"666 procent z siebie"

Pod koniec października 2007 roku, w barwach kultowej polskiej wytwórni Pagan, trafiła na rynek debiutancka, duża płyta poznańskiej grupy Bloodthirst. Na "Let Him Die" nadal odnajdujemy znane z poprzednich materiałów poznaniaków wpływy klasycznego, europejskiego thrash metalu, ale i kilka nowości, jak choćby wyraźniejszy ukłon w stronę szwedzkiej melodyki spod znaku agresywnego black / death metalu.

Bloodthirst
Bloodthirst 

Jak przyrządza się tę wybuchową mieszankę agresji i chwytliwości opowiedzieli Bartoszowi Donarskiemu frontman Rambo i perkusista Mint.

Wreszcie doczekaliście się oficjalnego wydania debiutanckiej płyty! W przypadku Bloodthirst słowo "debiut" brzmi trochę nie na miejscu, bo przecież powstaliście już w 1999 roku i w zasadzie od samego początku bierzecie aktywny udział w życiu polskiej sceny metalowej. Myślicie, że te osiem lat to dużo, jak na dochodzenie do aktualnego etapu, kontraktu, pierwszej płyty?

Rambo: Hell! Faktycznie trochę czasu minęło od naszego powstania do nagrania pierwszej płyty. No ale nie próżnowaliśmy w tym okresie, chociaż znam płodniejsze od nas zespoły. Nagraliśmy pełną płytę dopiero po ośmiu latach z różnych względów, na pewno zaważyły na tym wieczne problemy z salą prób, zmianą składów no i oczywiście brakiem czasu. Ważne, że "Let Him Die" jest już na rynku (śmiech).

Mint: Maideni też tyle dochodzili, a i tak wszyscy wiedzą, że skończyli się na "Ride The Lightning" (śmiech). Myślę, że to naturalna droga, dla takiego zespołu jak my. Nie jesteśmy karierowiczami i umiemy stopniować napięcie (śmiech).

Bloodthirst, niemal jak z podręcznika undergroundu, przeszedł przez te wszystkie lata drogę metalowego zespołu z krwi i kości. Nie wyskoczyliście nagle, jak diabeł z pudełka z pierwszą płytą, wyciągnięci przez jakiegoś wydawcę kompletnie z czapy, co przecież zdarza się nagminnie. Ilość splitów, demówek, rehów, nagrań koncertowych na waszym koncie jest imponująca. Nie sądzicie, że właśnie w ten sposób zyskuje się szacunek fanów? Jak mówię, wasz przykład to, rzecz by można, klasyka.

Rambo: Też myślę, że trochę pracowaliśmy nad naszą obecną "pozycją" i cieszę się, że to właśnie Pagan wydał naszą pierwszą płytę. Odnośnie naszych poprzednich wydawnictw, to nie mamy ich aż tak wiele, w zasadzie są to dwa dema i trzy splity, z czego jeden koncertowy, split z Hellish to nic innego jak nasze drugie demo, poza tym w zeszłym roku francuska Maltkross Prod. wydała nasze oba dema i split z Ebola jako "Discography". Poza tym oczywiście "Let Him Die".

Mint: Panie, spójrz na dyskografię Nun Slaughter, to dopiero się przerazisz! Co do wypluwania cudownych dzieci przez wielkie molochy, to masz rację, ale co ci muzycy z tego mają tak naprawdę? Trzy, bo nawet nie pięć minut sławy po premierze płyty, a potem katalog dalej się rozrasta. Nam, jak chyba można się domyślić, nie bardzo z tym po drodze i dlatego dłubiemy na swój sposób. Doświadczenie pozwala nam stwierdzić, że rozprowadziliśmy więcej swoich nagrań niż pop-bandy z... pewnych innych wytwórni.


Wiele spraw załatwiacie też na zasadzie starej hardcore'owej maksymy DIY (Do It Yourself); koncerty, plakaty, ulotki. Organizujecie też od wielu lat koncerty innym zespołom w poznańskim klubie "U Bazyla", który tak naprawdę dzięki wam stał się rozpoznawalną nazwą na podziemnej scenie, Mintaj udziela się w metalowej audycji... Kurcze, czy właśnie nie o to chodzi w metalu? M.in. dzięki takim ludziom jak wy to wszystko się kręci. Scena żyje. Szacunek!

Rambo: No tak to już jest w podziemiu, że za wiele rzeczy trzeba się samemu wziąć. Na szczęście teraz Pagan zajmie się naszą promocją, więc trochę roboty nam odejdzie. Cieszę się, że ktoś szanuje naszą działalność pod szyldem "Chainsaw Metal Slaughter" [cykliczna impreza w Poznaniu - przyp. red.], bo często spotykam się z opiniami, że trzaskamy ogromne siano na lewo, nie płacąc zespołom i wyciągając je od biednych maniaków, którzy są takimi maniakami, że jak nie mają wejścia na koncert za darmo to nie wchodzą, jakież to wspaniałe. Na szczęście mamy chyba stałe audytorium, na które zawsze można liczyć.

Mint: Mam wrażenie, że nas lekko przeceniasz, ale skądinąd wiem, że underground to nie twój konik (śmiech). Prawdą jest, że każdy w miarę normalnie myślący człowiek poruszający się po scenie podziemnej (nawet tej peace&love-metalowskiej) powinien mieć tego rodzaju... odruchy, że tak się wyrażę. Są więc tacy ludzie i są ludzie poniekąd zabawni, a nawet żałosni w tej kwestii. Kwestia z "CMS" i Bazylem wygląda tak, że go spopularyzowaliśmy do tego stopnia, że nie mamy kiedy zrobić kolejnej edycji. Śmierdzi mi to komercjalizacją tego lokalu, trzeba będzie pogadać z Szefem.

Przyznam, że "Let Him Die" to kawał porządnej roboty. Albumu słucha się wybornie. Czuć, że daliście z siebie maksa. Na swój obskurny sposób te utwory są cholernie chwytliwe. Nie wiem czy się ze mną zgodzicie, ale jest w nich duch rock'n'rolla. Oczywiście nie dosłownie, podskórnie...

Rambo: No i tak ma być, rock'n'roll to podstawa tej muzy, przynajmniej według mnie. Faktycznie dość długo robiliśmy numery, w studio też staraliśmy się, żeby wyszły jak najlepiej, no i chyba się udało.

Mint: Nie może być sytuacji, że nie daje się z siebie 100 procent w nagranie. Taką szmirę od razu poznasz. Ba, trzeba dać 666 procent, bo nawet te eleganckie, energiczne i potężnie brzmiące płyty czasami wieją nudą. Użyłeś dobrego słowa - chwytliwe - może zdobędziemy jakichś fanów?

Rdzeniem stylu Bloodthirst nadal pozostaje tradycyjnie pojmowany thrash metal. Słuchając "Let Him Die" trudno jednak nie zauważyć pewnego zwrotu w stronę, już nie tylko black metalu (ten pierwiastek był u was od zawsze), ale i bardziej melodyjnego, skandynawskiego death metalu, nieco w stylu Dissection czy Necrophobic. Dzięki temu wasza muzyka naprawdę nabrała rumieńców. To świadomy zabieg?

Rambo: Zawsze byłem fanem szwedzkiego grania, zresztą od jednego kawałka Necrophobic wziąłem nazwę. Myślę, że świadomie powplataliśmy takie momenty, według nas też muza na tym nie straciła. Ogólnie nasza muza jest mocno osadzona w europejskim thrashu, wzbogacona o różne inne wpływy, o to nam chodziło.


Mint: No właśnie, od kawałka Necrophobic, a nie od płyty Kanibali. Swego czasu po nazwie Bloodthirst spodziewano się gore'owej tematyki i łamanych riffów (śmiech). Jeśli o echach i wpływach mowa, to nie oszukujmy się - mamy szersze horyzonty niż od "Show No Mercy" do "Extreme Aggression", a Dissection to wielki band tak poza tym!

Wzorować trzeba się na najlepszych, dlatego też pewien podziemny oldskulowiec z Chile mógł nie przeżyć moich odpowiedzi na wywiad, gdy pytany o polskie kapele wymieniłem Behemoth...

Podzielacie opinię, że thrash wraca? Reaktywacji jest sporo, narybek też nie próżnuje. Więc może jednak coś w tym jest?

Rambo: Według mnie nigdy do końca nie odszedł, chociaż było ostatnio trochę reaktywacji, jednych mniej, innych bardziej udanych. Jeśli chodzi o nowe kapele to niewiele znajduję grających po europejsku, no przynajmniej w Polsce większość wzoruje się na zespołach z Bay Area, a tego odłamu jakoś nigdy nie byłem wielkim fascynatem.

Mint: W zasadzie, wobec mody na gwoździe i winyl, a także w dobie internetu, nie da się ogarnąć tego wszystkiego. Thrash to nie jest jakiś mocno reformowalny gatunek, więc dopatrywać się jakichś genialnych perełek też jest trudno. Coś wpada w ręce i słuchasz bądź odkładasz na półkę. Yyy... sorry, wciskasz "delete". Najbezpieczniej wrócić do klasyków.

Wiem, że nie bardzo podpisujecie się pod nazwą "oldskul" w sensie tego, co robi Bloodthirst, choć wciąż pojawiają się tego rodzaju określenia. Chodzi o to, że tak naprawdę "oldskul" stał się w ostatnich latach komercyjnym hasłem, z którym nie chcecie mieć nic wspólnego?

Rambo: Ludzie nazywają nas zespołem oldskulowym, pewnie dlatego, że wzorujemy się poniekąd na zespołach z lat 80. Z tym że my raczej nie mamy ich brzmienia, postawiliśmy raczej na dzisiejszy sound, nie pozbawiony oczywiście pewnej dawki brudu. Nie chcemy zaliczać się do wielkiego ostatnio grona słabo brzmiących zespołów, kopiujących Blasphemy i Venom, które to dwie hordy stały się ostatnio bardzo znane wśród młodzieży słuchającej ich "od zawsze".

Mint: No tak, ponoć ta płyta brzmi za słodko dla niektórych fanów thrashu... Przykro mi, naprawdę. No ale przede wszystkim nie robimy nic na siłę. Chyba każdy, kto nas zna to potwierdzi. O tym, że "Venom rządzi (deptaj krzyże)" nie dowiedzieliśmy się z "Wolfpacka". Być może potencjalny nabywca, słuchacz, poczuje się obrażony naszym (moim) podejściem, ale podobno im bardziej nienawidzą, tym bardziej szanują (śmiech).

Porównując "Let Him Die" z poprzednimi materiałami, słuchać wyraźną poprawę brzmienia. Dla części ludzi będzie to spory plus, dla fanatyków demo-dźwięków zapewne działanie nie do końca konieczne. Czy w waszym gronie też trwały dyskusje na ten temat?

Rambo: Jak już wspomniałem nie chcieliśmy brzmieć totalnie obskurnie, zresztą przy naszej muzie byłoby to bez sensu, po prostu wielu rzeczy nie byłoby słychać. Nie dyskutowaliśmy na ten temat, bo każdy z nas miał w tej kwestii podobne zdanie.


Nagrywaliście w świebodzińskim "Metalsound Studio". Skąd ten wybór?

Rambo: To studio polecił mi Reyash z Supreme Lord i miał rację, bo Poland to zajebisty koleś, świetnie czujący naszą muzę, stąd też jesteśmy bardzo zadowoleni. Dlatego już dziś mogę powiedzieć, że drugą płytę też zamierzamy tam nagrywać.

Na "Let Him Die" możemy już usłyszeć wasz ostatni nabytek, basistę Miha, znanego z zielonogórskich grup Ebola i Warfist. Skubaniec od razu załapał się na płytę! Chyba nie miał zbyt wielu szans na dodanie czegoś od siebie. Materiał był już zdaje się gotowy. Zgadza się?

Rambo: Niestety, wkład Miha w "Let Him Die" nie jest zbyt wielki, materiał był już prawie gotowy w momencie, jak do nas dołączył. W każdym razie teraz robimy kawałki na nowy materiał i tutaj Miha udział będzie już na pewno większy.

Mint: Tak, przyszedł na gotowe, skubany farciarz. Najważniejsze jest jednak to, że bardzo dobrze i szybko opanował swoje partie. Szybko zgraliśmy się na koncertach i próbach, a także, jak my wszyscy zresztą, wykazał w studiu duże zaangażowanie i posłusznie przyswajał rady Polanda. Ale co tu dużo gadać, pewnie niedługo i tak wyleci - takie... fatum, tfu tfu!

Swego czasu wydaliście split z Ebolą, "Hell Bestial Desecration", sygnowany logiem własnej Obscure Productions? Myślicie, że będzie jeszcze okazja powrócić do tego wydawniczego projektu przy mniejszych materiałach? Z drugiej strony, chyba nie ma już takiej potrzeby.

Rambo: Obscure Productions została powołana do życia, tylko z myślą o tym splicie, myśleliśmy wprawdzie, żeby to rozwinąć, ale ciągle brakowało czasu, dlatego pomysł upadł. Ostatnio nie ma potrzeby na wskrzeszanie tej "firmy", więc wątpię, żebyśmy cokolwiek jeszcze robili pod tym szyldem.

Jesteście w Pagan Records. Firma z tradycją, można powiedzieć kultowa, ale i wciąż znajdująca się blisko undergroundu. Dla was to chyba ideale rozwiązanie.

Rambo: Tak, jesteśmy zadowoleni, że wylądowaliśmy w Pagan, tym bardziej, że nasza dotychczasowa współpraca przebiega bez zarzutów. Profil tej wytwórni też nam w większości przypadków pasuje, więc wszystko jest jak być powinno.

Mint: (Śmiech) Ale pojechał, co najmniej jakbyśmy byli w Pagan pięć lat. Nie no, tak na poważnie to jak najbardziej odpowiada nam ta sytuacja i tak zostanie, chyba że zachce nam się Ozzfestu.

Tu i ówdzie można usłyszeć, że już może na początku 2008 roku dostaniemy od was coś nowego. Dotarły do mnie wieści, że Gruft Production z Poznania zabiega o wasze względy w temacie splitu z Warfist, czy nawet mini-albumu Bloodthirst. Co planujecie?

Rambo: Planujemy nagrać split CD z Warfist, właśnie dla Gruft. O żadnym MCD nic nie wiem. W każdym razie na splicie mają być dwa nasze kawałki i dwa covery, Warfist planuje zrobić to samo. Jak już to nagramy to będzie trzeba myśleć o robieniu kawałków na drugą płytę.

Mint: Poza tym standard na jesień i zimę jakieś koncerty, jakieś piwo i tak to się toczy. Liczymy także na jakieś kontrowersje - występ w talk-show albo wpisanie na listę Nowaka. Uważam, że na to ku*** zasługujemy! Złej nocy!

Dzięki za rozmowę.

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas