Pozalekcyjne zajęcia Matthew Morrisona
Matthew Morrison może się pochwalić imponującymi osiągnięciami jako aktor sceniczny. Jest też gwiazdą telewizji - w oszałamiająco popularnym serialu "Glee", emitowanym przez stację Fox, wciela się w rolę nauczyciela, Willa Schuestera. Na liście zadań tego 32-letniego artysty jest jednak jeszcze coś, nad czym wciąż pracuje, a mianowicie podbój rynku muzycznego.
- Jestem jedną z tych osób, które po prostu chwytają się wszystkiego - wyjaśnia Morrison, którego mój telefon zastał na planie "Glee", podczas przerwy na obiadokolację (tym razem - kuchnia meksykańska). Tego dnia realizowane były zdjęcia do jednego z ostatnich odcinków drugiego sezonu serialu. - Mam wielki apetyt na życie i chcę robić wszystko, co się da.
- A jeśli chodzi o ten album, to czekałem na to od bardzo dawna - ciągnie. - Dzięki roli w "Glee" zyskałem tę możliwość, że mogłem nagrać świetny album, zrobić to dobrze, a co więcej, na moich warunkach.
Wizja Morrisona z całą pewnością imponuje rozmachem. Album "Matthew Morrison", który ukazał się w maju, debiutując na 24. miejscu listy Billboard 200, zawiera takie perełki, jak duety z Eltonem Johnem, Stingiem i regularnie udzielającą się gościnnie w "Glee" Gwyneth Paltrow. Do warstwy tekstowej swój wkład wnieśli między innymi zwycięzca 8. edycji "American Idol" Kris Allen i były członek 'N Sync, J.C. Chasez. Sam Morrison jest współautorem czterech utworów. Co jednak ciekawe, efekt końcowy okazał się zupełnie inny, niż wcześniejsze wyobrażenia artysty.
Starzy, ckliwi romantycy
- Początkowo chciałem, żeby płyta ta była swego rodzaju skrzyżowaniem Michaela Buble i Justina Timberlake'a. Na własny użytek wymyśliłem nawet termin "Bublake" - mówi Morrison, który obecnie występuje jako support na wspólnej trasie koncertowej New Kids on the Block i Backstreet Boys. - Mój głos przypomina Michaela Buble. Kiedy dorastałem, wielką inspiracją byli dla mnie Dean Martin, Sammy Davis Jr. i Frank Sinatra - starzy, ckliwi romantycy. Przed przystąpieniem do pracy nad płytą zdecydowałem jednak, że chcę uwspółcześnić tę stylistykę. Ale kiedy już zacząłem nagrywać, okazało się, że nie czuję się z tym naturalnie.
- Zdecydowałem więc, że nie będę starał się nikogo udawać, a będę po prostu sobą i robił to, na co mam ochotę. I tak popuściłem nieco wodze fantazji.
W efekcie powstała eklektyczna kolekcja utworów ze zdecydowanie popowym, melodyjnym sznytem.
- Jestem fanem wielu różnych stylów muzycznych - mówi Morrison - ale, wiesz, to moja pierwsza płyta. Można powiedzieć, że dopiero się uczę.
Mój rozmówca "zaraził się" aktorstwem jeszcze w dzieciństwie, które spędził w Orange County w Kalifornii. Jednak, jak sam mówi, jego życie mogło równie dobrze potoczyć się inaczej.
- Mój tato jest położnikiem - wyjaśnia - i ja sam pomogłem kilku dzieciom przyjść na świat. Było przy tym dużo krwi, dużo krzyku, ale nabrałem ogromnego szacunku do ojca, obserwując go podczas pracy. Zdecydowanie nie jest to zajęcie dla każdego. To po prostu coś niesamowitego.
Mimo to aktor, którego matka pracowała jako pielęgniarka, nigdy nie czuł się przymuszany do wstąpienia w ślady rodziców.
- Nie wydaje mi się, żeby moi rodzice wywierali na mnie autentyczną presję w odniesieniu do czegokolwiek - mówi. - Chcieli, żebym robił w życiu to, co chcę. Okazali mi duże wsparcie, kiedy oznajmiłem, że chcę być aktorem.
Po ukończeniu nauki w Orange County High School of the Arts, Morrison wybrał kolejną artystyczną placówkę edukacyjną - Tisch School of the Arts przy Uniwersytecie Nowojorskim. Nieoczekiwanie jednak już na pierwszym roku studiów udało mu się zdobyć niewielką rolę w wystawianym na Broadwayu musicalu "Footlose". Zmuszony wybierać między szkołą a karierą, opuścił mury tej pierwszej, by nigdy nie spojrzeć wstecz. Wkrótce został zaangażowany do kolejnej broadwayowskiej produkcji - "The Rocky Horror Show" - ale wielki przełom nastąpił wówczas, gdy został obsadzony w roli Linka Larkina w "Lakierze do włosów".
Sześć boysbandów
Jednak nawet w okresie największego rozkwitu swojej scenicznej kariery Morrison nie stracił z oczu muzyki.
- W swoim życiu "zaliczyłem" sześć boysbandów - mówi, przyznając jednocześnie, że większość tych zespołów była fikcyjnymi tworami stworzonymi dla komercyjnych potrzeb. Jeden z nich, Fresh Step, wystąpił w skeczu w popularnym programie "The Late Show with David Letterman". Przez jakiś czas Morrison był również związany z grupą LMNT, ale odszedł ze składu jeszcze przed wydaniem debiutanckiej płyty tego boysbandu w 2002 r.
- Nazywałem ten cały zespół "Lament" - wspomina. - To był ciężki rok. To okropne uczucie, kiedy robisz coś, co wprawia cię w zakłopotane. Ale za to wiele się dowiedziałem o przemyśle fonograficznym.
Morrison cały czas doskonalił swój aktorski warsztat na scenie - w 2005 r. wystąpił w musicalu "The Light in the Piazza", która to rola przyniosła mu nominację do nagrody Tony. W kolejnych latach zagrał w takich serialach, jak "Prawo i porządek: Zbrodniczy zamiar" (2006), "As the World Turns" (2006), "Zaklinacz dusz" (2007), "Wzór" (2008), a także w wyprodukowanym przez stację ABC telewizyjnym musicalu "Once Upon a Mattress" (2005), gdzie wystąpił u boku Carol Burnett i Tracy Ullman. W jego dorobku filmowym znajdują się zaś takie tytuły, jak "Ja cię kocham, a ty z nim" (2007) czy "Prosto w serce" (2007).
"To nie ma szans"
Jednak Morrison przyznaje, że w 2009 r. fenomenalny sukces debiutującego na antenie "Glee" kompletnie go zaskoczył.
- Przeczytałem scenariusz. Był świetny, ale moja reakcja była następująca: "Serial o śpiewających i tańczących dzieciakach z liceum? Na Foxie? I tak co tydzień przez godzinę? Eeee, to nie ma szans" - wspomina, śmiejąc się. - Ciężko mi uwierzyć w globalny fenomen, jakim stał się ten serial. Jestem bardzo dumny, że mam swój udział w produkcji, która faktycznie ma coś do przekazania widzom - bo każdego tygodnia kierujemy do nich fantastyczne przesłanie. Historia, którą opowiadamy, to historia ludzi pozornie znajdujących się na przegranej pozycji. My jednak uczyniliśmy z ich odmienności atut, i jest to coś wspaniałego. Sądzę, że reszta świata też zrozumiała ten przekaz... Ten serial to wspaniała zabawa.
Morrison postanowił urzeczywistnić swoje marzenia o nagraniu płyty, wykorzystując trzymiesięczną przerwę pomiędzy zdjęciami do pierwszego i drugiego sezonu "Glee". Wakacje? Nie w tym roku!
- Każdy jeden dzień spędzałem w studio nagraniowym albo uczestniczyłem w pisaniu utworów - opowiada. - Materiał był rejestrowany w Londynie, Nowym Jorku i Los Angeles. Te trzy miesiące całkowicie podporządkowane zostały muzyce.
Aktorowi udało się nagrać mniej więcej połowę płyty we wspomnianej przerwie. Prace nad nią kończył jednak już po tym, jak ruszyły zdjęcia do drugiej transzy "Glee", w miarę możliwości dopasowując sesje w studio do grafiku dni zdjęciowych.
- Od poniedziałku do piątku kręciłem zdjęcia do "Glee", a weekendy spędzałem w studio nagraniowym. Tak wyglądało moje życie przez mniej więcej rok. Był to żmudny proces i nie narzekałem na brak obowiązków, ale było fajnie. Jestem zadowolony z końcowego efektu.
Z Gwyneth Paltrow, która zaśpiewała z Morrisonem w nowej wersji klasycznego utworu "Over the Rainbow", napisanego przez duet Arlen/Harburg do filmu "Czarnoksiężnik z Oz", aktor zaprzyjaźnił się na planie "Glee".
Matthew Morrison i Gwyneth Paltrow w "Over the Rainbow":
Stinga poznał w 2009 r., na ceremonii rozdania Kennedy Center Honors (prestiżowe wyróżnienia przyznawane za artystyczny wkład w kulturę USA - przyp. tłum.). - Po prostu rozmawialiśmy i... Sting okazał się świetnym, przemiłym człowiekiem. Okazało się, że nadajemy na tych samych falach - wspomina. Fakt ten - jak również to, że Sting przyjaźni się z Robem Mathesem, który wyprodukował kilka piosenek z "Matthew Morrison" - wystarczył, by słynny artysta zgodził się wykonać wspólnie z Matthew zaprawioną klimatem gospel interpretację swojego przeboju "Let Your Soul Be Your Pilot".
Posłuchaj duetu Matthew Morrisona i Stinga:
Jeśli chodzi o Eltona Johna, to powszechnie wiadomo, że jest on fanem "Glee". Artysta z radością zgodził się zaśpiewać z Morrisonem w utworze będącym połączeniem dwóch piosenek z jego własnego repertuaru, "Mona Lisas and Madhatters" i "Rocket Man".
- Chciałem po prostu złożyć mu hołd - wyjaśnia Morrison. - Przeanalizowałem dokładnie jego twórczość i doszedłem do wniosku, że "Mona Lisas and Madhatters" to naprawdę fajna piosenka, która wielu ludziom jest tak naprawdę obca. A jakim zaszczytem było wykonać ją w duecie z nim... To było coś niewiarygodnego.
Napędzana dźwiękami ukulele piosenka "Summer Rain" była pierwszą, jaką Morrison sam skomponował z myślą o swojej płycie. Zainspirowało ją pewne wspomnienie z okresu, kiedy miał niewiele ponad 20 lat.
- To był piękny, letni dzień - mówi aktor. - Razem z moją ówczesną dziewczyną wyszliśmy na dach budynku, w którym mieszkałem. Nagle zaczął padać deszcz. Postanowiliśmy zejść z dachu i wrócić na dół, ale coś nas zatrzymało... To była przepiękna chwila.
Morrison przerywa swoją opowieść i śmieje się. - To zabawne, bo teraz wszyscy myślą sobie coś w rodzaju: "Och, to pan Schuester lubi uprawiać seks na dachu!". Dla mnie jednak piosenka ta opowiada o byciu młodym i zakochanym, o życiu w Nowym Jorku - i o cudownym zdarzeniu, którego nigdy nie zapomnę.
Matthew Morrison na próbie w "Summer Rain":
W utworze "My Name" Morrison śpiewa o tym, jak gra mu się Willa Schuestera, i o tym, jak walczy, by ocalić swoją tożsamość przed wchłonięciem jej przez odgrywaną przez siebie postać.
- Śpiewam o tym, że, patrząc w lustro, widzę siebie - ale też tego gościa, którego widzą wszyscy inni, czyli Schuestera. Wszyscy traktują mnie w ten sam tendencyjny sposób. Idę ulicą, a ludzie wołają: "Hej, panie Schuester!" albo "Hej, patrzcie, to ten gość z "Glee!". A tak naprawdę nikt nie wie, jak się nazywam.
- Można było odnieść wrażenie, że odsłaniam w tej piosence siebie - mówi na koniec Morrison - ale ostatecznie opowiada ona przecież o tym, że wciąż jestem samotny, mimo całej tej miłości, która mnie otacza. Tak naprawdę nie mam żadnej bliskiej osoby. Ludzie piszczą na mój widok, pozdrawiają mnie; przez cały dzień odbieram kartki z podziękowaniami i listy - ale w istocie przeznaczone są one dla kogoś innego.
- To prawdziwy dualizm.
Gary Graff, New York Times
Tłum. Katarzyna Kasińska
Czytaj także: