Impact Festival 2013: Na Marsa i z powrotem

Gdyby drugi dzień Impact Festivalu był plebiscytem, wygrałby go zespół 30 Seconds To Mars.

30 Seconds To Mars uwielbiają występować w półmroku (fot. Andrew H. Walker)
30 Seconds To Mars uwielbiają występować w półmroku (fot. Andrew H. Walker)Getty Images/Flash Press Media

Na warszawskim Bemowie widok niecodzienny: dziewczyny na zabój zakochane w Jaredzie Leto - frontmanie 30 Seconds To Mars - obok metalowców z krwi i kości, którzy prawdopodobnie z rozpędu zostali również na drugim dniu Impact Festivalu.

Pierwsza grupa była oczywiście w zdecydowanej większości. Fani 30 Seconds To Mars wygrali liczebnością nawet z sympatykami zespołu Paramore, równie przecież, jeśli nie bardziej, na świecie popularnego.

Ale festiwal to nie spis powszechny. Jak to mówią w telewizji, najważniejsze są emocje.

W tej kwestii najtrudniejsze zadanie mają zawsze artyści występujący na początku, przy dziennym świetle, słabej frekwencji i letniej atmosferze.

Nawet kochany w Polsce IAMX, mimo widowiskowego, teatralnego, bardzo ekspresyjnego występu, nie wzbudził takich emocji jak późniejsi wykonawcy.

Również zespół Newsted, za którym stoi były basista Metalliki i Ozzy'ego Osbourne'a - Jason Newsted - ze względu na wczesną porę koncertu zgromadził garstkę kilkuset widzów. To właśnie ci wspomniani metalowcy, którzy tak długo trzeźwieli po koncercie Slayera, że obudzili się wśród fanek 30STM. Muzyk zrobił im jednak dużą przyjemność, grając na koniec swojego występu "Whiplash" Metalliki. "Jason's back, Jason's back!" - skandowały pierwsze rzędy ("Jason wrócił!"). "Macie cholerną rację" - odparł Newsted.

Tak to jednak na festiwalach już jest, że im później grasz, tym lepiej jesteś przyjmowany.

Dobrze na tym wyszli Stereophonics, którzy korzystając z zapadających ciemności, potrafili stworzyć na małej scenie spektakl sugestywny, kameralny i intensywny.

Zawsze przyjemnie patrzy się na Paramore i szalejącą rudowłosą torpedę Hayley Williams. Wokalistka miotała się z jednej strony sceny na drugą, kładła, wskakiwała na podest i jak zwykle imponowała umiejętnością jednoczesnego skakania i śpiewania.

Paramore - tak jak większość środowych (5 czerwca) artystów, którzy wydali właśnie nowy materiał - wymieszali przeboje z piosenkami z nowej płyty. Obok "Misery Business", "Decode" czy "Ignorance" (Hayley złamała mi serce, wyrzucając z setlisty "Crushcrushcrush") usłyszeliśmy również "Now", "Still Into You" czy "Fast In My Car".

Amerykanie w trakcie tras koncertowych wypracowali sobie kilka efektownych "zagrań" z pogranicza sztuki cyrkowej. Na przykład: w trakcie utworu grający na gitarze Taylor Yorke schyla się, a basista Jeremy Davis, nie przerywając grania, wskakuje na niego i przetacza się po jego plecach. Albo: Davis stawia nogę na podeście i w tym momencie przebiega pod nim Williams.

Wokalistka pod koniec występu Paramore podzieliła się z widownią swoimi przemyśleniami na temat drogi, jaką w ciągu 10 lat przeszedł jej zespół. "Zaczynasz w garażu, nagrywasz demo, EP-kę, cokolwiek, masz marzenia i pewnego dnia budzisz się w Polsce. Niesamowite" - powiedziała Hayley, dziękując polskim fanom za wsparcie.

W ogóle w gadaniu byli impactowi artyści mocni. Jared Leto z wdziękiem zachwalał kiełbasę i pierogi, i domagał się przetłumaczenia tytułu najnowszej płyty 30 Seconds To Mars na polski. Popisywał się też swoim poczuciem humoru.

"Kto z was jest pierwszy raz na naszym koncercie? [wrzawa] A kto już widział nas na żywo? [wrzawa] A kto krzyczy, bo nie rozumie, co ten koleś pieprzy?" - droczył się Leto, tym razem w image'u "na Jezusa".

30 Seconds To Mars dają koncerty pełne patosu i dramatyzmu, czasem jadą po bandzie pretensjonalności, występują w półmroku, by przybrać na tajemniczości, ale też umiejętnie wydobywają i kumulują energię publiczności. "Tak, to jest kult" - napisali o szaleństwie na swoim punkcie w jednej z wizualizacji. Rzeczywiście można mówić o fenomenie 30 Seconds To Mars, którzy potrafią wyzwolić w swoich sympatykach ten jakże pożądany stan najwyższej euforii. Gdy wykrzykują "No, no!" w utworze "Closer To The Edge", Leto staje między nimi. Gdy śpiewają słowa "The Kill", on bierze gitarę akustyczną, by na jej tle mogli właściwie wybrzmieć. Jest między Jaredem a jego fanami więź szczególna, a jej symbolem stało się wyciąganie kilkudziesięciu sympatyków na scenę na zakończenie koncertu.

Tym obrazkiem zakończył się też Impact Festival 2013 - przedsięwzięcie eksperymentalne, bo zderzające dzień po dniu publiczność Slayera z publicznością 30 Seconds To Mars. Kontrasty coraz częściej stają się motywem przewodnim muzycznych imprez.

Michał Michalak, Warszawa

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas