Leonard Cohen nie żyje. Słynny bard miał 82 lata

W wieku 82 lat zmarł legendarny kanadyjski bard Leonard Cohen.

Leonard Cohen miał 82 lata
Leonard Cohen miał 82 latafot. Mike LawrieGetty Images

W czwartek (10 listopada) wieczorem na oficjalnym profilu na Facebooku pojawił się następujący post:

"Z ogromnym smutkiem informujemy, że legendarny poeta, kompozytor i artysta Leonard Cohen odszedł. Straciliśmy jednego z najbardziej szanowanych i doskonałych muzycznych wizjonerów" - czytamy we wpisie.

Nie są znane przyczyny śmierci 82-letniego wokalisty. Jak poinformowała rodzina, uroczystości upamiętniające artystę mają się odbyć w późniejszym terminie w Los Angeles.

Leonard Cohen urodził się w 1934 roku w Montrealu, w średniozamożnej żydowskiej rodzinie. Jego ojciec, Nathan, pochodził z Polski, a matka, Masha Klonitsky, z Litwy.

Przypomnijmy, że 21 października ukazała się jego najnowsza, 14. płyta zatytułowana "You Want It Darker". Nad produkcją albumu czuwał syn Leonarda Cohena, Adam.

Kanadyjski wokalista w wywiadzie udzielonym tygodnikowi "The New Yorker" opowiedział o pracy nad albumem oraz o jego niedokończonych utworach.

"Nie sądzę, bym był w stanie dokończyć te piosenki. Może, kto wie? A może znów dostanę wiatru w skrzydła, nie wiem" - mówił Cohen.

"Mam trochę pracy do zrobienia. Zatroszczcie się o biznes. Jestem gotowy, by umrzeć. Mam nadzieję, że nie jest to zbyt niewygodne" - dodał 82-letni Kanadyjczyk.

W artykule opublikowanym z "New Yorkerze" napisano także, iż przyjaciele i współpracownicy Cohena twierdzą, że z powodu stanu zdrowia, mało prawdopodobne jest, żeby muzyk powrócił na scenę. Ich zdaniem to mogłoby się zdarzyć tylko jako "pojedyncze koncerty lub krótka rezydencja w jednym miejscu".

Płytę "You Want It Darker" zwiastował singel o tym samym tytule:

Gdy 27 grudnia 1967 roku do sklepów płytowych trafił album "Songs of Leonard Cohen", jej 33-letni autor na scenie muzycznej był postacią anonimową. Rozpoznawalny był natomiast w świecie literackim. Jego powieści "Ulubiona gra" i "Piękni przegrani" ukazały się w Kanadzie na początku lat 60. i zdradzały fascynację Cohena problemami tożsamości, polityki, religii i seksu.

Płyta "Songs of Leonard Cohen" nie okazała się jedynie kaprysem ekscentrycznego literata, ale pierwszą z płyt jednego z najbardziej wpływowych artystów muzyki popularnej. "Chciałbym, żeby moje piosenki przetrwały tyle czasu, ile przeciętne volvo. Czyli około 30 lat" - wyznał w jednym z wywiadów.

Choć należał do przeciętnych studentów, jeszcze w czasie studiów otrzymał pierwszą nagrodę literacką, McNaughton Prize. W 1956 roku wydał swój pierwszy tom poezji, "Let Us Compare Mythologies". Otrzymał stypendium Canada Council, które wykorzystał na życie w Londynie i na wyspie Hydra.

Właśnie podczas pobytu na greckiej wyspie napisał swoją pierwszą powieść. Gdy powrócił do Kanady, odrzucił ją każdy dom wydawniczy, do którego drzwi zapukał. Wytykano mu niezdrową obsesją na punkcie seksu. Wobec pruderyjności kanadyjskich wydawnictw, Cohen wydał swoją książkę w nowojorskiej oficynie. Do Kanady "Ulubiona gra" trafiła w 1970 roku, nakładem tego samego wydawnictwa, które wcześniej odmówiło jej publikacji.

Cohen stał się sławny. Podróżował, otaczał się pięknymi kobietami, eksperymentował z LSD (wówczas jeszcze legalnym), prowadził wystawne życie. Często powtarzał, że śpiewem zajął się ponieważ zrozumiał, że nie uda mu się wyżyć z pisania. Nigdy wcześniej nie myślał o karierze piosenkarza, traktując muzykę jako formę wytchnienia od trudów pisania.

Sławę przyniósł mu utwór "Suzanne", który wykonywała piosenkarka Judy Collins w 1965 roku. Z dnia na dzień, Cohen został okrzyknięty objawieniem, "rockowym poetą". Na scenie zadebiutował 30 kwietnia 1967 roku, występując w nowojorskim Town Hall. Wkrótce nagrał swój pierwszy krążek. "Songs of Leonard Cohen" ukazał się 27 grudnia 1967 roku.

Leonard Cohen w Warszawie w 1986 r.fot. Robert KrólReporter

Wokalista wyśpiewywał monotonnym, głębokim głosem słowa przepełnione biblijnymi odnośnikami przy akompaniamencie gitary i niewielkiego zespołu. Zachwyt Cohenem wyrażały lewicujące środowiska studentów, którzy obrali sobie folk za muzykę protestu. Sam muzyk, poza pochwałami, wysłuchiwać musiał także głosów krytyki, zarzucające mu pretensjonalność i grafomaństwo.

Podkreślano także depresyjny charakter jego tekstów i brzmienia głosu. "Pamiętam, jak w latach 70. moja muzyka była krytykowana jako przygnębiająca. Mówiono, że moje płyty powinny być sprzedawane z żyletkami, bo to dobra muzyka do podcinania sobie żył" - mówił w wywiadzie z 1997 roku.

W Polsce Cohen cieszył się niezwykłą popularnością dzięki tłumaczeniom Macieja Zembatego. "Muzyka Cohena trafiała w ogólny, melancholijny nastrój, jaki panował w Polsce. Nie potrafiliśmy ocenić jakiej wartości jest jego poezja" - powiedział w rozmowie z PAP dziennikarz Piotr Bratkowski.

"Podobno w Polsce był bardziej popularny niż w Kanadzie. Ja poznałem jego muzykę pod koniec lat 60. Wyczekiwałem później przy odbiorniku radiowym na kolejny utwór. Wówczas nie znałem zbyt wiele osób, które by go słuchały. Gdy potem Maciej Zembaty zaczął go popularyzować, byłem zły - czułem, że odbiera mi się moją prywatną własność" - dodał.

Podczas trasy koncertowej po Polsce w 1985 roku, Cohen występował przy pełnych salach w Poznaniu, Wrocławiu i Warszawie. Spotkał się także z Lechem Wałęsą.

Leonard Cohen i Lech Wałęsa w Warszawie w 2010 r.fot. Daniel WyszogrodzkiEast News

"Pochodzę z kraju, w którym nie panują takie napięcia, jak w Polsce. Szanuję waszą walkę. Może to was zaskoczy, ale szanuję obie strony tego konfliktu" - mówił podczas koncertu w warszawskiej Sali Kongresowej w 1985 roku. "By iść naprzód, Europa potrzebuje i prawej, i lewej nogi (...) Chciałbym powiedzieć liderom lewicy i prawicy: ja śpiewam dla wszystkich. Moja pieśń nie ma partii ani flagi" - podkreślał.

W 1994 roku muzyk trafił do Centrum Zen na Mount Baldy nieopodal Los Angeles, w którym przebywał przez pięć lat medytując i prowadząc życie zakonnika. W 2001 roku, po dziewięciu latach przerwy, Cohen wydał płytę "Ten New Songs" i wrócił do koncertowania.

W październiku 2010 roku Cohen dał dwa koncerty w Polsce: w Katowicach i w Warszawie. Obydwa koncerty trwały blisko cztery godziny, obydwa zakończyły się długotrwałymi owacjami na stojąco. Publiczność wysłuchała wówczas jego najsłynniejszych pieśni, m.in. "Hallelujah", "Suzanne", "Famous Blue Raincoat", "I'm Your Man", "Chelsea Hotel" czy "Bird on a Wire".

Leonard Cohen w Spodku - Katowice, 4 października 2010 r.

Kanadyjski poeta, pisarz i piosenkarz Leonard Cohen wystąpił w katowickim Spodku. 76-letni muzyk część utworów wykonał na kolanach, w tym dedykowany Janis Joplin (4 października przypadała 40. rocznica jej śmierci) "Chelsea Hotel". "To przywilej grać dla was" - powiedział do widzów zgromadzonych w Spodku.

fot. Marek ZimnyPAP
fot. Marek ZimnyPAP
fot. Marek ZimnyPAP
fot. Marek ZimnyPAP
fot. Marek ZimnyPAP
fot. Marek ZimnyPAP

W sierpniu Leonard Cohen napisał pożegnalny list do swojej dawnej muzy Marianne Ihlen, tuż przed jej śmiercią. Sam coraz poważniej myślał o przemijaniu, odkąd stracił bliską osobę.

Marianne Ihlen zainspirowała Cohena do napisania piosenki "So Long, Marianne". Muza kanadyjskiego barda, zmarła 28 lipca w Norwegii w wieku 79 lat, a jej ostatnie pożegnanie odbyło się 5 sierpnia w Oslo.

Przyjaciel Ihlen, Jan Christian Mollestad (pracuje nad biograficznym filmem o niej), zwrócił się do artysty z prośbą o napisanie kilku słów do swojej dawnej muzy. Cohen niezwłocznie po otrzymaniu wiadomości, że bliska mu osoba niebawem odejdzie, napisał pożegnalny list, nadając go tego samego dnia.

Mollestad w wywiadzie dla CBC Radio, oznajmił, że Marianne otrzymała list kolejnego dnia od nadania i była bardzo szczęśliwa, że Leonard Cohen osobiście skierował do niej kilka słów.

82-letni artysta w liście próbował pocieszyć i uspokoić przyjaciółkę, mówiąc, że chociaż ciało się starzeje i rozpada, to gdzieś istnieje inny świat, do którego jak sam mówi, pewnie wkrótce dołączy. Cohen życzył Marianne "dobrej podróży" i zapewnił, że kiedyś spotkają się na innej drodze.

"Wiesz, że zawsze cię kochałem za twoje piękno i twoją mądrość. Nie muszę mówić nic więcej o tym, bo przecież to wszystko wiesz" - napisał Cohen we wzruszającym pożegnaniu.

"Podczas jej ostatniej godziny trzymałem ją za rękę i nuciłem 'Bird on a Wire', a ona lekko oddychała. A gdy jej dusza wyleciała przez okno do nowej przygody, wyszliśmy z pokoju, ucałowaliśmy ją w głowę i wyszeptaliśmy twoje wieczne słowa: 'So long, Marianne' [Do widzenia, Marianne]" - tak opisał Mollestad ostatnie chwile muzy Leonarda Cohena.

Piosenkarz i jego muza poznali się na greckiej wyspie Hydra w 1960 roku. Łączył ich romans, a kobieta była inspiracją do powstania debiutanckiego albumu Cohena "Songs of Leonard Cohen" (1967).

Marianne na wyspie przebywała ze swoim półrocznym synem, porzucona przez pochodzącego z Norwegii męża, pisarza Axela Jensena. W latach 60. Ihlen i Cohen tworzyli parę, podróżując między Nowym Jorkiem, Montrealem i Hydrą.

Zdjęcie Marianne trafiło na tylną stronę okładki płyty "Songs from a Room" Cohena z 1969 r.

Leonard CohenCarlos AlvarezGetty Images
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas