Reklama

"Jesteśmy poza układami"

Grupa Quidam jest jedynym polskim wykonawcą spod znaku rocka progresywnego, który zdołał przetrwać na muzycznej scenie. Po wydaniu płyty koncertowej "Live in Mexico" (1999), muzycy zespołu nagrali trzy albumy z Colinem Bassem, basistą formacji Camel. Po trzech latach przerwy powrócili jednak wiosną 2002 roku z najbardziej dojrzałym dziełem w swej karierze, zatytułowanym "Pod niebem czas". O kulisach powstania albumu, pustce na polskiej scenie progresywnej i planach na przyszłość, ze Zbyszkiem Florkiem, klawiszowcem Quidam, rozmawiał Konrad Sikora.

Co działo się z zespołem od momentu wydania albumu "Live in Mexico"?

Wiele. Oczywiście najważniejsza była współpraca z Colinem Bassem. Nagraliśmy z nim w sumie trzy płyty. Z tym wiązały się także zobowiązania koncertowe. W międzyczasie rozpoczęliśmy pracę nad nowym materiałem. W sumie ostatni rok zajęło nam samo nagrywanie płyty. Trwało to tak długo, ponieważ postanowiliśmy sami zająć się wszystkim. Chcieliśmy mieć wolną rękę, nagrać wszystko po swojemu i dopieścić każdy szczegół według naszego uznania.

Reklama

Czy jesteś w stanie powiedzieć, czego nauczyła was współpraca z Colinem?

Na pewno nauczyliśmy się tego, że powinniśmy zachować dystans do tego, co robimy i być bardziej wyluzowani. Z racji swojego doświadczenia mógł nam pokazać inny sposób pracy. Na pewno dzięki niemu zrobiliśmy pod tym względem spory krok do przodu. Kiedy nagrywaliśmy coś w studio, nie wszystko było poukładane do końca. Dawał nam sporo swobody, tak, aby wszystko samo się ułożyło i żeby nam samym jak najlepiej się grało.

W przypadku płyty "Pod niebem czas" spotkałem się z wieloma pozytywnymi opiniami osób, które wcześniej do waszej twórczości miały negatywny stosunek. Jak sądzisz, co takiego jest na tej płycie, że nastąpiła taka zmiana?

My sami odczuwamy tę zmianę. Sami jesteśmy zdania, że jest to nasz najlepszy album. Składa się na to wiele spraw. Mamy już spore doświadczenie, sami produkowaliśmy tę płytę i chyba można powiedzieć, że ten album jest naprawdę dopracowany, bo przy poprzednich zawsze brakowało nam czasu. Może dlatego sam niezbyt często sięgam po te pierwsze nagrania, bo zbyt wiele spraw mnie denerwuje. Tutaj coś takiego się nie zdarzyło. Mieliśmy czas na wszystko. Same kompozycje też chyba brzmią trochę inaczej. Zmieniły się nasze inspiracje, sami też dojrzewamy, zmienia się nasze podejście do wielu spraw i to wszystko razem stworzyło "Pod niebem czas".

Nowością na tym albumie są brzmienia elektroniczne, ale wykorzystane w bardzo delikatny i sekretny sposób. Nie kusiło was, aby dodać nieco więcej takich brzmień i uczynić przez to waszą muzykę bardziej komercyjną?

Robiliśmy wszystko tak, jak czuliśmy. Nie chcieliśmy się pchać w elektronikę, bo później bylibyśmy zbyt ograniczeni na koncertach. Zawsze staraliśmy się robić swoje i nie patrzeć na to, co jest modne. Zawsze byliśmy dalecy od ulegania trendom i tym razem takie pokusy także się nie pojawiły.

Na płycie znalazł się jeden cover - "No Quarter" z repertuaru grupy Led Zeppelin. Dlaczego właśnie ta kompozycja?

Po prostu dlatego, że lubimy ten utwór. Bardzo często sięgamy na koncertach po kompozycje, które w jakiś sposób można nazwać "milowymi krokami" w historii muzyki. Deep Purple i Zeppelinów, czy też Camela słuchaliśmy od wielu, wielu lat. Po prostu kochamy tę muzykę i chcieliśmy dać w jakiś sposób temu wyraz. Tym razem padło na "No Quarter".

Z tego, co słyszałem, planujecie także wydanie płyty z coverami...

Być może do tego dojdzie. Na razie mamy parę innych rzeczy do zrobienia, ale kto wie, może w niedługim czasie do tego dojdzie.

Parę rzeczy do zrobienia, to znaczy co?

Oczywiście koncerty, ale planujemy także na jesień wydanie kolejnego mini-albumu. Z tej sesji został nam jeden utwór, a oprócz tego mamy parę piosenek z koncertu w Meksyku, które nie trafiły na wydawnictwo koncertowe. Poza tym jest jeszcze parę niespodzianek. Przez wakacje chcemy to wszystko poskładać. Po wakacjach zagramy trasę po Europie (Francja, Holandia, Belgia i może Hiszpania). Po powrocie będziemy koncertować w Polsce, a w listopadzie szykuje nam się podróż dość daleka, bo mamy zaproszenie na festiwal do Rio.

Co sądzicie o nagrywaniu waszych koncertów i wydawaniu ich na bootlegu?

To bardzo niemiłe. To jest okradanie zespołu. O ile jeszcze ktoś trzyma to dla siebie i kilku znajomych, nie ma problemu, ale jeśli zaczyna tym handlować, jest to już jawna kradzież. Przecież sporo się napracowaliśmy nad tym materiałem i coś nam się za to należy. Poza tym jest jeszcze kwestia jakości. Czasami można zrujnować wizerunek zespołu, wpuszczając do obiegu kiepskiej jakości bootleg. Po prostu szkoda tego materiału.

Co w takim razie sądzisz o mp3?

Na pewno nie jestem za tym, aby w Internecie pojawiały się pełne płyty, no chyba, że jest to w jakiś sposób kontrolowane i rozpowszechniane odpłatnie. Teraz jest to już nie do upilnowania. Prawda jest taka, że zespołom, które żyją ze sprzedaży płyt, nagle zaczyna się wieść coraz gorzej, bo płyty się nie sprzedają. Nagle okazuje się, że aby przeżyć, trzeba zacząć robić rzeczy całkowicie nie związane z muzyką.

Powiedz, czy można powiedzieć, że w naszym kraju istnieje jeszcze scena rocka progresywnego?

Tak mi się wydaje, że z tych zespołów, które jeszcze parę lat temu grały, zostaliśmy sami. Nie ma Abraxasu, Collage i Lizardu, chociaż ci pierwsi podobno mają się reaktywować. Z tego, co wiem, podobno są jakieś młode zespoły, ale ja jeszcze żadnego z nich nie słyszałem. Może to więc oznaczać, że tej sceny tak naprawdę nie ma, a jeśli jest, to gdzieś w głębokim podziemiu.

Jak się więc czujecie w roli tego "Ostatniego Mohikanina" polskiej sceny progresywnej? Nie brakuje wam tej choćby symbolicznej rywalizacji?

Czujemy się chyba cały czas tak samo. Jakoś nie widzimy większej różnicy. Nasza muzyka zawsze w jakiś tam sposób odstawała od tego, co grały inne grupy. Nawet jeśli graliśmy wszyscy razem, to i tak można było łatwo każdy z zespołów zidentyfikować. Naprawdę było fajnie, kiedy mogliśmy występować na tej samej scenie, bo wszyscy dobrze się znaliśmy. Żałuję, że nie ma tych zespołów, bo naprawdę fajnie grały.

Czy ta mizerność polskiej sceny progresywnej była po części przyczyną tego, że nie udało wam się podpisać kontraktu z koncernem Warner Bros.?

Tak do końca nie wiem, dlaczego to wszystko nie wypaliło. Prawdopodobnie zadecydował fakt, że nie przyjęto nas do konkursu "Premiery" w Opolu. Ludzie z Warnera chyba od samego początku nie do końca wierzyli, że coś z tego będzie. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i zostaliśmy przy Rock Serwisie. Zachowaliśmy dzięki temu naszą niezależność i muzycznie możemy robić to, co chcemy.

A nie zastanawialiście się nad tym, że Quidam bardzo dziwnie wyglądałby w Opolu? Wielu fanów chyba by się bardzo na to oburzyło...

Kto wie, może tak jest? Cały czas jesteśmy poza tymi wszystkimi układami i nie mamy takich "pleców". Sami zresztą o to się nie staramy i może rzeczywiście jest lepiej, że tam się nie pojawimy.

Mieliście już okazję grać w wielu krajach.

Czy możesz porównać organizację koncertów w Polsce i zagranicą? Co jest naszą największą słabością?

Oczywiście pieniądze. W wielu przypadkach, bez pomocy sponsora, klubów nie stać na zapłacenie muzykom godziwego honorarium. A nawet nie godziwego, ale takiego, by ogóle się to opłacało. Poza tym sytuacja ekonomiczna naszego kraju także odbija się na ogólnej kondycji branży. Na Zachodzie kluby nie mają tych problemów. Poza tym na przykład w Holandii istnieje taka bardzo zgrana ekipa fanów rocka progresywnego i oni jeżdżą na koncerty po całym kraju. Widzieliśmy na koncertach, które graliśmy w różnych miastach, wiele tych samych twarzy. U nas z frekwencją nie jest najlepiej. Nie ma dla kogo grać koncertów.

Czy w przypadku płyty "Pod niebem czas", podobnie jak w przypadku poprzedniej, planujecie wydanie wersji anglojęzycznej?

Nie. Mamy wersję "zachodnią", ale jej anglojęzyczność przejawia się tylko w zawartości okładki. Dostaję w sumie wiele e-maili i generalnie nie spotkałem się z prośbami o śpiewanie po angielsku. Wręcz przeciwnie. Ludzie twierdzą, że lepiej brzmimy po polsku i ta oryginalna wersja nawet na Zachodzie sprzedawała się lepiej od anglojęzycznej. Mieliśmy już nawet takie przypadki, że w Holandii ludzie próbowali śpiewać nasze teksty po polsku. Dlatego nie należy się raczej spodziewać, abyśmy nagrywali nasze piosenki po angielsku.

Dziękuję za rozmowę.

import rozrywka
Dowiedz się więcej na temat: POZ | poża | Live
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy