Jimi Hendrix: 75. rocznica urodzin
Uznawany przez wielu za najwybitniejszego gitarzystę wszech czasów Jimi Hendrix przyszedł na świat 27 listopada 1942 r. Gdyby żył, dziś skończyłby 75 lat.
Urodzony w Seattle Jimi Hendrix pochodził z ubogiej rodziny murzyńsko-indiańskiej. Jako gitarzysta był samoukiem - jak przyznają znajomi i współpracownicy - genialnym.
Do 1966 r. grywał w różnych zespołach. Jednak rok później, stworzył The Jimi Hendrix Experience razem z basistą Noelem Reddingiem i perkusistą Johnem "Mitchem" Mitchellem. Jeszcze tego samego roku wydali pierwszy singel, który okazał się ogromnym sukcesem i był zapowiedzią muzycznej rewolucji - opracowanie muzyczne ballady "Hey Joe" Billy'ego Robertsa.
Późniejsze lata, to kolejne projekty Hendrixa - Band of Gypsys czy współpraca z grupą War Erica Burdona. To właśnie z tym zespołem po raz ostatni stanął na scenie - 16 września 1970 r. zagrał podczas jamu w Ronnie Scott's Jazz Club w Soho w Londynie.
Dzień później mający problemy ze snem gitarzysta zmieszał amfetaminę, czerwone wino i dziewięć tabletek nasennych swojej ówczesnej dziewczyny, niemieckiej łyżwiarki figurowej (a także groupie) Moniki Dannemann (zalecana dawka - pół lub jedna pigułka przed snem). Wybuchowy koktajl okazał się zabójczy...
Rano Monika Dannemann wyszła kupić papierosy - kiedy wróciła ok. godz. 11, Hendrix leżał nieprzytomny i bez kontaktu, choć oddychał. Po kilkunastu minutach na miejsce - do opuszczonego mieszkania - przyjechały wezwane dwa ambulansy. "To było coś strasznego. Leżał cały w wymiocinach... Jego drogi oddechowe były kompletnie zablokowane..." - wspominał Reg Jones, jeden z ratowników. Wkrótce pojawili się też dwaj oficerowie policji. "Jimi nie żył. Nic dla niego nie mogli zrobić" - mówił policjant Ian Smith.
Jeszcze przed służbami w mieszkaniu pojawił się wokalista Eric Burdon zaalarmowany przez Monikę Dannemann. Burdon znalazł tam wiersz "The Story of Life", który Hendrix napisał kilka godzin przed śmiercią. "Historia życia jest krótsza niż mgnienie oka. Historia miłości to przywitanie i pożegnanie. Do momentu, gdy znów się spotkamy" - brzmią ostatnie zdania. Trzy dni po śmierci Hendrixa Burdon w BBC utrzymywał, że było to samobójstwo, a "The Story of Life" to list pożegnalny. Te informacje stanowczo dementował jednak Michael Jeffery, menedżer gitarzysty.
Około godz. 11:45 Hendrixa przewieziono do szpitala St Mary Abbott, jednak tamtejsi lekarze nie mogli już pomóc. Nic nie dała trwająca ok. pół godziny reanimacja. "W chwili przyjęcia był bez wątpienia martwy. Nie miał pulsu, nie biło jego serce. Próba reanimacji była tylko formalnością" - powiedział dr John Bannister, który oficjalnie stwierdził śmierć Jimiego Hendrixa.
Gitarzysta miał 27 lat i 295 dni. Po latach przez media został zaliczony do niesławnego Klubu 27, obok zmarłych w tym samym wieku i równie tragicznych okolicznościach Briana Jonesa (gitarzysty The Rolling Stones), Janis Joplin, Jima Morrisona (The Doors), Kurta Cobaina (Nirvana) i Amy Winehouse. "Czy wydaje wam się, że dożyję 28. urodzin?" - miał pytać na kilka tygodni przed śmiercią genialny muzyk.
Klub 27
Zgodnie z życzeniem ojca Jimiego Ala ciało muzyka 29 września przewieziono drogą lotniczą do rodzinnego miasta - Seattle. Co ciekawe, sam gitarzysta wielokrotnie mówił, że chciałby zostać pochowany w Anglii. 1 października Jimi spoczął na cmentarzu Greenwood w Renton, w stanie Waszyngton, gdzie pochowano wcześniej jego matkę. W ceremonii pogrzebowej uczestniczyło ok. 200 osób, członkowie rodziny i przyjaciele, w tym m.in. muzycy Jimi Hendrix Experience: Mitch Mitchell i Noel Redding oraz Miles Davis, John Hammond i Johnny Winter.