Reklama

"Nie można być całe życie poważnym"

Jednym znani jako jedna z najlepszych i najdłużej istniejących punkrockowych załóg na świecie, innym jako autorów hitu "A wszystko to... bo Ciebie kocham!" - Niemcy z Die Toten Hosen wracają z kolejnym albumem studyjnym, zatytułowanym "Auswärtsspiel". To już 16. płyta w 20-letniej historii Die Toten Hosen, udowadniająca że mimo imponującego stażu i niemłodego już wieku Campino i spółka wciąż wiedzą, co to znaczy czad. Jarosław Szubrycht rozmawiał z Breitim, gitarzystą grupy, o piłce nożnej, muzyce, polityce, piłce nożnej, językach obcych, alkoholu i... piłce nożnej.

Chwalicie się w biografii, że jesteście jednym z najlepszych koncertowych zespołów w Europie. Na pewno jesteście jednym z najbardziej żywiołowych i nieprzewidywalnych - oglądając wasz występ w Spodku przed The Offspring, zastanawiałem się nawet, czy szalejący po scenie Campino nie zrobi sobie, albo komuś z was, krzywdy.

Owszem, zdarzały się różne wypadki, ale mamy je wkalkulowane w nasze ryzyko zawodowe. Kiedy grasz w piłkę nożną czy gdy pilotujesz samolot, również musisz liczyć się z tym, że coś się może stać. Kiedy idę na koncert zespołu, którego muzykę lubię, oczekuję nie tylko tego, że kompozycje zostaną poprawnie odegrane, ale również energii i zaangażowania, które przełożą się na dobry show. Tak samo jest z nami. Grając muzykę, którą się kocha, przed publicznością, która chce jej słuchać, dostajesz takiego zastrzyku adrenaliny, że nie jesteś w stanie ustać w miejscu!

Reklama

Wiesz, że wasz utwór "Alles Aus Liebe" to w Polsce wielki hit? Tyle, że w wykonaniu grupy Ich Troje i pod tytułem "A wszystko to... bo Ciebie kocham!"?

Wiem! Słyszałem nawet tę wersję i byłem bardzo zaskoczony. Przyznam jednak, że nie znam zespołu Ich Troje i nie wiem, co grają, kiedy nie grają naszego utworu. Tak czy owak cieszę się, że nasza kompozycja tak bardzo podoba się Polakom. Bardziej jednak niż sukces "Alles Aus Liebe" cieszy mnie to, że kiedy pojawiliśmy się w waszym kraju po kilkunastu latach nieobecności, zobaczyliśmy na koncercie mnóstwo młodych ludzi, głodnych naszej muzyki. Bawiliśmy się świetnie i zrobimy co w naszej mocy, by wrócić do Polski jak najszybciej.

Wasz poprzedni album "Crash-Landed" został zaśpiewany przez Campino w całości po angielsku. Mam jednak wrażenie, że wasi fani na całym świecie w gruncie rzeczy wolą niemieckie wersje waszych utworów, nawet jeśli niewiele z nich rozumieją.

Różnie bywa. Śpiewamy głównie po niemiecku, ale kiedy ruszamy w świat, nie mamy problemów z przetłumaczeniem niektórych tekstów na angielski. Nie wszędzie jednak to się podoba. Na przykład kiedy gramy w Argentynie, publiczność śpiewa z nami wszystkie niemieckojęzyczne teksty i wścieka się, kiedy przechodzimy na angielski. Są jednak kraje, w których częściej sięgamy po angielski, chociażby dlatego, że zależy nam na tym, by jak najwięcej ludzi zrozumiało tekst. Campino, nasz wokalista, jest pół-Anglikiem, więc pisanie tekstów w tym języku i ich wykonywanie nie sprawia mu najmniejszego problemu. Wszystko zależy od tego, jaki jest klimat utworu. Na przykład na nowej płycie znalazła się piosenka "Daydreaming", cała po angielsku, bo tak najwyraźniej mu pasowało. Wierz mi jednak, że gdybyśmy tylko mogli, przyjeżdżając do Polski śpiewalibyśmy w waszym języku. Nie jesteśmy jednak w stanie nauczyć się języków wszystkich krajów, w których koncertujemy.

Na "Auswärtsspiel" znalazł się jeszcze jeden utwór po angielsku, mianowicie "Cokane In My Brain" z repertuaru Jamajczyka Dillingera. Skąd ten wybór?

To prawdziwy klasyk muzyki reggae, który zawsze nam się bardzo podobał. W naszej wersji nie słychać jednak zbyt wiele reggae, bo oprócz jednego gitarowego riffu zmieniliśmy wszystko. Kiedy decydujesz się zagrać czyjś cover, masz dwa wyjścia - albo decydujesz się zrobić to identycznie, jak w oryginale i grasz najlepiej jak potrafisz, albo zmieniasz jak najwięcej, robiąc z tego właściwie własny utwór. My wolimy to drugie podejście, dzięki któremu stare kompozycje nabierając całkiem nowego wymiaru.

Pierwszym singlem pilotującym wasz nowy album był "Kein Alkohol (ist auch keine Lösung)". Możesz coś o nim powiedzieć? Teledysk był bardzo interesujący...

"Kein Alkohol" to utwór o tym, że całkowita abstynencja wcale nie jest takim dobrym rozwiązaniem. Alkohol nie jest niczym dobrym, ale jego całkowite odrzucenie wcale nie musi być lepsze. Spójrz tylko na Talibów, którzy w ogóle nie piją - czy są przez to lepsi? Popatrz na Watykan, który całkowicie odrzuca alkohol i narkotyki - czy oni świecą przykładem? Nasza piosenka to ironiczna obserwacja ludzkich zachowań, z której wynika, że używki i ich stosowanie to indywidualna sprawa każdego człowieka. Ustawy, przepisy i sprowadzające się do ogólników dyskusje niczego nie załatwią. Każdy sam musi odpowiedzieć na pytanie - co wzbogaci, a co może zniszczyć nasze życie?

Niezależnie od tego, jakie były wasze intencje, "Kein Alkohol" jest na najlepszej drodze do zostania kolejnym pijackim przebojem Die Toten Hosen, czymś na miarę "Zehn Kleine Jägermeister".

Raz na jakiś czas lubimy nagrać numer, który można zaśpiewać na imprezie. Nienawidzimy ich na próbach, ale na koncertach zabawa jest przednia! (śmiech) Nie można być całe życie poważnym.

Kolejny utwór z nowej płyty, który mnie zainteresował, nosi tytuł "Graue Panther". Ponoć "Szare pantery" to kompozycja, którą napisaliście dla siebie, z okazji 20. urodzin Die Toten Hosen?

W ostatnich latach prawie w każdym wywiadzie pada pytanie: Jesteście już tacy starzy. Jak długo jeszcze dacie rady robić to, co robicie? Napisaliśmy więc utwór, w którym sami nabijamy się ze swojego wieku. To historyjka o gwiazdach rocka tak starych, że nie pamiętają już, kiedy ostatnio bzykali jakąś babkę. (śmiech) Mówiąc serio, czujemy się lepiej niż kiedykolwiek i nie zamierzamy odchodzić na emeryturę. Dopóki ludzie przychodzą na nasze koncerty i są pod wrażeniem tego, co robimy, wciąż mamy prawo grać. Mam nadzieję, że ten stan potrwa jeszcze wiele lat.

Jak zawsze w waszym przypadku i tym razem nie obyło się bez tekstów o charakterze politycznym. "Kanzler sein..." to utwór o kanclerzu Niemiec Gerhardzie Schroederze, prawda?

Tak, ale tym razem potraktowaliśmy jego osobę i funkcję trochę z przymróżeniem oka. Napisaliśmy piosenkę o kanclerzu, który męczy się na tych wszystkich oficjalnych spotkaniach, chodzi w idealnie skrojonych garniturach i robi wszystko to, co nakazuje protokół dyplomatyczny, podczas gdy wolałby przebywać w domu i w dresie wyciągnąć się w ulubionym fotelu przed telewizorem. To nie tylko utwór o Schroederze, ale o wszystkich tych ludziach, których praca krępuje w ten sposób. Trochę się z nich nabijamy.

Jak w ostatnim czasie radzi sobie drużyna piłkarska Fortuna Düsseldorf, którą sponsorujecie?

Proszę o następne pytanie. (śmiech) Są na trzeciej od końca pozycji trzeciej ligi, a dług klubu wynosi dzisiaj osiem milionów euro. Spadną do czwartej ligi, to więcej niż pewne. Nie zmienia to jednak faktu, że Fortuna wciąż jest naszą ukochaną drużyną, wciąż ich sponsorujemy, a piłkarze grają w koszulkach z naszym logo na piersi.

I znowu nagraliście dla nich piosenkę.

"Auswärtsspiel", utwór tytułowy z nowej płyty, to kolejny hołd dla tego klubu, prawda?

Niezupełnie. "Auswärtsspiel" to utwór przede wszystkim o naszym zespole i naszych fanach, chociaż nagrywając wiedzieliśmy, że wszyscy kojarzyć go będą z naszym uwielbieniem dla Fortuny Düsseldorf. Tymczasem nam chodziło o fanów, którzy nie opuszczają swojej drużyny, nawet jeśli wciąż przegrywa. Wyobraź sobie, że mamy fanów, którzy jeżdżą za nami wszędzie, nawet do Ameryki Południowej czy Australii. Ostatnio pojawili się nawet Polacy, których widzę ciągle na naszych koncertach - czy to w Niemczech, czy w Austrii. Gotowi są tłuc się 10 godzin pociągiem lub samochodem, byle tylko nas zobaczyć. Jak kibice, którzy gotowi są pojechać wszędzie tam, gdzie gra ich drużyna.

Kibice piłki nożnej i fani muzyki czymś się chyba jednak różnią?

Oczywiście. Kibicem jest się przez całe życie. Nie przestaniesz nim być tylko dlatego, że twój kub przegrał mecz, czy spadł do niższej ligi. Będę chodził na mecze Fortuny Düsseldorf niezależnie od tego, jak będzie im szło i nigdy nie zacznę kibicować Schalke czy Bayernowi. Taki sam stosunek mam do muzyki The Ramones, AC/DC czy Faith No More - będę ich fanem do końca życia. Niestety, większość ludzi słucha zespołu przez trzy może cztery lata, a potem traci zainteresowanie, najczęściej znajdując sobie nowy obiekt westchnień.

Reprezentacja niemiecka nie imponuje ostatnio niczym szczególnym. Jak oceniasz jej szanse na mistrzostwach w Korei i Japonii?

Wiesz, oni robią co mogą, ale to bardzo słaba drużyna. (śmiech) Powiem ci jednak, że nie chcę mieć nic wspólnego z nacjonalizmem, również z nacjonalizmem futbolowym. Nie kibicuję naszej drużynie od 1982 roku. Niemcy grały wtedy z Austrią i tylko wynik 1:0 dla nas oznaczał, że zarówno Niemcy jak i Austria awansują do następnej rundy, a odpadnie Algieria. I oczywiście odpadła Algieria... Po 10 minutach Niemcy strzelili Austriakom pierwszego gola, a przez następne 80 minut udawali, że grają, podając sobie piłkę. Tak się wtedy wkurzyłem, że olałem ich następne mecze i zacząłem kibicować Brazylijczykom, którzy grali wspaniale i widowiskowo. Mnie w piłce nożnej nie interesuje bowiem wynik, ale widowiskowa gra i sportowa rywalizacja. Dlatego bardzo cieszą mnie takie niespodzianki, jak zwycięstwo Duńczyków w mistrzostwach Europy w 1992 roku. Grali dobrze, cieszyło ich to, co robią i mieli do tego odpowiedni dystans. Na coś takiego właśnie liczę w Korei.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: angielski | śmiech | życia | Niemcy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy