"Metal to moje powołanie"
Kiedy ponad dwa lata temu zapowiedziano powrót Metal Church w oryginalnym składzie, fanom tego zespołu serca zabiły żywiej. Niestety, album "Masterpeace" rozczarował nie tylko wielbicieli grupy, ale chyba również jego twórców. Kurdt Vanderhoof, główny kompozytor repertuaru zespołu, zainteresował się wówczas bardziej swoim solowym projektem, Vanderhoof , stawiając pod znakiem zapytania przyszłość Metal Church. Na szczęście David Wayne, wokalista zespołu, bezczynność źle znosi. Reaktywował Reverend, formację założoną po odejściu z macierzystego zespołu na początku lat 90. Mało tego, wraz z Craigiem Wellsem stanął na czele grupy, którą ochrzcił własnym nazwiskiem. Wayne wydał 2 lipca swoją debiutancką płytę, która z pewnością przypadnie do gustu fanom klasycznego metalowego grania. W przededniu premiery debiutanckiego albumu Wayne o przeszłości i przyszłości Metal Church, fascynacjach muzycznych oraz najjaśniejszych i najciemniejszych momentach kariery z Davidem Waynem rozmawiał Lesław Dutkowski.
Na wstępie muszę cię zapytać, czy to prawda, że już nie jesteś wokalistą Metal Church?
O ile wiem, wciąż jestem w tym zespole. Jednakże pozostaje pytanie, czy Metal Church w ogóle istnieje.
To znaczy jest, czy go nie ma?
To zależy od tego, czy Mike Howe zdecyduje się, żeby w nim śpiewać, a nie wiem czy się zdecyduje. Ostatnio kiedy rozmawiałem z Kurdtem powiedział mi, że bardzo chce, aby Metal Church istniał, ale obecnie bardziej pochłania go jego drugi zespół, czyli Vanderhoof. Wynika z tego, ze działalność Metal Church jest zawieszona, a ja szczerze mówiąc nie wiem, jak długo taki stan może potrwać. Nie wydaje mi się, aby zespół mógł się uaktywnić w oryginalnym składzie, gdyż mało prawdopodobne jest, by Duke i Craig chcieli w nim jeszcze grać.
Z tego co powiedziałeś wynika, że Kurdt już skontaktował się Mikem Howem.
Tak, nawiązał z nim kontakt jakiś czas temu, ale nie wydaje mi się możliwe, by Mike zostawił swoją rodzinę i poświęcił się muzyce w takim stopniu, w jakim był zaangażowany przed laty. Zobaczymy. Osobiście życzę Kurdtowi wszystkiego najlepszego. Jeżeli tylko będę miał wystarczająco dużo czasu w przyszłym roku, na pewno postaram się im pomóc. Ja i Kurdt wciąż jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Na razie jestem jednak bardzo zajęty moimi zespołami Wayne i Reverend.
Słyszałem jednak, że Metal Church zrealizowało jakieś nagrania, które miały się ukazać wiosną tego roku. Czy to prawda?
To były stare nagrania. Wyjawię ci pewien sekret. Otóż wytwórnia płytowa prowadzi politykę, dzięki której fani mają odnieść wrażenie, że Metal Church ciągle istnieje. Dzwoniłem nawet do Kurdta, by dowiedzieć się czegoś o tych nagraniach, a on powiedział: Wiesz, to są stare rzeczy, które staram się zebrać w jedną całość.
W takim razie może wiesz z jakiego okresu istnienia Metal Church pochodzi ten materiał? Z czasów kiedy ty w nim śpiewałeś, czy może z okresu, gdy wokalistą był Mike Howe?
Sądzę, że chodziło o nagrania z czasów, kiedy ja śpiewałem. Nagraliśmy między innymi naszą wersję "Live And Let Die" Paula McCartney'a na długo przed tym zanim zrobili to Guns 'N Roses. Nasza wersja była naprawdę bardzo dobra. Śpiewałem trochę lepiej niż Axl Rose.
Porozmawiajmy może o twoim zespole Wayne. Czy kawałki na płytę "Metal Church" napisałeś jeszcze w czasach Metal Church i dla tego zespołu, czy jest to zupełnie nowy materiał skomponowany wyłącznie z myślą o Wayne?
To całkowicie nowy materiał. Pierwsza piosenka z mojej płyty, "The Choice", została napisana dla Kurdta Vanderhoofa. A to dlatego, że w pewnym momencie zaczął on robić dziwne, wręcz złe rzeczy i dlatego pojawiły się problemy w Metal Church. Nie zrozum mnie źle. Jak wcześniej nadmieniłem on cały czas jest moim przyjacielem, ale co pewien czas ktoś powinien dać mu klapsa jak małemu dziecku. Uważam, że czasami powinien schować się pod powierzchnię, aby pewnych rzeczy nie robić. Ten kawałek jest takim klapsem ode mnie dla Kurdta Vanderhoofa. Wydaje mi się, że on tego potrzebował, a ja za długo z czymś takim zwlekałem.
Płytę Wayne nagrałeś w studiu Silver Clouds w Los Angeles, tym samym, w którym obydwie płyty zarejestrował inny słynny metalowy wokalista, mianowicie Rob Halford.
Właściwie to rozminęliśmy się nieznacznie. Niedługo po tym jak on skończył nagrania, ja wszedłem do studia. Oczywiście poznałem go już wcześniej, wiele lat temu. Jest bardzo miłym człowiekiem. Studio miałem zarezerwowane zaraz po nim.
Czy to oznacza, że studio Silver Clouds upodobali sobie znani wokaliści, którzy kiedyś śpiewali w znanych heavymetalowych zespołach?
Powiem ci jeszcze, że tam także nagrywał Bruce Dickinson w czasach, kiedy nie był wokalistą Iron Maiden (śmiech). Mówiąc poważnie, rzeczywiście metalowi wokaliści bardzo lubią to studio, bo po prostu jest bardzo dobre, ludzie tam zatrudnieni troszczą się o artystów i panuje tam wspaniała atmosfera.
Na producentów płyty wybrałeś Joe Floyda, gitarzystę zespołu Warrior i Warrena Croyle'a. Dlaczego właśnie ich?
Obaj są moimi długoletnimi, wspaniałymi przyjaciółmi. Przez lata rozmawialiśmy o różnych projektach muzycznych i ich wybór uważałem za naturalny. Oczywiście, mogłem zdecydować się tylko na jednego z nich, ale jestem z oboma tak zaprzyjaźniony, że postanowiłem zatrudnić jednego i drugiego. Dlatego album wyprodukowali razem i uważam, że zrobili wspaniałą robotę. Jestem zadowolony z ich pracy. Do tego doszła wspaniała atmosfera wśród muzyków z którymi nagrywałem.
Wayne i Reverend są w tej chwili najważniejszymi twoimi projektami. Czy zamierzasz kontynuować karierę równolegle w obydwu grupach?
Oczywiście, chcę utrzymać przy życiu obie grupy. Z tym, że z Reverend raczej nie będę odbywał tras po całym świecie. Raczej ograniczę się do koncertowania w USA i Kanadzie oraz występów na największych metalowych imprezach typu Wacken Open Air. Natomiast z Wayne zamierzam dotrzeć wszędzie gdzie się tylko da i jeździć na światowe trasy.
Czy możesz potwierdzić, że Reverend pracuje nad nową płytą długogrającą?
Tak, to prawda. Cały czas nad nią pracujemy. Jak zapewne wiesz, Reverend prezentuje zupełnie odmienny styl od Wayne, powiedziałbym, że jest bardziej speedmetalowy. Rozmawiałem o muzyce obu moich grup z fanami przy piwie, kiedy byłem w Niemczech i reakcje były bardzo różne. Jedni uwielbiali Wayne, a nie przepadali za Reverend, inni wręcz odwrotnie. To było dla mnie bardzo interesujące doświadczenie.
Teraz chciałbym cię prosić, abyś powiedział kilka słów o swoich kolegach z zespołu Wayne, oczywiście z wyjątkiem Craiga Wellsa, którego wszyscy doskonale znają. Mam na myśli B.J., Marka i Jimi'ego.
Moim drugim gitarzystą jest Jimi Bell. To ciekawa postać, leworęczny muzyk podobnie jak Jimi Hendrix, który zresztą jest jego największym idolem i imiennikiem. Jest bardzo dobrym kompozytorem, z czego każdy powinien sobie niebawem zdać sprawę. Marc Franco to pięknie wyglądający koleś z Włoch. Jeśli chodzi o energię i zachowanie podczas koncertów można go porównać do Angusa Younga. Każdy z nas musi schodzić mu z drogi, kiedy zacznie wariować. B.J. Zampa był kilka lat temu perkusistą towarzyszącym Yngwiemu Malmsteenowi, ale on zrezygnował z jego usług w swoim stylu, mówiąc mu w pewnym momencie Do widzenia. Dla mnie to naprawdę najlepsi muzycy na świecie, zarówno pod kątem komponowania muzyki, jak i wykonywania jej na żywo. Prawdziwe błogosławieństwo dla mnie.
Album twojego zespołu zawiera klasyczny metalowy materiał, połączenie pierwszych dwóch płyt Metal Church z dokonaniami powiedzmy AC/DC czy Judas Priest. Wnioskuję z tego, że nie jesteś zwolennikiem eksperymentowania z elektroniką.
Cóż, powiedziałbym, że dopuszczam coś takiego w ograniczonym stopniu. Jednak rejestrując materiał na płytę Wayne bardziej oglądaliśmy się na lata 60. i 70., na efekty, które wykorzystywali na przykład Black Sabbath czy Deep Purple. Dlatego ta muzyka ma taki klasyczny posmak.
Jeśli już jesteśmy przy latach 70. to nie mógłbym cię nie zapytać, dlaczego wybrałeś na przeróbkę kompozycję "Mississipi Queen" z repertuaru Mountain?
Jestem wielkim fanem Leslie Westa, a poza tym uznałem, że należy przypomnieć tę piosenkę chociażby z tego powodu, iż nadaliśmy jej jakby nowe życie. Dodaliśmy więcej energii, szybkości, także melodie, których nie ma w wersji oryginalnej. Pytałem paru osób, co sądzą o naszej wersji i wszyscy mówili, że jest fantastyczna i ja się z nimi zgadzam. Tę piosenkę nagrałem po raz pierwszy w 1999 roku na kasecie demo razem z Gene Allenem, gitarzystą Lizzy Borden i byłym perkusistą Ramones Richiem Ramonem.
A słyszałeś wersję tego kawałka nagraną przez WASP?
WASP zrobił "Mississipi Queen"?! Nie żartuj sobie ze mnie. Mówisz poważnie?
Zapewniam cię, że tak. Ich wersja znalazła się za zremasterowanym drugim albumie WASP "The Last Command".
Rany! Nie miałem o tym zielonego pojęcia. Ale ze mnie głupek. Tutaj mnie całkowicie zaskoczyłeś. Jednak mam całkowitą pewność, nie słysząc ich wersji, że moja jest znacznie lepsza.
Chciałbym cię zapytać o jedną piosenkę z płyty Wayne, a mianowicie "Hannibal". Czy tekst jest inspirowany książką, filmem, a może nawiązuje do historii starożytnej?
Chodzi o książkę. Czytałem całą trylogię Thomasa Harrisa - "Red Dragon", "Milczenie owiec" i "Hannibal". Jak zapewne wiesz, dwie ostatnie zostały sfilmowane. Chciałem jednak zaznaczyć, że książka Harrisa nie była jedyną inspiracją. Na tekst wpływ miało też kilka wydawnictw o seryjnych mordercach, które przeczytałem. Dzięki temu mogłem lepiej wyrazić to, co siedziało mi w głowie, to że Hannibal Lecter był niesamowicie interesującym mordercą.
A jak oceniasz filmy nakręcone na podstawie książek Thomasa Harrisa, "Milczenie owiec" i "Hannibala"?
Podobało mi się "Milczenie owiec", ale "Hannibal" mnie rozczarował. Nie podobało mi się to, co scenarzysta zrobił z postaciami. Moim zdaniem scenariusz jest do niczego.
Nie wiem czy się ze mną zgodzisz, ale w opinii wielu fanów i dziennikarzy Metal Church nigdy nie osiągnął statusu na jaki zasługiwał, biorąc pod uwagę poziom wykonywanej przez was muzyki. Czy potrafisz wskazać jakieś przyczyny takiego stanu rzeczy?
Dość łatwo to wyjaśnić. Wiele lat temu, gdy zaczęło iść nam coraz lepiej, po wydaniu płyty "The Dark", pojechaliśmy na trasę z Metalliką, która promowała wówczas album "Master Of Puppets". Nagle Kurdt Vanderhoof zdecydował się opuścić zespół, a potem odszedłem ja, ze względu na problemy z narkotykami. To zahamowało rosnącą popularność Metal Church. Nasze odejście praktycznie oznaczało, że ten zespół nie mógł zajść wyżej. Później pomimo tego, iż zespół istniał i nagrywał płyty, nigdy nie zbliżył się do takiej popularności jaką miał w czasach "The Dark".
Słuchałeś płyt, które Metal Church nagrał z Mikem Howem? Jeśli tak to, co o nich sądzisz?
Robiłem wszystko co w mojej mocy, aby żaden dźwięk z tego okresu Metal Church nie dotarł do moich uszu. Mówiąc wprost, uważałem Mike'a Howe'a za dobrego wokalistę, ale nigdy bym o nim nie powiedział, że jest wspaniałym wokalistą. Moim zdaniem był za słodki, za delikatny. Był taki śliczny i miło było na niego patrzeć. Taki piękny chłopczyk. Wydaje mi się, że Metal Church zatrudnił go po to, aby przyciągnąć żeńską publiczność, bo nikt nie zrobi tego lepiej od wokalisty, który jest ponadprzeciętnie przystojny.
Zanim dołączyłeś do Metal Church, wtedy jeszcze nazywającego się Shrapnel, w zespole śpiewał Mike Murphy. Jak doszło do tego, że ty go zastąpiłeś?
W tamtym okresie Shrapnel był zespołem grającym na przyjęciach, na których obficie lało się piwo. A Mike Murphy wcale tak łatwo nie chciał zrezygnować z posady wokalisty. Nie chcę żeby to źle zabrzmiało i nie mam zamiaru nikogo obrażać, ale on był zwyczajnie nikim. Był zupełnie pozbawiony talentu. Przykro mi to mówić, lecz tak wygląda prawda o nim. Jedyne co miał fajnego to włosy i Chevroleta Corvette.
A czy prawdą jest, że w czasach kiedy zespół jeszcze nazywał się Shrapnel Lars Ulrich brany był pod uwagę jako perkusista tej grupy?
To nie do końca tak. Lars Ulrich zawsze był naszym dobrym przyjacielem i często wraz z Jamesem Hetfieldem spotykał się z nami, gdy Shrapnel grał jeszcze w Bay Area. Spędzał z nami sporo czasu. Ta znajomość została nagłośniona, kiedy powstał Metal Church, zdobył pewną popularność, a potem wyruszył na tę słynną trasę z Metalliką.
Chciałbym cię zapytać o ciebie i twoje początki jako wokalisty. Kiedy tak naprawdę zdałeś sobie sprawę, że to co chcesz robić w życiu to bycie wokalistą w heavymetalowym zespole?
Najpierw chciałem być śpiewakiem w grupie rockandrollowej. Wszystko zaczęło się pod koniec lat 70. Wtedy postanowiłem zająć się muzykowaniem. Zawsze lubiłem muzykę Deep Purple, Black Sabbath i Iron Butterfly. Wówczas nagle objawił mi się kolejny zespół - AC/DC. Kiedy usłyszałem ich po raz pierwszy powiedziałem: Wow, kim do cholery są ci goście?!. Śpiew Bona Scotta po prostu powalił mnie na łopatki. Później podobnie zareagowałem, gdy poznałem muzykę Judas Priest. Gdy już śpiewałem, mój młodszy brat słysząc mnie powiedział: Robisz to tak, jak Ronnie James Dio. Wówczas zdałem sobie sprawę, że chcę śpiewać w zespole metalowym, byłem pewien, że to jest moje powołanie.
Jak wnioskuję z twojej wypowiedzi, Rob Halford, Ronnie James Dio i Bon Scott byli wtedy twoimi idolami?
Odpowiem twierdząco na to pytanie, jeżeli dodasz jeszcze jeden wielki głos - Iana Gillana. Moim zdaniem ta czwórka to najlepsi wokaliści heavymetalowi wszech czasów. I pozostają moimi idolami po dziś dzień.
Powiedz, co właściwie się z tobą działo, kiedy Reverend przestał nagrywać i występować na początku lat 90.? Niektórzy obawiali się, że na dobre dałeś sobie spokój z muzyką.
Byłem głęboko dotknięty tym, że Brian Corbin, moja prawa ręka w tym czasie, wypiął się na mnie. On po prostu zauważył, że nadchodzi moda na grunge i nie chciał dłużej grać w metalowej grupie. Tak się dzieje, gdy przestajesz tworzyć muzykę z miłości do muzyki, a zaczynasz myśleć przede wszystkim o pieniądzach. Wtedy zawsze podejmuje się złe decyzje. A gwarantuję ci, że fani bez problemu wyczują co powstało dlatego, że twórca kocha muzykę, a co jest efektem miłości do pieniędzy. Coś takiego po prostu nie może długo trwać.
Czy słuchasz nowych zespołów, nie koniecznie metalowych. Możesz podać kilka nazw, które najbardziej zapadły ci w pamięć?
Podoba mi się zespół Linkin Park i lubię go słuchać. Ostatnio spodobali mi się Limp Bizkit, za którymi wcześniej nie przepadałem. Usłyszałem jednak kilka piosenek z nowej płyty i muszę przyznać, że nie są takie nędzne, jak poprzednie nagrania. Lubię też kilku wykonawców popowych, na przykład Christinę Aguilerę, bo ma fajny tyłek (śmiech).
Patrząc wstecz na swoją karierę, co wskazałbyś jako twój największy sukces, a co uważasz za osobistą porażkę?
Jeśli chodzi o sukcesy to wymienię dwa - trasę po wydaniu "The Dark" z Metalliką, która promowała wówczas "Master Of Puppets" i występ z tej trasy na festiwalu Aardshock w Holandii oraz koncert w Londynie, w "Hammersmith Odeon". Rany, człowieku to było po prostu niewiarygodne. Koncert był transmitowany na żywo przez BBC Radio. Wówczas gwiazdą był Anthrax, ale zupełnie ich przyćmiliśmy. Wręcz zmietliśmy ze sceny. Zaś moją największą porażką była niemożność panowania nad tym, co robię w czasie kiedy byłem uzależniony od kokainy, na którą wydałem dziesiątki tysięcy dolarów.
Czy planujesz trasę koncertową Wayne? Jest szansa na to, abyście zagrali w Polsce?
Tak, planuję. Nie potrafię na razie powiedzieć, czy przyjedziemy do Polski. Jeszcze rozmawiamy w tej sprawie z naszą wytwórnią płytową. Sądzę, że trasa rozpocznie się koło połowy października.
Dziękuję bardzo za rozmowę.