Reklama

Nick Mason chciałby powrotu Pink Floyd. Stawia jeden warunek

Nick Mason z Pink Floyd zdradził, że choć chciałby powrotu legendarnej grupy Pink Floyd, to jest to mało prawdopodobne. Podobnie myślał jednak w 2005 roku, gdy ostatecznie zespół wystąpił razem. Co musi się wydarzyć, by doszło do scenicznego pojednania?

Nick Mason z Pink Floyd zdradził, że choć chciałby powrotu legendarnej grupy Pink Floyd, to jest to mało prawdopodobne. Podobnie myślał jednak w 2005 roku, gdy ostatecznie zespół wystąpił razem. Co musi się wydarzyć, by doszło do scenicznego pojednania?
Roger Waters i Nick Mason z Pink Floyd /Marco Ravagli / Barcroft Media via Getty Images / Barcroft Media /Getty Images

Nick Mason to jedyny muzyk Pink Floyd obecny w każdym "wcieleniu" zespołu. Dołączył do grupy w 1965 roku, a jego partie perkusyjne można usłyszeć na debiutanckim albumie "A Piper At The Gates of Dawn" (1967), ale także na charytatywnym singlu "Hey, Hey! Rise Up" z 2022 roku wydanego po wybuchu wojny na Ukrainie.

Nie od dziś wiadomo, że David Gilmour i Roger Waters, czyli dwa filary zespołu, od lat za sobą nie przepadają. Skłóceni muzycy doceniają jednak rolę Masona, który zasłynął jako pomost pomiędzy dwoma trudnymi osobowościami. W 2005 roku udało im się na moment pojednać w szczytnym celu - by zebrać pieniądze dla najbiedniejszych krajów w trakcie koncertu Live 8. Motywem przewodnim wydarzenia było hasło: "Niech bieda stanie się tylko historią". 

Reklama

W 2008 roku zmarł Richard Wright, klawiszowiec grupy, co na zawsze zakończyło marzenia fanów o powrocie.

Nick Mason chciałby powrotu Pink Floyd. Stawia jeden warunek

W niedawnej rozmowie z portalem "Consequence" Mason wyjaśnił, że do powrotu Pink Floyd potrzeba byłoby prawdziwego "cudu". Wyjaśnił, że musiałoby wydarzyć się coś naprawdę znaczącego dla świata, by muzycy mogli ponownie się spotkać. Być może ktoś ze szczytu władz musiałby poprosić artystów o pojednanie (Mason wspomina o zmarłym w 2013 roku Nelsonie Mandeli). 

"Myślę, że jest to wysoce nieprawdopodobne, ale powiedziałbym to też przed 'Live 8' - 10 lub 12 lat temu, cokolwiek to było. Jedyną rzeczą, o której myślałem, że mogłaby sprawić, żeby to ponownie zaistniało, to że wrócilibyśmy do siebie, jeśli moglibyśmy wpłynąć jakoś na ratowanie planety, pokój na świecie lub cokolwiek innego. Miejmy nadzieję, że przyspieszymy. Ale nie uważam inaczej. Potrzeba byłoby Nelsona Mandeli lub kogoś takiego, żeby to przeprowadził" - tłumaczy 80-letni muzyk.

Warto przypomnieć, że Gilmour i Waters w ostatnich latach są bardzo mocno skłóceni głównie z powodu sporych różnic politycznych. Gitarzysta wykorzystał nazwę zespołu w celu zbierania pieniędzy na pomoc dla cywilów na Ukrainie, a basista wystąpił m.in. przed Radą Bezpieczeństwa ONZ w imieniu Rosji.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy