Marika: Nie ma sensu grzebać w przeszłości
"Faktycznie łatwiej jest się pokazać szerszej publiczności i to dobrze, ale nie jest to wcale równoznaczne z osiągnięciem sukcesu. Teraz zdarza się, że pokazujesz się szerokiej publiczności, ta uwielbia cię przez chwilę, po czym traci zainteresowanie i przerzuca się na kolejnego bohatera sezonu" - tak Marika oceniła szanse młodych wykonawców na zrobienie kariery w obecnej rzeczywistości. Artystka, która 23 kwietnia wystąpi na festiwalu Spring Break, opowiedziała nam o swoim udziale na imprezie oraz o przyjęciu nowej płyty.
Marika, czy Marta Kosakowska to wokalistka, autorka tekstów, producentka, a także dziennikarka radiowa i prezenterka telewizyjna. 23 października 2015 roku ukazał się czwarty album Mariki o tytule "Marta Kosakowska", na której artystka porzuca klimaty reggae i szuka dla siebie nowej drogi.
Daniel Kiełbasa, Interia: Mam nadzieję, że nie powieliłem zbyt dużej liczby pytań moich poprzedników. W końcu ile można odpowiadać na to samo. Mam wrażenie, że w każdym ostatnim wywiadzie byłaś pytana o włosy. Czy dziennikarze już się tym znudzili? A może nauczyli się, że to wcale nie jest ważne?
Marika: - Jeszcze się nie znudzili. Bardzo wciąż ich podnieca kwestia włosów.
Będziesz jedną z wokalistek, które pojawią się na Spring Break, co może niektórym wydawać się lekkim zaskoczeniem. W końcu nie jesteś początkującą artystką, ale wykonawcą z wyrobioną pozycją na polskiej scenie. W jakich kategoriach rozpatrujesz więc występ na wydarzeniu?
- Po pierwsze, kiedy przeglądałam skład poprzedniej edycji festiwalu, zorientowałam się, że to nie jest impreza wyłącznie dla debiutantów, widziałam tam sporo artystów z dużym dorobkiem, którzy mają do powiedzenia coś świeżego i z tym przyjeżdżają. Po drugie, to, co w tej chwili gramy jest tak daleko od dotychczasowych nagrań i koncertów, że traktuję to jak powtórny debiut. Jest to pierwsza płyta Marty Kosakowskiej, rozebranej z hawajskiej spódniczki.
Wystąpisz w bardzo interesującej lokalizacji, bo na festiwalowym autobusie. Grałaś już kiedyś w takich warunkach? I czy to będzie najdziwniejsze miejsce, gdzie odbył się twój koncert?
- Na autobusie - nigdy. Myślę, że jednak najdziwniejszym miejscem wciąż pozostanie nieczynna kopalnia węgla Guido, ponad 300 metrów pod ziemią i działający magazyn książek.
Było już o miejscu, to teraz pora na czas. Nie będziesz mogła sobie pozwolić na standardowy koncert, gdyż masz zaledwie 30 minut. Jaki masz plan na zagospodarowanie tego czasu na scenie?
- Musi być i będzie krótko i na temat. Gramy dość wcześnie, wyobrażam sobie, że publiczność nie będzie jeszcze znużona ani wypita i że w związku z tym jest szansa, że się spotkamy i zrozumiemy. Teksty są u nas ważne. Przywożę też żywe smyczki. Liczę na wrażliwą, przytomną publiczność, która zapamięta, co przeżyła.
A myślisz, że w może dojść w tym czasie do duetu z Buslavem. Bo on też jest na tej imprezie.
- Cały koncert nie obędzie się bez Busława. Śpiewamy razem w kilku numerach. Ale "Trees" wymaga intymnego klimatu, przygaszonych świateł. Gramy w dziennym świetle i nie ma szans na wypuszczenie naszych filmowych wizualizacji. Zagramy za to bardziej żwawe piosenki. Koncert będzie w stu procentach polskojęzyczny, co w kontekście tego festiwalu jest ewenementem.
Swoją karierę zaczęłaś prawie 15 lat temu, kiedy młodzi artyści mimo wszystko nie mieli tylu możliwości pokazania się szerszej publiczności, na chociażby takich dużych imprezach. Teraz młodym jest łatwiej i to chyba dobrze, prawda?
- Faktycznie łatwiej jest się pokazać szerszej publiczności i to dobrze, ale nie jest to wcale równoznaczne z osiągnięciem sukcesu. Teraz zdarza się, że pokazujesz się szerokiej publiczności, ta uwielbia cię przez chwilę, po czym traci zainteresowanie i przerzuca się na kolejnego bohatera sezonu. Pod tym względem chyba wcale nie jest łatwiej.
A pamiętasz jak zaczynałaś sama i jakie problemy napotykałaś w tamtych czasach?
- Jak wyżywić duży zespół, grając niszową muzykę.
Rozpatrywałaś może udział w Spring Breaku trochę jako ponowny debiut, w końcu w twoim życiu tyle się pozmieniało, a co najważniejsze odeszłaś od dobrze znanej sobie i twoim fanom stylistyki. Festiwal będzie ukoronowaniem małej rewolucji?
- To raczej ewolucja niż rewolucja. Ale tak, traktuję tę płytę jako początek nowej drogi i ponowny debiut. W innej stylistyce. Tu mnie jeszcze nie było i nie mam nazwiska.
Skoro jesteśmy już przy nowym początku. Kilka miesięcy temu sama byłaś ciekawa, dokąd zaprowadzi cię zmiana, na jaką się zdecydowałaś. Czy już coś ustaliłaś w tej kwestii?
- Zaprowadziła mnie do dojrzalszej, bardziej świadomej publiczności, do propozycji wydawniczej z rynku książkowego i wreszcie do poczucia spójności między tym, kim jestem i tym, co robię. To ostatnie jest bezcenne.
Po kilku miesiącach można już też chyba podsumować jak odebrano nową płytę. Jak zareagowali na nią zagorzali fani, jak ci, którzy znali cię krócej. Jaki masz feedback?
- Liczba koncertów, większa niż kiedykolwiek to najlepsze podsumowanie, jakie mogłam sobie wyobrazić. Mam znakomity zespół, który kocham. Wydawca jest zadowolony ze sprzedaży płyt. Reggae'owcy częściowo odeszli, to już nie jest ich muzyka. Ale spora część słuchaczy, których zgromadziłam od początku mojej pracy, była ze mną nie z powodu mniej lub bardziej (bo to falowało) jamajskiej stylistyki i warkoczy, ale dla tekstów i emocji, które ode mnie brali. Ci są ze mną nadal. No i przyszli nowi, którzy dotąd kompletnie nie byli mną zainteresowani. Jestem szczęściarą.
Trochę czasu już minęło, więc możesz również sama pokusić się o pewne wnioski. Co i czy w ogóle zmieniłabyś w "Marcie Kosakowskiej"? Nagrałabyś coś inaczej, wyrzuciłabyś któryś z utwór, może jakaś inna aranżacja? A może jednak niczego byś nie ruszała, bo wszystko było tak, jak powinno.
- Miałam w pewnym momencie ochotę wykasować niektóre swoje niedorzeczne wybryki z przeszłości. Niedojrzałe teksty, dziecinnie zaśpiewane piosenki. Zostawić tylko to, pod czym z przyjemnością mogę się dziś podpisać imieniem i nazwiskiem. Ale wiesz, to wtedy byłam ja. To była moja prawda wtedy. I to było szczere. Powinno zostać tak, jak jest. Nie ma sensu grzebać w przeszłości. Lepiej robić teraźniejszość. Nie zmieniłabym ani nuty ostatniego albumu. To jest całość.
Masz już pomysły na przyszłość? Co dalej zaprezentuje Marta Kosakowska? Przyznawałaś, że to dopiero połowa drogi. Co więc jest na jej końcu?
- Gdybym wiedziała umierałabym z nudów i wcale nie miała ochoty tam biec. Nie wiadomo. I to jest ekstra. Sytuacja jest rozwojowa i dynamiczna. Pogadamy, jak będę mieć gotowy album. Na razie kurz po wydaniu ostatniego jeszcze nie opadł. Gramy!