Reklama

"Każda płyta ma być inna"

Kiedy ukazała się "Hand On The Torch" debiutancka płyta formacji US3, żartowano, że Geoff Wilkinson jest pierwszym białym pięćdziesięciolatkiem, który poczuł hip-hop. I rzeczywiście, tak udanego połączenia muzyki czarnych gett z tradycyjnym jazzem jeszcze nie było. Nic dziwnego, że wydawnictwa US3 rozchwytywali i starzy, i młodzi, zarówno fani Wu Tang Clan, jak i wielbiciele Herbie Hancocka. "An Ordinary Day In An Unusual Place", najnowsza płyta zespołu, to już całkiem inna muzyka i inna historia. Mózg US3, Geoff Wilkinson dobrał sobie nowych muzyków, w tym fenomenalną wokalistkę Alison Crockett, zmienił wytwórnię i pomysł na zespół. W przeddzień koncertów w Polsce opowiedział o tym wszystkim Jarosławowi Szubrychtowi.

Na początek powiedz, jak przebiega trasa?

Bardzo dobrze, dziękuję. Zaczęliśmy od Japonii, w której spędziliśmy dwa tygodnie, potem graliśmy w Niemczech, Holandii, Francji, Hiszpanii, Włoszech, Austrii i Szwajcarii, aż wreszcie wróciliśmy do Anglii. Została nam już tylko Polska. Graliśmy zarówno w wielkich salach, gdzie wchodzi ponad dwa tysiące ludzi, jak i w małych klubach, gdzie publiczność liczyła niespełna 500 osób. Ale wielkość sali nie ma znaczenia, dopóki ludzie tańczą... Przyjeżdżamy w tym samym składzie, w którym byliśmy w październiku na koncercie promocyjnym. Niestety, Michelob nie mógł pojechać na trasę, więc zastępuje go KCB. Wszystkie instrumenty są żywe, poza perkusją, która idzie z komputera. To będą naprawdę ogniste koncerty, a każdy z muzyków ma w programie swoje pięć minut. Nawet DJ zagra solówkę!

Reklama

Dlaczego zdecydowaliście się opuścić wytwórnię Blue Note? Fama głosi, że pozwalali ci samplować tylko z płyt przez nich wydanych i w pewnym momencie zaczęło cię to bardzo ograniczać. To prawda?

Kontrakt, który z nimi podpisałem, rzeczywiście pozwalał mi na korzystanie tylko z archiwum Blue Note przy dobieraniu sampli, co było nieco ograniczające, ale nie dlatego postanowiłem zakończyć współpracę. Głównym powodem było to, że właściwie nic nie zrobili, by promować "Broadway & 52nd", naszą poprzednią płytę. Pewnie nie wiesz, o czym mówię, bo akurat w Polsce i we Włoszech druga płyta sprzedała się lepiej niż pierwsza. Niestety, w pozostałych krajach światach przeszła całkowicie bez echa i to mnie trochę wkurzyło. Chciałbym jednak podkreślić, że nie poróżniłem się w żaden sposób z sympatycznymi ludźmi z Blue Note z Nowego Jorku, ale z centralą wytwórni Capitol Records z Los Angeles - bo to z nimi podpisywałem umowę. Ich zachowanie zmusiło mnie do odejścia.

W Universalu ci lepiej?

Och, znacznie lepiej! Największym ułatwieniem jest to, że kontrakt podpisywałem w Londynie. Żeby porozmawiać z kimś z wytwórni, nie muszę już wsiadać do samolotu i lecieć 12 godzin, wystarczy kilkunastominutowy spacer. Poza tym wydaje mi się, że ludzie z Universalu są bardziej elastyczni i kontaktowi. Łatwiej mi się z nimi rozmawia.

Może chodzi po prostu o to, że kontrakt z Capitol podpisywałeś jako mało znany producent, a umowę z Universalem jako wielka gwiazda?

To też możliwe. Z mojego punktu widzenia najważniejsze jest jednak to, że kiedy coś się dzieje, mogę się z nimi spotkać niemal natychmiast i od razu wszystko wyjaśnić. Pewnych spraw po prostu nie można załatwić na odległość.

Wydaje mi się, że na waszej ostatniej płycie "An Ordinary Day In An Unusual Place", proporcja żywego grania do sampli znacznie się powiększyła.

Powiększyła się? Tak naprawdę znajdziesz tam może ze cztery utwory, w których w ogóle są jakieś sample. Nagrywając "Hand On The Torch" nie spodziewałem się, że ta płyta odniesie tak wielki sukces i do głowy by mi nie przyszło kompletowanie zespołu, który mógłby koncertować. US3 miało być projektem typowo studyjnym, ale nagle okazało się, że trzeba jechać na trasę, że ludzie są głodni takiej muzyki. Kiedy już skompletowałem zespół i ścieżki zapisane w pamięci komputera zastąpiłem żywymi ludźmi, grającymi na swoich instrumentach, spodobało mi się to na tyle, że postanowiłem zaprosić muzyków również do studia. Dzisiaj zdecydowanie wolę nagrywać z żywymi ludźmi, muzykami z krwi i kości, niż z maszynami. Stare przyzwyczajenia jednak pozostały i pracuję z nimi w podobny sposób, w jaki obrabiałem sample - często podaję jakiś temat czy dźwięk i proszę o przerabianie do dopóty, dopóki nie jestem zadowolony. Efekty takiego działania są znacznie ciekawsze, bo w proces twórczy zaangażowana jest nie tylko moja wyobraźnia, ale również ich talent, osobowość i doświadczenie.

Dzięki zaangażowaniu żywych muzyków możesz sobie pozwolić również na improwizacje na koncertach.

Oczywiście. Nie mówiąc już o tym, że wszystko lepiej brzmi, bardziej organicznie...

Powiedziałeś jednak, że stare przyzwyczajenia pozostały. Czy to oznacza, że komponując nowe utwory nie wychodzisz od linii melodycznej czy rytmu, ale raczej od dobrych sampli?

Podstawą wszystkich kompozycji US3 były i nadal są sample, bo komponuję w domu i nie mam pod ręką kolegów, którzy mogliby mi to wszystko zagrać. Droga od szkieletu kompozycji do wersji, która trafia na płytę, jest jednak daleka i sample z reguły zostają zastąpione żywymi instrumentami. Nie ma żadnych reguł, którymi kierowałbym się przy doborze sampli. Czasem jest to zapętlone nagranie perkusji, czasem kilka dźwięków zagranych na fortepianie, to znów linia basu czy dźwięk saksofonu. Słucham różnych rzeczy, kiedy nagle przeskakuje mi w głowie jakaś zapadka i wiem, że to właśnie to. Czasem przez dług czas obrabiam jakieś strzępy, nie mając zielonego pojęcia, co wyjdzie, kiedy połączę je w jedną całość. I w końcu przychodzi taki moment, że dokładam ostatni klocek, robię krok w tył i mam pełen obraz tego, co zrobiłem. Z góry niczego nie planuję.

Alison Crockett nadaje nowej płycie US3 niespotykanego dotąd wymiaru. Jej śpiew zbliża was w kierunku soulu. Czy dlatego zaprosiłeś ją do współpracy?

Kiedy opuszczałem Capitol, wiedziałem, że brzmienie US3 musi ulec zmianie, chociażby przez to, że przestanę samplować z katalogu Blue Note, o czym wcześniej wspomniałeś. Pomyślałem więc, że warto skorzystać z okazji i wprowadzić trochę więcej zmian, dużo bardziej radykalnych, takich jak wprowadzenie na szerszą skalę żeńskiego głosu. Cieszę się, że trafiłem akurat na Alison. Ma w sobie jazzową wrażliwość i doskonale czuje naszą muzykę, a jednocześnie pisze wspaniałe teksty.

Pojawienie się Alison musiało pociągnąć za sobą znaczące konsekwencje. Wcześniej współpracowałem z raperami, którzy tak naprawdę obywają się bez muzyki, bo potrzebny jest im tylko rytm. Alison śpiewa, więc musiałem pomyśleć o melodii. Poza tym chciałem na "An Ordinary Day In An Unusual Life" wprowadzić jak najwięcej gatunków muzycznych, których do tej pory na płytach US3 nie było. Stąd elementy drum'n'bass, muzyki indyjskiej czy latynoskiej. Kiedy współpracowałem z Blue Note nie mogłem sobie na to pozwolić, bo oni nie wydawali płyt z muzyką latynoską i nie miałem skąd tego samplować. Dzisiaj US3 to nie tylko jazz i hip-hop, dzisiaj wolę myśleć o nas, jako o zespole fusion...

Nie bałeś się, że ta część fanów US3, którym bliżej do hip-hopu niż do jazzu, straci zainteresowanie waszą twórczością?

Nie. Mam raczej nadzieję, że razem z nami będą dojrzewać do nieco odmiennych dźwięków. Tak czy inaczej zanudziłbym się na śmierć, gdybym musiał grać ciągle to samo. Nie jestem już tym samym człowiekiem, który stworzył "Hand On The Torch", nie jestem też człowiekiem, który nagrał "Broadway & 52nd"... Sam pomysł na US3 był taki, żeby każda płyta była inna, zaskakująca. Następna płyta też będzie się różnić od "An Ordinary Day..." i nagram ją znowu z innymi ludźmi. Nie mam jeszcze konkretnych planów, ale wiem, że tak będzie. Po zakończeniu tej trasy przyjdzie czas na zastanowienie - które utwory ludziom się podobały, jak reagowali na nowinki, co im się nie podobało? Trzeba szanować gust publiczności.

US3 w pełni zaspokaja twoje artystyczne ambicje, czy masz może jakiś projekt na boku?

Pracuję nad nowym materiałem z raperem KCB, który nagrywał ze mną "Broadway & 52nd". W czerwcu powinniśmy wejść do studia. Będzie to coś w rodzaju połączenia jazzowego big bandu z muzyką drum'n'bass. Daliśmy już jeden taki koncert w Londynie - ja z moimi komputerami i samplerami, dziewięciu facetów z dęciakami i KCB z mikrofonem. Wszystko opierało się na improwizacji. Podawałem jakiś rytm, a oni próbowali coś z tym zrobić. Czasem wychodziło świetnie, czasem niestety nie, ale byliśmy wszyscy bardzo podekscytowani. Teraz przymierzamy się do sesji nagraniowej, ale już wiem, że będzie bardzo kosztowna, więc nie wiadomo nawet, czy uda nam się to zrealizować. Może wszystko skończy się na przymiarkach.

Czy myślisz, że najpopularniejsze utwory US3, takie jak "Cantaloop (Flip Fantasia)", mogły zachęcić młodszą część twojej publiczności do sięgnięcia po jazzowe klasyki?

Mam nadzieję. Chociaż nie mogę być tego pewien, bardzo lubię myśleć, że właśnie tak się stało. (śmiech) Na szczęście po koncertach podchodzą czasem do mnie ludzie, którzy mówią, że dzięki US3 odkryli jazz i za to mi dziękują. Tylko po to jeżdżę na trasy, by usłyszeć coś równie wspaniałego.

Tworzysz muzykę przepełnioną radością, większość piosenek US3 doskonale nadaje się do tańca, ale tematyka tekstów - przynajmniej tych z "An Ordinary Day In An Unusual Place" - nie jest zbyt pogodna.

Zawsze interesowałem się polityką. Prawdę mówiąc, aktywnie działałem na tym polu na długo przed tym, zanim poświęciłem się muzyce. W latach 80. walczyłem o zniesienie apartheidu w Republice Południowej Afryki, angażowałem się w liczne kampanie społeczne organizowane w Anglii... Na pierwszych dwóch płytach US3 dałem jednak raperom wolną rękę, mogli mówić to, na co przyszła im ochota. Interesowała mnie tylko muzyka. Dopiero przed nagraniem "An Ordinary Day..." wziąłem Alison i Micheloba na długą rozmowę i wyjaśniłem im, co chciałbym tym razem przekazać. Nie napisałem jednak żadnego tekstu, bo się na tym nie znam. Zresztą nie musiałem, bo okazało się, że oboje wywiązali się ze swojego zadania znakomicie. O ile Michelob pisze bardziej osobiste rzeczy, oparte na jego własnych doświadczeniach, o tyle Alison porusza się wśród tematów i pojęć bardziej ogólnych, a przez to uniwersalnych. Świetnie się uzupełniają.

Mamy więc do czynienia z jazzowym zespołem o punkrockowym podejściu do świata?

(śmiech) Właśnie tak! Takie dokładnie jest US3.

Dziękuję za wywiad.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: hip hop | hip-hop | muzyka | Capitol | Broadway | utwory
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy