ciekawostka. W nagraniu "Creek's Mary's Blood" udział wziął John Dwa Jastrzębie, Indianin z plemienia Lakota.

Nie tak dawno gościł w Polsce Tuomas Holopainen, lider Nightwish, który opowiedział trochę o albumie "Once" podczas spotkania z internautami na CZATerii.

Nowa płyta grupy była też głównym tematem rozmowy Lesława Dutkowskiego z przemiłym Marco Hietalą, basistą Nightwish, od czasu do czasu wspomagającym Tarję wokalnie. A wszystko zaczęło się od piwa...

Powiedz mi Marco, czy próbowałeś już Nightwish Beer?

Owszem. (śmiech) Jest w sumie w porządku, ale pozostanę przy moim ulubionym, fińskim piwie Karhu, co znaczy niedźwiedź. (śmiech)

To teraz przejdźmy do poważniejszych pytań. Album "Century Child" odniósł nieprawdopodobny sukces, nie tylko w Finlandii, lecz również poza nią. Spodziewaliście się aż tak dużego sukcesu?

Mogę mówić za siebie i powiem szczerze, że nie spodziewałem się tak wielkiego sukcesu. Oczywiście zdawałem sobie sprawę z tego, że zespół jest dość popularny również za granicą, poprzednie płyty - jak choćby "Wishmaster" - radziły sobie całkiem nieźle, ale podejrzewam, że każdy z nas był choć trochę zaskoczony tym, jak wspaniale przyjmowany był "Century Child". Dla mnie jako nowego członka zespołu był to wielki krok naprzód w tym biznesie. To dla mnie była wspaniała i bardzo miła niespodzianka.

Marco, podejrzewam, że jeśli odnosi się taki sukces jaki stał się udziałem Nightwish, zespół poddawany jest wielkiej presji ze strony managementu, wytwórni płytowej odnośnie kolejnego wydawnictwa. W tym kontekście powiedz mi, czy trudno było przygotować materiał na album "Once"?

Wydaje mi się, że aż tak wielkiej presji na nas nie było, ponieważ my zapłaciliśmy z własnej kieszeni za nagranie płyty. Potem sprzedaliśmy tylko gotowy materiał wytwórni. Zaczęliśmy wszystko od zastanawiania się nad aranżacjami, od myślenia o tym, co będzie najlepiej pasować do zespołu tak, aby każdy z nas mógł się tą muzyką utożsamiać, mógł być z niej dumny.

"Once" to bez wątpienia najbardziej wyszukana płyta Nightwish. Powiedz mi, jak długo pisaliście te kompozycje?

Komponowanie zaczęło się w zasadzie w ubiegłym roku. Tuomas najpierw napisał wersje demo bodajże dziewięciu piosenek. Potem to, co nagrał przekazał nam, a było to jakoś w lecie. Po ubiegłorocznych występach na festiwalach zrobiliśmy sobie półtoramiesięczną przerwę, aby się zrelaksować i do wszystkiego podejść spokojnie. Po niej spotkaliśmy się, aby pograć nowe piosenki i popracować jeszcze nad aranżacjami. Już wtedy wiedzieliśmy, że na płycie będzie wiele elementów orkiestrowych, sporo chórów. Pracowaliśmy jednak bardzo zrelaksowani. Było sporo zabawy w sali prób. Tuomas myślał oczywiście o tych wszystkich partiach wokalnych, orkiestrowych, gdzie będą pasować i jakie powinny być. Zanim zaczęły się nagrania byliśmy naprawdę dobrze przygotowani. Dobrze wiedzieliśmy czego chcemy.


A kto wpadł na pomysł, żeby nagrywać z London Symphony Orchestra i pracować z Pipem Williamsem?

To pojawiło się w czasie rozmów Tuomasa z Miko Karmillą, który koprodukował płytę, zajmował się miksami i był także inżynierem dźwięku. On właśnie wpadł na pomysł, żeby nagrywać z Pipem Williamsem, który pracował wcześniej z innymi zespołami. Tuomas następnie skontaktował się nim i dał mu później nasz materiał, jeszcze w surowej wersji. Powiedział mu, co chciałby mieć w danych miejscach. Pipowi spodobała się nasza muzyka. Od razu zgodził się na współpracę. Napisał partie orkiestrowe i od niego także wyszedł pomysł nagrywania w studiu z orkiestrą. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności okazało się, że przyjdzie nam pracować z muzykami, których słychać na ścieżkach dźwiękowych do "Władcy Pierścieni" i innych znanych filmów, które nam też bardzo się podobały.

"Nemo" jest pierwszym singlem z płyty "Once". Już wiadomo, że stał się w Finlandii złotą płytą. Gratulacje.

Pięknie dziękuję.

Wydano go w aż czterech formatach. Nie wydaje ci się, że dla fanów to może być jednak trochę za dużo? Ciężko jest się na coś zdecydować.

(śmiech) Zgadzam się z tobą. To pytanie często ostatnio słyszymy. Jeśli mogę mówić za siebie, to nie wiem czemu tak się stało i nie bardzo to rozumiem. Wydaje mi się, że to ma związek z polityką wytwórni płytowej. Ich sprawa jak wykonują swoją pracę. Muszę przyznać, że coś takiego ma z pewnością złą stronę. Wprowadza to spore zamieszanie wśród fanów. Ludzie czasem się wściekają, bo myślą, że ktoś chce na siłę wyciągnąć od nich kasę, bo na jednej wersji jest kawałek, którego nie ma z kolei na innej. Inna strona jest taka, że na świecie są też ludzie, którzy kolekcjonują wszystkie płyty danego zespołu. Dla nich pewne rzeczy są bezcenne. Ci ludzie cieszą się z takich wydawnictw.

Jeśli już o kolekcjonerach mowa, to pojawiły się też takie gadżety, jak zapalniczki, długopisy. Wygląda na to, że ciężko będzie im pozbierać wszystko to, co wiąże się z waszą nową płytą.

(śmiech) Wcześniej były też zabawne gadżety, np. przed rokiem prezerwatywy Nightwish. Nie było ich może jakoś strasznie dużo, ale sprzedawały się świetnie. (śmiech)


Marco, na singlach znalazło się kilka piosenek, których nie ma na płytach. Jedną z nich jest "Where Were You Last Night", która pochodzi z repertuaru Ankie Bagger. Kim jest Ankie Bagger?

Wydaje mi się, że to szwedzka wokalistka popowa z lat 80. Z tego, co pamiętam z czasów, gdy ten utwór się pojawiał, uważałem go za beznadziejny. Naprawdę go nie cierpiałem. Do tej pory nie przepadam za tą piosenką, ale gdy byliśmy z Jukką [Nevalainenem, perkusistą - red.] w studiu, powiedzieliśmy sobie, że dodamy do niej takiego bezpośredniego, punkowego sznytu i jeśli wyjdzie to dobrze, to OK., a jeśli nie, to nie. Okazało się, że wyszło całkiem fajnie. O wiele lepiej niż się spodziewałem. I dlatego piosenka znalazła się na singlu.

Pamiętasz może, ile łącznie powstało kawałków z myślą o "Once"?

Wydaje mi się, że jakieś 14.

Miałem okazję widzieć teledysk do "Nemo", który robi wrażenie. Wiem, że zrobił go dla was Antti Jokinen. Czy całość powstała w Los Angeles, gdzie on na co dzień mieszka?

Nie, Antti przyjechał do Finlandii. Kręciliśmy wszystko w takim pomieszczeniu nieopodal Helsinek. Nie było żadnej pustyni tylko niebieskie ściany dookoła. Krajobraz przygotowano między innymi z pięciu ton soli, a poza tym maszyny rozpylały coś przypominającego śnieg. Staliśmy sobie na tle takiej dekoracji i robiliśmy swoje przez kilka podejść. Co pewien czas zmieniano sprzęt. Zespół w sumie przebywał na planie jeden dzień. Potem zrobiono jeszcze w innych miejscach zdjęcia górskiego krajobrazu. Na pewno są w tym klipie naprawdę wspaniałe fragmenty wizualne. Mnie samemu ten klip też bardzo się podoba.

Muszę cię o to zapytać. Na albumie jest jeden kawałek po fińsku. Jego tytuł to "Kuolema Tekee Taiteilijan". Co to znaczy?

Tytuł oznacza - śmierć tworzy artystę. To chyba najbardziej osobista piosenka dla Tuomasa. Kiedy jesteś artystą masz eskapistyczną naturę. Masz wiele wizji w swojej głowie, które cały czas się pojawiają, ale jesteś ograniczony w ich realizacji przez świat materialny. O to właśnie chodzi w tym kawałku. Przynajmniej ja go tak rozumiem. Tuomas zawsze mówi, że nie chce rozmawiać o tekstach. Tym razem myślę, że usprawiedliwione jest to, iż opowiedziałem, o co chodzi w tym utworze.


Tuomas powiedział podczas swojej podróży promocyjnej do Polski, że mieliście - i może cały czas macie - plan nagrania EP-ki z piosenkami śpiewanymi wyłącznie po fińsku. Czy rzeczywiście tak jest?

Owszem, rozmawialiśmy między sobą o tym. Była mowa o przeróbkach różnych fińskich grup popowych lub rockowych. Ale nie wiem, kiedy mielibyśmy to zrobić. W sumie to jest całkiem fajny pomysł.

Na pewno wszyscy pytają cię o współpracę z Johnem Dwa Jastrzębie. Powiedz mi, jakie masz wrażenia po spotkaniu się z nim i tych kilku dniach nagrań?

Muszę ci powiedzieć, że nie spotkałem go zbyt wiele razy. Z moją drugą grupą Tarot akurat grałem koncerty. Miałem okazję go spotkać w jednym z klubów w Helsinkach. Przyszedł tam prosto ze studia nagraniowego i pojawił się za sceną mniej więcej na pięć minut przed tym, jak mieliśmy wyjść na scenę. Po występie musieliśmy zaraz jechać do kolejnego miejsca odległego o jakieś 400 kilometrów, bo tam graliśmy koncert. Jednak z tego, co słyszałem od Tuomasa to było naprawdę miłe doświadczenie. Odbył z nim wiele długich rozmów. Poza tym John odprawił szamański rytuał i nadał Tuomasowi indiańskie imię.

Ty chyba nie jesteś specjalnie zainteresowany kulturą Indian amerykańskich?

Mógłbym powiedzieć, że jestem, ale tylko do pewnego stopnia. Nie mogę z pewnością powiedzieć, iż mam na tym punkcie fioła, jak na przykład Tuomas. On naprawdę sporo czyta na ten temat. Ja też coś tam czytałem, oglądałem filmy. My w Norwegii i w Szwecji też mamy kulturę mającą wiele wspólnego z szamanizmem, tak wiec jest tu pewien związek.

Marco, jakie twoim zdaniem są jasne i ciemne strony tego, że Nightwish odniósł tak wielki sukces, bo co do tego, że odniósł nie ma wątpliwości?

Zaletą numer jeden jest to, że możemy żyć z muzyki. Każdy z nas jest dzięki temu całkowicie jej oddany. A dla mnie jest czymś, co wiem jak naprawdę dobrze robić. Tak mi się wydaje. Kiedy byłem młodszy próbowałem tak zwanej normalnej pracy, ale każda z nich była do niczego. Naprawdę ich nie cierpiałem. (śmiech) Dlatego to, że mogę żyć z muzyki jest dla mnie wielkim szczęściem. Mogę zapewnić moim dzieciom jedzenie i dach nad głową.

Na pewno wadą jest to, iż dzięki temu jesteśmy zalewani przez całą masę informacji. Wielu ludzi chce mieć część nas dla siebie. Przez to ciężko jest czasami skoncentrować się na tym, co jest ważnego do zrobienia. Aby przetrwać w tym wszystkim trzeba się nauczyć radzić sobie z tym każdego dnia, kawałek po kawałku.


Również w sensie muzycznym, artystycznym wiele osiągnęliście, nagrywaliście chociażby z chórem i szanowaną orkiestrą symfoniczną. Co w takim razie w sensie artystycznym pozostało wam do osiągnięcia?

Za każdym razem kiedy przychodzi do tworzenia kolejnej płyty, myślisz o tym, że trzeba dodać coś nowego, wyrazić się w nieco inny sposób. Tym razem siły twórcze wszystkich członków zespołu były naprawdę wielkie, więc zatroszczyliśmy się o wszystko bardzo dokładnie. Wspaniałą rzeczą podczas tych kilku zimowych miesięcy było obserwowanie, jak to wszystko powstaje aż do momentu ostatnich masteringów i chwili, w której mogliśmy powiedzieć: To jest to!

Teraz zaś odczuwamy taką oczekiwaną pustkę. Płyta jest gotowa, zaraz jedziemy na koncerty i nie musimy myśleć o tym, co się stanie później. Na razie na myśleniu o tym polega nasze życie. Prawdopodobnie za kilka miesięcy, pół roku - pomimo tego, że możemy być cały czas na trasie - zaczniemy myśleć o nowych pomysłach na piosenki. To stanie się początkiem czegoś nowego. Ale niczego nie będziemy się starali przyspieszać. Pozwolimy, by twórczy duch po prostu spłynął na nas. Dobrze pisać to, co naprawdę czujesz w środku. Na pewnym etapie wejdziemy z tym, co napiszemy do sali prób i zobaczymy, co może z tego wyjść. Ale na pewno nie ma żadnych nakreślonych wskazówek.

Jesteś nie tylko basistą, lecz również drugim wokalistą w Nightwish. Obok siebie masz Tarję, czyli kogoś, kto odebrał klasyczne wykształcenie wokalne. Czy korzystałeś może kiedyś z jej rad, pytałeś o jakieś sztuczki?

Cóż... Nie tak do końca. Oczywiście dyskutujemy ze sobą na temat wokali. Ja też przez trzy lata uczyłem się muzyki. Mam więc pewne pojęcie o relaksowaniu się przed występem czy o emisji głosu, choć może tego nie słychać, bo swój pierwszy zespół założyłem mając lat 13 i na pewno nie śpiewałem w nim klasycznie. Jednak technik wokalnych używam i znam je. Relaksowanie się i właściwy oddech są bardzo ważne. Głos to bardzo ważny instrument. Owszem, po koncercie zdarza mi się wypić jednego czy dwa drinki, ale staram się bawić w rozsądnych granicach.

Oczywiście nie jestem nawet w pobliżu tego poziomu, który prezentuje Tarja, bo ona jest już bliska perfekcji. Taki poziom wymaga jednak wielu ciężkich lat studiów, ciężkiej nauki. Zdarza nam się jednak pogadać ze sobą na tematy wokalne i wymieniać uwagi. Jest wiele takich sytuacji, że w 100 procentach zgadzamy się ze sobą co do tego, jak coś powinno brzmieć.


Teraz na pewno myślicie o nadchodzących koncertach. Czy podczas nich fani Nightwish mogą się spodziewać czegoś wyjątkowego?

Wyjątkowego? Hmmmmm... Nie wiem, czy wyjątkowego, bo trudno w dzisiejszych czasach wymyślić coś, co byłoby cyrkiem na jeszcze większą skalę. Z pewnością będzie trochę efektów, zamierzamy wziąć na całą trasę pirotechnika. Mają być telebimy z tyłu sceny. Ale to jest raczej trend w dzisiejszych czasach, nie zaś coś wyjątkowego. Postaramy się wykorzystać to, z czego korzystają inni w możliwie najlepszy sposób.

Dziękuję ci bardzo za rozmowę.

import rozrywka
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas