Recenzja Leonard Cohen "You Want It Darker": Tak, poprosimy!

Paweł Waliński

Dwa lata temu, przy okazji "Popular Problems" w tym miejscu pisałem, że Cohen wydał płytę idealnie taką samą jak poprzednie. Czy teraz mógłbym zrobić kopiuj/wklej?

Leonard Cohen na okładce płyty "You Want It Darker"
Leonard Cohen na okładce płyty "You Want It Darker" 

"You Want It Darker" nie jest rzeczą nieudaną. Jest natomiast znowu płytą innego artysty, niż ten którego uwielbiam i który był dla mojego okresu dorastania arcyważny. Bo Cohen ze swoich pierwszych czterech płyt, a więc sprzed czterdziestu z górką lat był dla mnie absolutnym geniuszem. Ba! Przerastał w moich oczach uhonorowanego kilka dni temu nagrodą Nobla, Boba Dylana. Jednak dziś słysząc pojawiające się z różnych stron głosy, że skoro Dylan dostał nagrodę Szwedzkiej Akademii, może dostanie ją też Cohen, prędzej dziwię się, niż kibicuję. Dlaczego? Dlatego, że jak Dylan formę trzymał przez całe życie (ostatnie płyty anyone?), tak Cohen po pierwszym, pisarsko-folkowym etapie kariery nie osiadł na laurach nawet, ale rozłożył się na zagonie kapusty.

W miejsce numerów targanych nerwem, pełnych histerii, depresji, ale też znakomitych pytań i nietypowych odpowiedzi z okresu do 1974, zaczęły pojawiać się upopione numerki, których siła rażenia do poprzednich nawet się nie umywała. Cohenowi udawało się też ocierać o etniczne disco polo, jak w "Dance Me to the End of Love". Jasne, że wśród tych wycelowanych w gospodynie domowe w średnim wieku nagrań zdarzały się prawdziwe piosenkowe perełki. Jasne, że trudno od faceta w okolicach (wówczas) siedemdziesiątki oczekiwać, żeby stał na barykadzie jakiejś młodocianej rewolty, trzymał sztandar i się kulom nie kłaniał. Ale zniknął gdzieś cały ten jego mrok i urok.

"You Want it Darker" to wbrew tytułowi w tych kategoriach światełko w tunelu. Raz, że faktycznie więcej tu mroku, niż na czymkolwiek od czasu "Ten New Songs". Dwa, że w końcu zniknęła większość przeszkadzajek, które na jego płytach miast wspierać jego barwę głosu, niepotrzebnie czyniły te songi w jakiś sposób barokowymi, przeprodukowanymi, niepotrzebnie wyczyszczonymi.

Na najnowszym albumie Cohen jest bardziej muzycznie samotny, a więc więcej Cohena w Cohenie. Słychać to i w otwierającym album numerze tytułowym i choćby w "Travelling Light", choć tam w tle akurat pojawiają się damskie wokale. Sedno w tym, że tym razem wszystko poza Cohenem pełni funkcje służebne i na dobrą sprawę zasadniczo prawie w ogóle tego nie słyszymy, koncentrując się na jego wokalu. Czyli barwa i melodia. I wystarczy.

Jest oczywiście kilka rzeczy, które mnie gryzą. A mianowicie zmanierowany, bardzo kwadratowy sposób frazowania, dosyć charakterystyczny dla dojrzałego muzycznie Cohena. Pewna powtarzalność tych fraz. Ale to szczegóły wobec tego, że współczesny Cohen w końcu zażywa mentalnego kontaktu z tym moim Cohenem. Tym mrocznym, targanym depresją, śpiewającym kozim głosem.

Na "You Want It Darker" nie jest znowu podstarzałym gentlemanem opowiadającym bzdury wyciągnięte z buddyjskiego klasztoru, albo książeczki do I-Cing kupionej wieczorem gdzieś na Clinton Street. Na Clinton Street znowu jest niepokojąca muzyka. I podobno widziano kogoś w niebieskim płaszczu przeciwdeszczowym.

Leonard Cohen "You Want It Darker", Sony Music Poland

7/10

Leonard Cohen skończył 82 latafot. Mike LawrieGetty Images
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas