"Nowy budynek na starych fundamentach"
Zapewne wielu fanów kieleckiej grupy Ankh postawiło już na niej krzyżyk. A tymczasem zespół nie przestał funkcjonować, chociaż dawał znacznie mniej koncertów niż kiedyś. Rockowa muzyka, połączona z partiami skrzypiec, to firmowy znak Ankh z dawnych lat. Ci, którzy przyzwyczaili się do takiej muzycznej oferty zespołu, mogą być mocno zaskoczeni zawartością pierwszego po pięcioletniej przerwie albumu Ankh, o jakże wymownym tytule "Expect Unexpected", który ukazał się 24 marca 2003 r. Skrzypce pojawiają się tylko w jednej na 16 kompozycji, dominują natomiast elektroniczne rozwiązania. Muzycy Ankh nie chcieli odcinać kuponów od dawnej popularności, lecz postanowili szukać nowych środków ekspresji. Co działo się z zespołem w ostatnich kilku latach, dlaczego nastąpiła tak znacząca zmiana stylistyki? O tym w rozmowie z Lesławem Dutkowskim opowiedział Krzysztof Szmidt, grający w Ankh na gitarze basowej.
Chyba nie mogliście wymyślić lepszego tytułu dla waszej nowej płyty.
Początkowo tytuł tej płyty miał brzmieć "Sztuczka". Pewnie będziesz jeszcze pytał o ten utwór. We wstępnych założeniach tytuł miał być po polsku. Natomiast w pewnym momencie okazało się, że płytę będziemy wydawać za granicą i po prostu nikt tego nie wypowie. Mieliśmy wszystko przygotowane, ułożone, gotową całą okładkę. Mieliśmy płytę wysyłać do produkcji, ale nagle się ktoś obudził, że nikt nie wypowie tego słowa. Całe szczęście, że tak zrobiliśmy, bo będąc za granicą i rozmawiając z rożnymi ludźmi, przekonaliśmy się, że to istna komedia, w jaki sposób oni wypowiadają słowo sztuczka.
Natomiast teraz wiem, że w polskiej wersji płyty tytuł można było zmienić na "Sztuczka". Mam teraz takie wrażenie. Ale został taki właśnie tytuł, jaki jest. Trochę się głupio czujemy, że wychodzi w Polsce płyta polskiego zespołu i tytuł jest po angielsku. Trąci to taką bufonadą, a tak nie jest.
Nie czepiam się, broń Boże tego, że tytuł jest po angielsku, tylko twierdzę, że znakomicie oddaje on zawartość płyty.
To fajnie. (śmiech) Dla mnie, gdy polskie zespoły wydawały płyty, na których wszystko było po angielsku, było to takie słabe. A tu się okazało, że i u nas tak wyszło, ale naprawdę zupełnie przypadkowo. Może było mało czasu, a dużo rzeczy do zrobienia i gdzieś to nam umknęło? Uważam, że tytuł "Sztuczka" w Polsce byłby lepszy. Ale może jest tak, że człowiek zawsze od czasu do czasu coś by zmienił?
Na nowej płycie jest parę nowych rzeczy. Przede wszystkim nowoczesne logo. Czemu zrezygnowaliście ze swojego poprzedniego logo?
Po raz pierwszy projekt okładki nie został zrobiony przez nas, tylko przez naszego przyjaciela-grafika [Piotra Kruczka - red.]. Dostał muzykę i po prostu stworzył taką koncepcję, taką szatę graficzną i takie logo. Myśmy się na to zgodzili dlatego, gdyż na tyle zmieniło się u nas muzycznie - i w ogóle wiele się zmieniło w zespole - że stwierdziliśmy, iż jest to dobra okazja, aby coś zmienić. Z drugiej strony trzymanie się do końca życia tego samego, a to dotyczy muzyki i logo, po jest prostu bez sensu. Oprawa graficzna oddaje to, co znajduje się na tej płycie i dlatego akceptujemy taką zmianę. Następnym krokiem będzie zmiana naszej witryny internetowej, bo ona też nie przystaje już w sensie graficznym i wizualnym do muzyki, do tego, gdzie jesteśmy dzisiaj. Muzyka się zmieniła i naturalną konsekwencją jest to, że oprawa plastyczna też się musi zmienić. Ale nie wszystko na raz.
Teraz będziesz się musiał wytłumaczyć - między poprzednią płytą Ankh a tą nową była dość spora przerwa. Wiem, że zespół istniał i grywał sobie koncerty, i to nie tylko w Polsce. Czemu więc taka długa przerwa między płytami?
Oczywiście zespół istniał, może mniej medialnie, ale cały czas graliśmy i coś tam robiliśmy. Natomiast wiele rzeczy złożyło się na tę przerwę. Po pierwsze, stwierdziliśmy, że zamiast wydawać ileś tam pieniędzy na studio, czy szukanie wydawcy, który dałby pieniądze na studio, sami sobie zrobimy studio nagrań. I zrobiliśmy. Zajęło nam to trochę czasu, bo trzeba było wszystko skompletować i poczekać, aż skończy się budowa pomieszczeń itd. Gdy już zrobiliśmy studio, zaczęliśmy nagrywać i nie można się było oprzeć pokusie, aby siedzieć dłużej, coś tam zmieniać, dopieszczać. To też zajęło nam trochę czasu. Ale z drugiej strony dało to nam taką możliwość, że zrobiliśmy to, co chcemy.
Kolejna rzecz - odszedł Michał Jelonek, to znaczy przeprowadził się do innego miasta. Gra inną muzykę. To też jest konsekwencją takiej a nie innej sytuacji na rynku muzycznym. Może nie do końca był zadowolony z kondycji finansowej zespołu, a może nie o to chodziło, nie wiem. Po prostu przeprowadził się gdzieś indziej, nie miał dla nas tyle czasu, tak więc rozstaliśmy się naturalnie, chociaż oczywiście cały czas jesteśmy przyjaciółmi, spotykamy się i lubimy się.
Te wszystkie zmiany złożyły się na to, że w sumie minęło pięć lat. Natomiast ja traktuję to nie w kategoriach przerwy, tylko w kategoriach jakiejś inwestycji. Myśmy w tym czasie zrobili takie rzeczy, dzięki którym teraz możemy coś zrobić lepiej, szybciej.
Powiedziałeś o przeprowadzce Michała i w konsekwencji rozstaniu się z nim. Czy utwór "Loop Fast Violin Mix" to jest właśnie takie pożegnanie się z Michałem?
Niekoniecznie. To taki koleżeński żarcik. Wygrzebaliśmy stare sesje, mieliśmy takie możliwości, więc tak zrobiliśmy. Poza tym to, co tam jest, co Michał tam mówi, doskonale oddaje jego stosunek do tego, co robiliśmy. Ja nie traktuję tego jako jakiegoś pożegnania, dziesięciolecia itd. Ot, powstał taki utwór.
Natomiast to, że teraz nie gramy razem, wcale nie oznacza, że już nigdy ze sobą nie zagramy. Jego bardziej interesują teraz inne rzeczy, gra z rockowymi zespołami. Ostatnio grał trasę z jakimś metalowym zespołem [chodzi o Hunter - red.]. Jest więc muzycznie gdzieś indziej niż my i przy okazji również geograficznie.
Najprostszą rzeczą byłoby udawanie, że Michał z nami gra i nagranie tej płyty z nim, bo nie byłoby problemu, by przyjechał na dwa tygodnie i pracował z nami. Tylko co dalej? Koncerty? Jemu nie starcza na to czasu. Najprostszą rzeczą byłoby zastępowanie go innym skrzypkiem. Uznaliśmy, że to nie ma sensu. Doszliśmy do wniosku, że muzycznie sobie poradzimy. Mamy inne środki wyrazu, którymi nasze emocje można oddać.
Czy tekst do "Loop Fast Violin Mix" pochodzi z nagrania z próby, bo sądziłem, że są to fragmenty jakiegoś wywiadu?
To dokładnie są fragmenty wywiadu. Wygrzebaliśmy stare nagrania, wśród nich fragmenty wywiadu, który był na singlu promocyjnym do którejś płyty, nie pamiętam dokładnie której. Taki mieliśmy nastrój i tak to zmontowaliśmy.
Czy utwór "Expect Unexpected" to jakaś zamknięta całość, klamra spinająca całą płytę, instrumentalny fragment na początku i na końcu?
Oczywiście, że tak. Każda nasza płyta jest jakąś tam opowieścią. Ta również. To jeden z elementów, który łączy wszystkie poprzednie produkcje z tą. Jest jakaś koncepcja, jakaś opowieść, jakaś całość, do której jest wstęp, zakończenie i tak dalej.
Jeżeli chodzi o zawartość muzyczną waszej nowej płyty, brzmi ona bardzo nowocześnie. Sporo jest tych elektronicznych fragmentów. Zresztą kilku z was zaangażowanych jest w obsługę instrumentów elektronicznych, również ty. Są też momenty ciężkie, rockowe. Riff w "I Want You" jest tutaj dobrym przykładem. Czy planujecie dalsze mariaże cięższego grania z tą nowoczesną, elektroniczną muzyką?
Nie wiem. Nie potrafię powiedzieć. Naprawdę nie potrafię powiedzieć, co będziemy grali za rok, gdzie wówczas będziemy muzycznie. Cały czas wszystko się zmienia. Jest jakaś tam myśl, która temu wszystkiemu towarzyszy, ale w sensie formy wszystko cały czas jest w ruchu. Nie wiem, czy się cofamy, czy rozwijamy.
Ewoluujecie.
Tak. Ale najprościej byłoby pozostać w jednym miejscu i grać to samo, kontynuować tę samą koncepcję, czy też raczej wyznaczyć sobie jakąś drogę - teraz robimy to, potem będzie mocniej, a potem jeszcze mocniej. Ja tego nie wiem, naprawdę. Trudno przewidzieć, co się będzie działo z nami za rok.
Czy artyści wykorzystujący często elektronikę, np. Moby, mieli na was taki wpływ, że natchnęli was w jakimś stopni do napisania takiego materiału?
Niekoniecznie. My raczej takich elektronicznych rzeczy nie słuchamy. Oczywiście bardzo cenimy Madonnę, która robi wrażenie, Davida Bowiego, Chemical Brothers itd. Mamy świadomość istnienia takich artystów. Natomiast ja słucham na przykład produkcji Briana Eno, który jest prekursorem takich brzmień. Elektronika znalazła się na płycie między innymi dlatego, że dysponujemy takimi urządzeniami, mamy takie możliwości i z tego korzystamy. Natomiast gdyby się okazało, że wpadły nam w ręce inne instrumenty i będzie fajnie, to też je wykorzystamy. Nie wykluczam na przykład, że następna produkcja będzie akustyczna.
To jest tak, że teraz jesteśmy akurat w takim momencie i dysponujemy takimi możliwościami, więc to robimy. Nie chcieliśmy się ograniczać, mówić: O, tu już jest za dużo elektroniki i teraz musi być akustycznie. Tak jest i w to wchodzimy. Swoją drogą daje to takie możliwości, że grzechem byłoby nie skorzystać z tego. Poza tym może to jest jakaś taka ułomność, że masz świadomość, iż trzeba zrobić to czy to, ale lepiej byłoby tego nie robić. My tak nie potrafimy. Mając świadomość tego, co możemy robić, po prostu to robimy.
Wymieniłeś przed momentem Briana Eno, więc nawiążę do tego nazwiska. Jesteś współproducentem płyty wraz z Michałem Pastuszką. Czy Brian Eno jest dla ciebie inspiracją w sensie produkowania płyt, bo ma on na tym polu poważne osiągnięcia?
Jasne. To jest w ogóle człowiek, którego bardzo, bardzo cenię. Znam parę jego produkcji, na pewno nie wszystko. Na przykład płyta "Music For Airports" jest dla mnie jedyną, której słucham - mogę jej słuchać przez cały dzień, od rana do wieczora. Nie nuży mnie. Jest na niej taki minimalizm, taka oszczędność, że jest to dla mnie naprawdę olbrzymią inspiracją. Mam wrażenie, że wszystkie ostatnio lansowane produkcje elektroniczne z tego właśnie wynikają. Są jakby konsekwencją działań takich ludzi, jak Brian Eno, Robert Fripp... Ich cenię i ich słucham. King Crimson również.
Graliście już kilka razy na festiwalu "Baja Prog" w Meksyku.
Dwa razy. To jest festiwal, który się odbywa na początku marca. Byliśmy tam dwa lata temu z Michałem Jelonkiem i w tym roku też pojechaliśmy. Przyjechaliśmy z zupełnie inną koncepcją.
Sądzę, że zaprezentowaliście już nowy materiał. Co ludzie na to?
W Polsce przyzwyczailiśmy się do tego typu sytuacji. Teraz może to już się nie zdarza, ale gdy graliśmy pierwsze koncerty bez Michała, to padały okrzyki Gdzie jest skrzypek! i tak dalej. Ale się do tego przyzwyczailiśmy i obroniliśmy się w jakimś sensie. Natomiast tam naszej nowej muzyki nie znali. Znali nas ze starych płyt, żadnego innego wydawnictwa nie otrzymali. To jest pierwszy album nagrany bez Michała i naprawdę się baliśmy, jak zareagują. Ale powiem ci, że obroniliśmy się. (śmiech)
"Expect Unexpected" będzie wydany także w Brazylii?
Już jest. Płyta najpierw została tam wydana, a później pojawiła się w Polsce. Oficjalną promocję robiliśmy właśnie na "Baja Prog", gdzie odbywają są takie targi . Zjeżdżają się wszyscy wydawcy, mają swoje stoiska i przy okazji można kupić różne płyty itd.
Czy Brazylijczykom spodobał się "Expect Unexpected"?
Tego nie wiem. Nasz wydawca w Brazylii twierdzi, że jest to bardzo odważna propozycja. W Brazylii nie graliśmy jeszcze koncertów. Nie ukrywam, że szykujemy się, by zrobić trasę po Argentynie i Brazylii i nad tym będziemy teraz pracować. Nie wiem, jak im się to tak naprawdę podoba. Mamy tylko opinię wydawcy. Jest także za wcześnie, by powiedzieć, jak płyta sprzedaje się tam.
Natomiast w Meksyku odnieśliśmy pełen sukces. Najpierw odwołano nam jeden koncert, gdy się dowiedzieli, że jedziemy bez Michała. Później okazało się, że na tym jednym koncercie był pełen klub i nie mogliśmy zejść ze sceny! Bardzo miłe sytuacje. Tak jak na początku, kiedy graliśmy w Polsce i ludzie byli zaskoczeni tą formą. Coś takiego spotkało nas teraz tam. Byliśmy naprawdę totalnie zaskoczeni, bo obawialiśmy się, czy zdołamy ich przekonać do nowej koncepcji. Dochodzi do tego coś takiego, że tamtejsza publiczność rozumie muzykę progresywną dwojako. Jedni, jako muzykę, którą się grało 30 lat temu i tylko tak. Jak ktoś gra inaczej, to już nie jest dla nich kanon. Natomiast jest też część, mniej więcej druga połowa, która szuka czegoś nowego. Dla nich muzyka progresywna to faktycznie coś nowego, coś, co dostarcza nowych wrażeń i nowej formy muzycznej.
Przychylasz się, jak sądzę, do tej drugiej opinii?
Raczej tak. Jest parę zespołów, które robią zupełnie dziwne rzeczy i jest to bardzo fajne. Ta publiczność to grupa, która się zna, komunikuje. Obawialiśmy się, jak oni zareagują. Może będą oczekiwać od nas, że zagramy tak jak 10 lat temu i tak będzie przez następne 30 lat? Na szczęście okazali się elastyczni. Na koncercie w klubie było 150 osób i sprzedaliśmy prawie 100 płyt. Czyli niemal każdy, kto przyszedł na koncert, kupił sobie płytę. To też o czymś świadczy. Wszystkie płyty, które wzięliśmy ze sobą, sprzedaliśmy już na pierwszym koncercie.
Skoro rozmawiamy o koncertach, to chciałem cię zapytać o jeszcze jedną rzecz. Materiał z "Expect Unexpected" to jest zupełnie inna jakość w dyskografii Ankh. Jak wygląda w tej sytuacji zestaw utworów koncertowych? Czy prezentujecie całą płytę, czy też dodajecie do tego stare utwory?
Dodajemy stare utwory, które gramy w nowych wersjach, w nowych aranżacjach. Dodam, że te stare utwory w nowych aranżacjach będą zawarte na reedycjach starych płyt, jako bonusy. Metal Mind wyda również stare płyty z bonusami. Na każdej z płyt znajdą się dwa stare utwory zagrane na nowo. Właśnie teraz kończymy je nagrywać i będą one brzmiały mniej więcej tak, jak je gramy obecnie na koncertach. Może nie tak do końca, bo na koncercie nie mamy takich możliwości technicznych, aby zagrać dokładnie tak, jak na płycie.
Na koncertach gramy oczywiście zarówno nowe utwory, jak i stare. Wszystko jest brzmieniowo i koncepcyjnie ułożone mniej więcej tak, że jest to coś innego, ale jednocześnie tworzy pewną całość. Starsze kompozycje są zagrane inaczej i dlatego nam się podobają, dlatego je gramy. Pewnych utworów nie gramy, bo nam się już po prostu znudziły. Przynajmniej w naszym mniemaniu nie dało się z nimi nic zrobić, zmienić. Wiadomo, że nie gramy utworów typu "Vivaldi", bo nie ma Michała. Natomiast są inne utwory ze starych płyt, które się świetnie sprawdzają w tych nowych wersjach, nowych aranżacjach.
Piotrek Krzemiński powiedział kiedyś takie zdanie: Ankh to pewien sposób myślenia, który chcielibyśmy przekazać odbiorcom. Czy wasz sposób myślenia się zmienił? A może chcielibyście przekazywać to samo, czyli muzykę, którą w danej chwili czujecie i nagrywacie?
Ja to porównuję tak - Ankh, który jest teraz, to nowy budynek na starych fundamentach. To jest cały czas pewna myśl, jakaś koncepcja istnienia. W sensie treści jakichś wielkich zmian nie ma. Zmiany podyktowane są zdarzeniami życiowymi. Muzycznie dzieje się znacznie szybciej i drastyczniej. Ten fundament, ta oś, to jest to, co nas łączy, pewna filozofia bycia i istnienia. To jest ta część wspólna.
Na zakończenie pytanie o koncerty w naszym kraju. Kiedy można się ich spodziewać?
Kończymy właśnie prace nad wspomnianymi bonusami. Postanowiliśmy nie odgrzewać kotletów, tylko nagrać utwory jeszcze raz tak, jak teraz czujemy. Dlatego zajmuje nam to trochę czasu. Nad koncertami dopiero zaczniemy pracować. Niedawno wróciliśmy z Meksyku i od razu wzięliśmy się za piosenki. Następną rzeczą, którą chcemy zrobić, będą właśnie koncerty w kraju. Naprawdę bardzo chciałbym w końcu zagrać parę koncertów tu, na miejscu. Gramy w sumie tylko parę koncertów za granicą, ale są one tak pracochłonne, wymagają tylu różnych ruchów, ze strony wielu ludzi i przede wszystkim nas. Nie jesteśmy w stanie robić wszystkiego. Nie mamy wielu pomocników i większość rzeczy robimy sami. Chciałbym, aby to się zmieniło.
Dziękuję ci bardzo za rozmowę.