"Im starsi, tym łagodniejsi"
Im więcej rzeczy się zmienia, tym więcej pozostaje takimi samymi. To powiedzenie w lubością wykorzystywane przez wykonawców i krytyków muzycznych z drugiej strony Atlantyku, idealnie pasuje do legendy polskiej muzyki - Budki Suflera. Niby ci sami, bo przecież głosu Krzysztofa Cugowskiego nie sposób pomylić z żadnym innym, a jednak porównując to, co mieli do zaproponowania na przełomie minionej dekady czy piętnastu lat, trudno nie zauważyć, że jednak i oni się zmieniali. Album "Mokre oczy", wydany w Dzień Dziecka 2002 roku, przynosi materiał bardziej skierowany ponownie w kierunku muzyki pop, ale nie jest też pozbawiony fragmentów, przy których starzy fani zespołu poczują szybsze bicie serca. Nagroda na festiwalu w Opolu zdaje się potwierdzać słuszność obranej przez muzyków drogi. Dokąd ich ona droga zaprowadzi? Tego Lesław Dutkowski próbował się dowiedzieć od Krzysztofa Cugowskiego.
Przed festiwalem w Opolu powiedział pan, że nie interesuje pana sama tylko podróż do Opola, bo kiedyś już tam pan był i że chce tam coś osiągnąć. Wrócił pan wraz z kolegami z nagrodą za piosenkę "Solo", którą przyznali wam w głosowaniu fani. Zadowolony jest pan z tej podróży?
Tak, całkowicie. Oczywiście żartobliwie powiedziałem, że nie po to jedziemy, żeby się przejechać. Gdybyśmy powiedzieli, że chcemy wystąpić Opolu i zademonstrować się publiczności, byłaby to taka skromność idiotyczna. W końcu przez 30 lat ludzie już nas jakoś kojarzą. Oczywiście jesteśmy bardzo zadowoleni. Stało się tak, jak byśmy chcieli, no i czekamy co dalej przyniosą dni sprzedaży naszej nowej płyty, bo to jest tak naprawdę główna sprawa. Występ w Opolu był jednym z elementów kampanii reklamowej albumu "Mokre oczy". To jest dla nas w końcu rzecz podstawowa w tej chwili.
Jakby szczęścia było mało, to jeszcze pana synowie Piotr i Wojciech wrócili z Opola z nagrodą. Czyżby w polskiej muzyce zaczynała się jakaś hegemonia rodziny Cugowskich.
Oni już jakiś czas występują i grają. Są to młodzi ludzie, którzy mają swój pomysł na tak zwaną karierę, a tutaj po raz pierwszy posłuchali mojej rady. Poradziłem im, żeby skorzystali skorzystali z piosenki ich w pewnym sensie wujka, a mojego przyjaciela, Romka Lipki i by pojechali do Opola i tam zagrali ją. I tak zrobili, bez żadnych dodatkowych wymysłów. To poskutkowało. Nagrają płytę, na której będą mogli nagrać to, co bardzo chcą i zobaczymy, co powie na to publiczność. Ja im mówię: Słuchajcie, przecież lepiej jest występować jeżeli przyjdzie kilkaset osób czy więcej, niż występować dla dwunastu czy piętnastu osób w klubie. Tak mi się wydaje. Co będzie dalej, tego oczywiście nie wiadomo. Został zrobiony pierwszy krok do jakiegoś tam zdarzenia, które może przynieść kiedyś sukces. Natomiast przed nimi są jeszcze dalsze kroki i to będzie chyba znacznie trudniejsze niż ten pierwszy.
W niedawnej rozmowie z Marią Czubaszek powiedział pan coś, co mnie trochę zaskoczyło, że im dłużej jest pan artystą estradowym, tym mniej jest pan przekonany, iż warto było ten zawód wybrać. Czy po sukcesie w Opolu zweryfikował pan swój pogląd w tej kwestii?
Nie. A ta rozmowa odbyła się już po Opolu. (śmiech) Proszę pana, gdyby człowiek był właściwie głuchy i ślepy, to myślę, że bycie artystą estradowym byłoby chyba wygodne. Kiedy człowiek czyta, słucha i patrzy na różne rzeczy, które się dzieją w związku z tym działaniem, coraz mniej sprawia mu to radości. Nie mówię tutaj oczywiście o publiczności, która jest jedynym szczerym odbiorcą tego wszystkiego. Tutaj nie ma dyskusji. Ja oczywiście nie mam zamiaru utyskiwać na media, na dziennikarzy, bo to jest bez sensu, zwłaszcza, że akurat część dziennikarzy jest obiektywna w ocenie naszej działalności. Nikt nie żąda panegiryków ani słodzenia wszystkiego. Po prostu należy odnotować, że coś takiego jak Budka Suflera na polskim rynku istnieje, i z niewiadomego powodu podoba się ludziom. I tyle. Jest jednak pewna kasta dziennikarzy, którzy generalnie uważają, że właściwie sukces to jest coś nagannego i to w jakiejkolwiek dziedzinie. W dziedzinie muzyki popularnej podobnie. Ich zdaniem nawet nie wypada, aby się osiągnęło sukces, bo to jest coś wstydliwego. To według mnie jest chore.
Pamiętam wywiad telewizyjny z panem sprzed ośmiu, może dziesięciu lat. Wtedy Budka Suflera dość często korzystała z ostrych rockowych riffów. Wówczas powiedział pan, że bardzo jest panu przykro, że w Polsce jest mało takiego mainstreamowego rocka. Podawał pan jako przykład zespół IRA, który poza Budką Suflera był reprezentantem takiej odmiany rocka. Nie da się jednak ukryć, że album "Mokre oczy" jest bardziej zorientowany stronę muzyki lżejszej, popowej.
Ostatnie nasze dwie płyty są właściwie podobne. To nie jest coś w pełni nowego. Powiem panu to samo, co powiedziałem moim synom radząc im, co powinni zrobić, by ich sytuacja rynkowa się zmieniła. Taki jest rynek i nie zmienimy go. Na temat gustów publiczności się nie dyskutuje. Publiczność jest taka jaka jest. Ja nie chcę robić porównań do innych sfer życia, ale jeżeli pan popatrzy szerzej, zobaczy, co ludzie preferują, jakie rzeczy są popularne, co do ludzi dociera, jaki typ przekazu, to ja nie chcę tego kontynuować. Jest jak jest. My z tego żyjemy - nie zmienimy publiczności, tak samo jak politycy nie zmienią elektoratu. Elektorat zmieni ich, nas zmieni publiczność. Jeżeli jesteśmy świadomymi dorosłymi ludźmi, nawet bym powiedział bardzo dorosłymi ludźmi, to po prostu się do tego przymierzamy tak, byśmy mogli utrzymać nasze rodziny i nie mieli problemów z kupnem chleba i ogórka. To odpowiedź nie na zarzut, bo ma pan całkowitą rację. To, co pan powiedział, jest prawdą. Widzi pan, zasięg muzyki rockowej w Polsce, o ile ona jeszcze istnieje, jest mały. Chyba jakieś niedobitki gdzieniegdzie działają. Z takich mainstreamowych rockowych zespołów pozostaje Perfect, O.N.A. i to chyba byłoby tyle.
Nie chciałbym, żeby to wyglądało tak, że ja zarzucam Budce Suflera odejście od rocka.
Odpowiem panu tak - owszem, są na tej płycie rzeczy lekkie, łatwe i przyjemne. Ale jest też kilka bardzo poważnych utworów z bardzo poważnymi tekstami. Jest takie przysłowie - "Żeby był wilk syty i owca cała". Wiem, że to nie jest może wyjście i sposób godny polecenia. Natomiast jest to jakiś sposób - a okazuje się, że w miarę rozsądny - który ułatwia różne sprawy. Gramy piosenki łatwe, gramy piosenki poważniejsze. W zależności od tego, kto ma na co ochotę, zawsze coś tam dla siebie znajdzie. W związku z tym ten wachlarz naszej publiczności jest tak szeroki.
Wskazałbym trzy utwory z nowej płyty, które mogą się spodobać tym, którzy mają sentyment do starego repertuaru Budki Suflera - "To jest mgnienie", "Miejsce na miłość" i ostatni utwór z płyty, "Czas, który płynie w nas".
Zgadza się. Przecież jest pan człowiekiem słyszącym i świetnie się orientuje, więc nie mamy o czym dyskutować. Ma pan całkowitą rację. To są właśnie utwory, które jakby nawiązują do naszych początków. Żeby nikt nie pomyślał, że już przestaliśmy tak grać i zapomnieliśmy. Nie, nie zapomnieliśmy, ale musimy dbać i o nowego słuchacza, i starać się przypominać nas starszym słuchaczom. Po prostu musimy tak robić. Nie ma innego wyjścia. Gdybyśmy się zasklepili w jakimś jednym przedziale, w którym moglibyśmy grać, nasza sytuacja byłaby tragiczna. Przecież wiele zespołów w Polsce żyje w fatalny sposób. Nie ma koncertów, nie ma grania i tak dalej. Niestety, jest tak, jak powtarzam: im człowiek jest starszy, tym jego ostrość tępieje i pomysły na bezkompromisowość stają się łagodniejsze. Tak samo jak z rewolucjonistami - im starsi, tym łagodniejsi.
Na dwóch poprzednich płytach - "Nic nie boli tak, jak życie" i "Bal wszystkich świętych" - pojawiły się te wielkie kompozycje singlowe, które napędzały całą płytę i w jakimś tam stopniu - na pewno niemałym - przyczyniły się do ich wielkich sukcesów komercyjnych. Jeżeli miałbym jednak wskazać taką lokomotywę napędzającą album "Mokre oczy" to miałbym trudność. Czy to się wiąże z tym, że ciężko komponuje się utwory, które tak błyskawicznie trafiają do tak licznej publiczności?
Na pewno tak. Natomiast na tej płycie jest kilka utworów, które są interesujące. Sądzimy, że ten album będzie się dłużej sprzedawać. Rozmawiamy z ludźmi, którzy go słuchają i za pierwszym razem różnie jest. Zaczyna się podobać po dwóch, trzech przesłuchaniach.
Gdybyśmy mieli patent na tego typu utwory, jak "Bal wszystkich świętych" czy "Takie tango", to byśmy po prostu bez zmrużenia oka to zrobili i czekali na efekty. Ale to nie jest, niestety, sztanca, gdzie się coś włoży, naciśnie guzik i wychodzi coś, co na pewno jest dobre i pasuje do wszystkiego. To, że nie ma tu takich utworów, jest zawsze ryzykiem, ale takie ryzyko na tej płycie podjęliśmy. Na razie sprzedaje się ona bardzo dobrze. Bez szaleństwa, ale bardzo dobrze jak na obecne czasy. Zobaczymy, co będzie dalej.
Nawiążę jeszcze raz do wywiadu, którego udzielił pan Marii Czubaszek. Chciałbym jedną z pana wypowiedzi powiązać z utworem "Solo", promującym album "Mokre oczy". W rozmowie powiedział pan, że najchętniej nic by pan nie robił, że nie lubi pan się przemęczać i wiele pracować. Na tej płycie znalazł się tymczasem utwór "No i gra", który idealnie pasuje do tego, co pan powiedział.
(śmiech) Andrzej Mogielnicki chyba sparafrazował to, co wie o mnie. Natomiast są tam dosyć poważne przytyki do jego własnego życia. Andrzej pisał trochę o sobie i o otaczającym nas świecie. Głównie chyba to jest tematem tej piosenki.
Skoro już wspomniał pan Andrzeja Mogielnickiego. Jak wygląda jego współpraca z Budką Suflera? Czy dostaje on płytę z materiałem instrumentalnym i do tego dopasowuje słowa, czy wy dostajecie od niego teksty i dopiero wtedy robicie piosenkę
Wygląda to w ten sposób, że Andrzej dostaje tak zwane ryby, czyli wokal z fortepianem, całą melodię ze wszystkimi akcentami. To jest taka działalność troszkę matematyczna na początku, ponieważ on musi się dopasować tekst do długości sylab i wersów, i jest to rzeczywiście bardzo trudne. Taka jest u nas technika powstawania piosenki. Najpierw powstaje muzyka, melodia, a potem Andrzej się musi pomęczyć i napisać do tego wszystkiego teksty.
Chciałbym jeszcze powrócić do singla "Solo". Do realizacji teledysku do tego utworu zatrudniliście 19-letniego człowieka, Michała Marczaka. Jak doszło do tego, że powierzyliście tak odpowiedzialne zadanie tak młodej osobie?
Myśmy o nim słyszeli od pewnego czasu. Obejrzeliśmy jego teledysk, bodajże do "Quo vadis" i doszliśmy do wniosku, że to szalenie zdolny człowiek. Na naszym rynku teledyski są różne, raz lepsze, raz gorsze. Wszystkie są jednak takie, jakby je robił ten sam człowiek. Chcieliśmy odejść od tego, zobaczyć, jak nas, starszych gości, pokaże młodzieniec, który i pokoleniowo, i pod każdym innym względem różni się od nas. Wydaje mi się, że mieliśmy rację. Nasze zdanie jest takie, że jest to jeden z najlepszych teledysków zrobionych w Polsce. Bardzo nam się podoba. Jest to oczywiście kwestia gustu, ale to teledysk, który ma tempo.
A czy zamierzacie jeszcze współpracować z Leszkiem Mądzikiem? Zrobił chyba kilka waszych teledysków, takich niemal artystycznych filmów?
Tak naprawdę zrobił jeden, do piosenki "Jeden raz". Ten teledysk był kręcony w Egipcie. Leszek jest oczywiście poważnym artystą, ale nie zawsze ma czas. Niekiedy wielcy artyści, gdy mają zrobić coś, co ma być produktem komercyjnym, mają problem, gdyż ciężko jest im się z tym zmierzyć.
W styczniu 2002 roku Budka Suflera wzięła ślub z Pomatonem. Jaka jest kondycja tego małżeństwa po blisko półrocznym pożyciu i dlaczego odeszliście z New Abry?
Kontrakt z Pomatonem jest jednorazowy, czyli umowa dotyczy wydania jednej płyty. Obie strony, firma i my, patrzą teraz, jak to się będzie rozgrywać. Żadnego cyrografu nikt nie podpisywał. Jest to oczywiście kontrakt zupełnie inny niż te, które podpisują u nas duże firmy. Na dobrą sprawę jest to raczej umowa partnerska, gdyż jesteśmy wspólnikami. Pomaton i Budka Suflera są wspólnikami w tym przedsięwzięciu. Dotyczy to także kosztów włożonych w produkcję i promocję płyty, jak i dochodów, które ewentualnie pochodzić będą ze sprzedaży. Bzdurą są jakieś niestworzone historie, które wypisywały niektóre gazety, że dostaliśmy jakieś ogromne pieniądze od Pomatonu. Pieniądze zarobimy, jeśli płyta się rozejdzie. Wtedy zarobimy i my, i firma. Do tej pory Pomaton nam nie musiał żadnych pieniędzy płacić. New Abra jest firmą, która obsługiwała jednego wykonawcę, czyli nas. Jakiekolwiek wahnięcia na rynku, wahnięcia sprzedaży na przykład, na tego typu firmie odbijają się w sposób śmiertelny. Były też różne sytuacje, które spowodowały, że doszliśmy do wniosku, że wystarczy. Mówi się, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Tutaj nie chodziło o pieniądze, by sprawę uściślić. Wszystkie sprawy finansowe między nami były zawsze OK i tutaj nie ma problemu. Natomiast były inne aspekty, a głównym było to, że po prostu w tych ciężkich czasach, jakie już od dwóch lat są w tej branży, firma, która obsługuje jednego wykonawcę, to jest bardzo trudna sprawa.
W 2001 roku roku wydał pan solową płytę "Integralnie", na której złożył pan hołd swoim ulubionym artystom. Wówczas mówił pan, że jeszcze kiedyś nagra coś solowego. Czy są już jakieś plany, może jakieś napisane kompozycje?
W tej chwili zdecydowanie się tym nie zajmuję, bo mamy na głowie dosyć istotną dla nas sytuację w postaci promocji nowej płyty. Myślę, że jak opadną emocje związane z tą płytą, wówczas coś zrobię. Jak nie będę uwikłany w jakieś inne sprawy, na pewno coś jeszcze wykonam. Nie zastanawiałem się jeszcze, co to ewentualnie ma być.
Czy Budka Suflera będzie mieć wakacje, czy też w najbliższych miesiącach zamierzacie pracować?
Nie, nie, nie będziemy pracować. My mamy wakacje zawsze. (śmiech). W tym roku robimy taki ukłon, bo gramy od 10 sierpnia, ale potem do końca września mamy przerwę. Na dobrą sprawę ostro zaczniemy grać dopiero w październiku i listopadzie. 8 września gramy koncert na lotnisku Bemowo w Warszawie, 16 listopada gramy duży koncert w Niemczech, w Oberhausen, w jednej z największych hal w Europie, na takiej imprezie na kilkanaście tysięcy ludzi.
Jak doszło do tego, że tam zagracie?
Organizuje na to nasz były wokalista Staszek Wenglorz, który od dwudziestu lat mieszka w Niemczech i wydaje tam z sukcesem gazetę polską. On organizuje całą tę zawieruchę. Teraz jedziemy do Kanady, gdzie zagramy 23 czerwca, a w październiku mamy wyjazd do Chicago. I myślę, że tyle w tym roku wystarczy.
Dziękuję za rozmowę.