Wyobraźnia
Najpierw przeprosiny. Dziura w pisaniu nie zdarza mi się za często, ale jednak. Nadchodzi samoistnie, jak susza w Etiopii i nic wtedy nie da się zrobić. Gdybym pił, jak przed laty, napisałbym trzy felietony w jeden dzień i byłoby po krzyku. Ale jestem trzeźwy od 18 lat, a to oznacza, że się zastanawiam czasem nad tym, co moje pisanie zmieni. I gdy mi wychodzi, że nic - wtedy pojawia się susza. Ten felieton zaczynałem bodaj 50 razy na przestrzeni ostatnich tygodni. Nie do końca to jest normalne.
* * *
Włączam muzyczkę. Dzisiaj to będzie soundtrack i to niezwykły, bo nieistniejący.
* * *
Wiele lat temu, przed koncertem w "Hali Olivii" w Gdyni, odbyła się konferencja prasowa. Mizerna, bo jakież wtedy mogły być media - trzy stacje radiowe, dwa programy telewizyjne, może siedem gazet, a wszystko miało jednego właściciela, który miał czerwone zabarwienie. Pytano mnie o różne rzeczy, głównie o przyczynę chwilowego powrotu na scenę. Coś tam odpowiadałem, ale nie było to zbyt ważne.
Dziennikarz radiowy natychmiast zapytał mnie przebiegle, co ja na to. I pamiętam, że odpowiedziałem tak: "Jestem dumny z tego, że tak mała firma, jak nasz zespół, jest w stanie stanowić tak wielkie wyzwanie dla tak potężnej organizacji".
* * *
Najczęściej przestaję pisać wtedy, kiedy wokół zaczyna się chaos. Kiedy pewne zdarzenia, które mnie inspirują, są szybko zacierane przez inne zdarzenia. I nieważne, czy są to przypadki dla mnie miłe, czy niemiłe. W czasie mojego tu milczenia zdarzyło się wiele.
* * *
Próbowałem nakłonić pewnego człowieka, żeby sobie coś wyobraził. Że na przykład jest biedny, jak mysz kościelna dowolnego wyznania, albo że pada ofiarą zmasowanego ataku medialnego. Albo że jest poważnie chory lub trafia do obozu koncentracyjnego, albo że jest alkoholikiem. Nie dało rady. Był nienagannie ubrany, uśmiechnięty - i nie umiał sobie żadnej z tych rzeczy wyobrazić. Także tego, że nagle wszystko traci. Gdy go namawiałem, aby pokombinował w tym kierunku - patrzył na mnie z politowaniem. Tymczasem jedna z przepowiedni głosi: "Brak wyobraźni jest jak laleczka voodoo".
* * *
Uuuach! Ostatnia płyta Prince'a gra w całym moim domu, od rana do wieczora. Piszę ten felieton - gra. Leżę w wannie - gra. Oglądam film o Annie Leibovitz - gra. Mierzę sobie cukier we krwi - gra. Pracuję w studio nad swoimi nowymi utworami - gra, tyle że piętro niżej. Mój syn zwariował, jednym słowem.
* * *
W 1978 roku przed sklepem z płytami przy Main Street w Chicago, cudowny basista Perfectu o ksywce Morski Pies stał i kiwał głową. Ubrany w skórzaną murzyńską marynarkę w kolorze niebieskim, wpatrywał się w wystawę, na której jedynym eksponatem była ustawiona na plastikowym postumencie okładka winylowej płyty. Spoglądał z niej ciemnoskóry typek o niegrzecznej minie. Nie znałem go. Podpisany był "Prince".
* * *
Rozmowa o wyobraźni jest rozmową o tym, co dopuszczamy do swojej głowy, a czego nie. Każdy ma swoją wyobraźnię. Kiedy Peter Gabriel mówi: "Wyobraź sobie, że wszystko jest do góry nogami, że Ziemia jest wysoko nad twoją głową, a pod twoimi stopami jest niebo" - to ja sobie potrafię takie coś wyobrazić bez wysiłku.
* * *
Pamięć jest jedną z największych sił, z jakimi mam do czynienia. Pamięć, widzenie szczegółów, zapamiętanie kompletnej składni wypowiedzianych przez kogoś zdań, zrobionych min, uczynionych gestów. Czasem widzę w głowie zapis z jakiejś sytuacji sprzed lat z taką dokładnością, aż mnie to przeraża.
W końcu wolno podszedłem do samochodu, który dostrzegłem kątem oka i wsiadłem do środka. Wyjąłem komórkę i drżącym palcem wcisnąłem klawisz, który mnie zawsze łączy z Gusią. Chciałem tylko jednego: żeby mi jak najszybciej powiedziała, skąd się tu wziąłem, gdzie wcześniej byłem, co robiłem. Telefon Gusi był zajęty.
Samo spotkanie ze studentami pamiętałem, bo nadal stali przed wejściem do "Bajki" i mi machali - ale wcześniej nic. Położyłem głowę na kierownicy. Z zewnątrz musiało to wyglądać na klasyczny zgon kierowcy-pijaczyny. I nagle pojedyncze obrazki zaczęły mi wskakiwać w jaźń, najpierw jeden, potem drugi. Jakiś policjant, Owsiak, ulica Puławska, zapieniony facet, który coś do mnie mówi z taką złością, że aż mu żyły prężą się na szyi.
I trach! Nagle wszystko wraca. Wielka ulga, naprawdę wielka ulga. Wycieram krople potu z czoła i zaczynam rozumieć, że był to sygnał - takie coś może się zdarzyć, także mnie, a wtedy człowiek staje się bezradny.
* * *
Heh... Szczukę skopano butami. Nie dano wiary jej słowom, że nie wiedziała, iż parodiuje osobę niepełnosprawną. Nawet jej nie wysłuchano, uznano, że jest nikim i wyceniono jej "nicość" na pół bańki. Tymczasem mnie utkwił w pamięci powtórzony przez wszystkie telewizje i to wielokrotnie obrazek posła Giertycha, który stojąc na mównicy w Sejmie i zezując na posła Gosiewskiego, mówi z szyderczym uśmieszkiem: "Kłamstwo ma krótkie nóżki". I sekundę potem przebitka - niepełnosprawny (zdaje się) Gosiewski robi się czerwony na twarzy.
* * *
Tego dnia wcześniej prowadziłem program TVP Kultura. Głównym wątkiem był temat "Rock i polityka". Zaproszono różnych gości, wśród nich historyka z IPN.
Poczułem chłód.
* * *
Koncerty na żywo są najpiękniejszym momentami w muzyce. Musicie mi uwierzyć. Kilka dni temu na NBC punkowy wódz sprzed lat, wściekły rebeliant i anarchista Billy Bragg, zaśpiewał piękny utwór "New England", a w nim słowa: "Nie zamierzam burzyć świata, nawet nie szukam lepszej Anglii, po prostu chcę spotkać jakąś dziewczynę". Uwielbiam ten tekst. Może dlatego, że widzę w nim przejmujący skowyt samotności.
* * *
Niektóre rzeczy wydają się bardzo łatwe do wyobrażenia.
Wtedy sobie wyobraziłem, jak ta Pani idzie z mężem ulicą, jak on znienacka upada, bo ma zawał serca i zwija się z bólu, dławią go duszności. I Pani woła "Ratunku!", podbiega młody człowiek w koszulce Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, schyla się nad konającym, chce robić reanimację i wtedy Pani chwyta Owsiakowego ratownika za rękaw, odciąga go zdzierając obcasy do pięt i wrzeszczy "Nie, tylko nie ty!".
* * *
Aranżacje Prince'a przypominają wielkie zwałowisko kosztowności w jakiejś grocie na Wyspie Skarbów. Pootwierane kufry, w nich sterty złotych monet, wyciekające naszyjniki i kolie, jakieś złote kielichy walają się pod stopami. Każda zagrywka, choćby najdrobniejsza, jest sama w sobie perełką, brylantem albo rubinem. Jako muzyk mam dar prześwietlania muzyki niczym rentgenem i kiedy większość ludzi nuci refren piosenki - ja słyszę uderzenie tamburynu obrobionego przez pogłos firmy Lexicon. Czasem to przeszkadza, ale tylko czasem.
* * *
Dostałem nieco maili i w nich różne pytania. Dziękuję za wszystkie, zwłaszcza te osobiste. Odpowiem na nie bezpośrednio. Teraz trzy odpowiedzi na najprostsze - być może pomogą innym.
"Czym się kierować dobierając muzyków do zespołu?". Uśmiecham się, bo jestem ostatnim chyba człowiekiem, który dokonywał właściwych wyborów w tej materii. No nic: kieruj się instynktem. Nic więcej nie możesz zrobić. Pamiętaj, że każdy zespół się rozpada, choćby nadal razem grali.
* * *
W tym momencie miałem przerwę w pisaniu tego felietonu. Zadzwonił do mnie ostro wkurzony bardzo znany prezenter radiowy. Opowiedział, jak jeden z szefów wytwórni fonograficznej bez mrugnięcia okiem zaproponował mu za kasę sfałszowanie wyników jakiegoś plebiscytu antenowego - chodziło o to, by plebiscyt wygrała pupilka wytwórni. W zamian szef wytwórni proponował podział kasy, jaką ten manewr przyniesie po wzroście sprzedaży płyt. DJ dostał furii (i wierzę, że tak było, bo go doskonale znam) i znajomość między panami uległa zdruzgotaniu.
I to są te momenty, kiedy mi dobrze z "Niegraniem".
* * *
W moim domu nadal drżą ściany - nadal u Tytusa gra Prince, a ja sięgam pamięcią daleko, do roku 1978.
* * *
Przydałaby się jakaś pointa do tego felietonu. Niewiele przychodzi mi na myśl. Może napiszę więc tak:
Zbigniew Hołdys