"Samotność z wyboru"
Kanadyjczyk Garou ma wielu fanów w naszym kraju. W grudniu 2011 roku ponownie pojawił się w Warszawie, jako gość specjalny finału programu "The Voice of Poland".
Sympatyczny wokalista znalazł chwilę, by odpowiedzieć na pytania Justyny Tawickiej. Takiego Garou jeszcze nie znacie!
Wolność ma wiele znaczeń, w samej choćby filozofii znajdziemy "wolność od..." i "wolność do...". A jaka jest wolność Garou?
- Trudno to określić, ponieważ jestem raczej "eklektycznym" człowiekiem, którego "cząstki duszy" (jak w albumie "Piece of my soul") można porównać do różnorodności dźwięków w muzyce. Często myślę, że tworzą mnie sprzeczności... jednak, z pewnością w całej tej zmienności stałą i niezmienna zasadą jest - wolność.
Dla mnie oznacza ona umiejętność przyjmowania zjawisk nie tyle rozumem, co - sercem. To skupienie się na czystych emocjach, czystym instynkcie - których granicą jest nie robienie nikomu krzywdy. Gdyby zastanowić się gdzie kończy się taka wolność, to sądzę, że w chwili, gdy w naszej głowie pojawia się nakaz: "muszę". Wolność jest więc również świadomością, że w ludzkich umysłach nie ma mentalnych klatek, kartonów, pudełek i granic. Moją wolnością jest też muzyka - jako przestrzeń pozwalająca z jednej strony na bycie całkowicie "nielogicznym" w swoich wyborach, z drugiej - jest jak "kamizelka bezpieczeństwa" na oceanie. Czując się tak wspaniale muzycznie wolnym, czuję, że to świat tajemnic, który - jak w parapsychologii - pozostaje niezgłębiony. Chcąc go poznać - zadajesz kolejne pytania - ale "wiedza" ta i tak pozostaje do końca nienasycona. Podobnie jest z miłością. Przychodzi i istnieje jakby "poza nami" - poza naszym umysłem. Cudownie nieprzewidywalna.
"Twój" Quasimodo także był "nieprzewidywalny". To zresztą kreacja, która w "Dzwonniku z Notre Dame" pokazała tak wiele twarzy, odmian, możliwości twojego głosu... W jaki sposób udało ci się "stać się" Quasimodo?
- "Przewidywalny - czy nieprzewidywalny - oto jest pytanie..." (uśmiech). Zanim zaczęliśmy ten wywiad, zapytałaś, czy widziałem film "Piękny umysł". Widziałem. A skoro i ty go widziałaś, z pewnością pamiętasz to samo zdanie: "Nie można obliczyć Wszechświata". Wiesz, że mimo tego, iż nie jesteś w stanie zobaczyć go w całej okazałości - ujrzeć te wszystkie konstelacje, spadające gwiazdy, planety - wiesz "sercem", że jest - czujesz - że - istnieje. Tak samo jak z uczuciami...
- Rolę Quasimodo odczułem więc właśnie w ten sposób. Kiedy na wstępnym przesłuchaniu, w obecności twórców "Dzwonnika z Notre Dame": Luca Plamondon i Richarda Cocciante zaśpiewałem partie Quasimodo: "Belle" oraz "Dieu que le monde est injuste", panowie tylko skrzyżowali spojrzenia. Następnego dnia, zadzwonili. W słuchawce telefonu usłyszałem tylko jedno zdanie: "Ty JESTEŚ Quasimodo!".
- Do dziś nie pojmuję jak to się stało, że mając w sobie i dając z siebie tyle radości i pozytywnej energii, w jakiś tajemny sposób "usłyszałem", "poczułem" ból i smutek tej postaci... Nie wiem też dokładnie jak, ale jego cierpienia odczułem wręcz fizycznie - w swoich żyłach. Uznałem jednak, iż mimo, że go "znam" - nie będę go przed nikim tłumaczył, usprawiedliwiał ... Łańcuchy, którymi był skuty, krzyczały wystarczająco "mocno".
Łańcuchy na jego przegubach, przytwierdzone były głęboko w jego duszy...
- ... i stąd szaleństwo Quasimodo było jak równoczesna rozmowa jego wewnętrznych aniołów i diabłów. Odwieczna relacja jing i jang , w którą chciałem wejść tak mocno, by poczuć jak niesamowitą energię daje zderzenie tak wielkich sił - przeciwieństw! Dlatego postanowiłem do każdej bolesnej emocji, która nim targała - dodać łagodne niuanse delikatności uczuć. Tak potrzebne - by poczuł miłość i tak trudne, by poczuł życie...
Paradoks...
- Tak, i to nie jedyny jeśli chodzi o postać Quasimodo... Paradoksem - choć z zupełnie innego punktu widzenia - można było nazwać fakt, że - o ile on - tak bardzo chciał być akceptowany i kochany, o tyle - ja - Garou z dnia na dzień znalazłem się w całkowicie przeciwstawnej sytuacji! Właśnie skończyłem nagrywać swój pierwszy przebój. Gdy po spektaklu wychodziłem na ulicę, czekał tam na mnie tłum fantastycznie nastawionych ludzi! Morze pozytywnej energii! Zrzucając kostium Quasimodo, wychodziłem więc do nich, odbierając ich miłość i akceptację... i dostając wszystko to, czego on nie miał. Totalnie destabilizująca sytuacja i... ciekawa lekcja życia...
Pozwól, że zmienimy na chwilę temat, choć pozostaniemy w sferze "lekcji życia". Patrick Dils, symbol "sprawiedliwości w nie - sprawiedliwości", skazany "w imieniu prawa" na dożywocie w wieku 16 lat, za zbrodnie, której nie popełnił. Wyszedł więzienia po 15 latach... Ty zadedykowałeś mu dwa utwory: "L'Injustice" oraz "Je suis la meme"...
- Rzeczywiście - Patrick Dils, osądzony i skazany w wieku 16 lat za zbrodnię, której nie popełnił i z którą nie miał nic wspólnego, spędził... 15 lat w więzieniu, zanim został całkowicie oczyszczony z zarzutów. Gdy się spotkaliśmy, miał już 31 lat i pracował jako wolontariusz w stołówce, budynku, gdzie nagrywany był program m.in. z moim udziałem [charytatywny "Les Enfoires" - przyp.aut.] Podczas tego spotkania, wyznał mi, że przez ten straszny czas, gdy skazany na dożywocie odbywał wyrok nie mając już nadziei na sprawiedliwość, jego jedynym kołem ratunkowym stała się piosenka "Seul"... i to ona pozwoliła mu przetrwać.
- Pamiętam, że zacytował nawet jej fragment: "Jeśli nigdy nie byłeś sam, skąd wiesz, co znaczy: kochać?". Powiedział, że ta piosenka pomogła mu odnaleźć nadzieję i siłę w walce, by się nie poddawać. Uznał, że nic nie dzieje się bez przyczyny, że widocznie z jakiegoś niewiadomego powodu miał to wszystko przeżyć, by odkryć zupełnie nowy świat...
Następnego dnia dostałem od niego książkę z opisem całej tej historii. "Połknąłem" ją w jedną noc, uświadamiając sobie przy tym szokującą prawdę: jak dalece nasze życie zależy czasem od przypadku i jak potworne może on wywoływać konsekwencje.
Podobnie jak ty - wierzę w przeznaczenie. Sądzę, że wasze spotkanie: twoje i Patricka - nie było przypadkowe. Z pewnością było jednak niezwykle istotne dla was obu. Dzięki niemu, zyskaliście coś bardzo, bardzo ważnego...
- Nietykalną przyjaźń. Patrick był i jest bardzo silnym człowiekiem - będąc 15 lat w więzieniu zdołał ochronić przed destrukcją swoje serce, duszę, ciało i umysł. Zachował całą swoją "czystość", świeżość spojrzenia. Niemożliwe? A jednak!
Dlatego tak ważne było dla mnie to, by zaprosić go do wzięcia udziału w nagraniu wideoklipu do utworu "L'injustice". Fabuła przedstawionej w klipie historii przedstawia szereg zdarzeń, które - gdyby dotyczyły nas - określilibyśmy mianem "codziennych niedogodności": widzimy ciężarną kobietę, której ktoś sprzed nosa zajmuje taksówkę, kiedy ona ,widząc podjeżdżające auto, schyla się tylko na chwilę by podnieść z ziemi ciężkie siatki. Gdy jej się to udaje, taksówka właśnie odjeżdża. Widzimy jak przebiegający chłopak wyrywa kloszardowi puszkę z drobniakami...
Partick Dils pojawia się w jednym, ale kluczowym momencie. Kiedy mijamy się na ulicy, stoi pod drzewem. Nasze spojrzenia krzyżują się dokładnie w chwili, gdy następuje wyciszenie muzyki i pada jedno słowo: "Seul"....
- W tej historii przedstawionej w clipie, Patrick jest jedynym człowiekiem, który spuszcza wzrok.
Wiesz dlaczego? Bo jako jedyny z nich wszystkich wie, że "codzienne niedogodności" są niczym innym jak tylko "codziennymi niedogodnościami". Bo jako jedyny z nich wszystkich wie, co oznacza i czym jest prawdziwy życiowy dramat.
Jak czujesz się, przełamując "emocjonalne fale", przekraczając niewidzialne granice międzyludzkiej uczuciowości?
- Muzyka to niejednokrotnie dynamika zmian nastroju. Gdy połączyć ją z tekstem, można zobaczyć jak różnorodne reakcje może wywoływać - nie każdy przecież odbiera tę samą piosenkę w ten sam sposób. Więzień, polityk, artysta, dziecko - każdy z nich czuje, słyszy i interpretuje ją na różne sposoby.
A wiesz co się dzieje, gdy na swoim koncercie widzisz przed sobą trzy pokolenia, które słyszą i czują tę muzykę podobnie? Miałem to szczęście! Wiem, jako to magia! Olbrzymia!
Z muzyką jest zresztą trochę tak jak z filozofią Sokratesa: jest Tajemnicą, która nie "mówi" ludziom co mają robić, nie daje gotowych odpowiedzi, ale... zadaje pytania.
Jakie jest więc najważniejsze pytanie, jakie muzyka zadała tobie?
- W jaki sposób dawać coś od siebie i brać coś - dla siebie tak, by niczego nie zepsuć...
Mam wrażenie, że jest w tobie zarówno "Cygan" - "Gitan", jak i życiowy "Gracz" - "Gambler"... Gdyby więc ktoś poprosił cię, byś naszkicował swój autoportret, byłby to...
- Byłoby to coś, co posiada równoczesną umiejętność wzrostu w górę i w dół. Jak moja muzyczna droga, która pozwoliła na wspinanie się coraz wyżej i wyżej, a równocześnie - wzmacniała moje korzenie. Byłbym czymś, co - będąc "tu i teraz", łapie promienie światła; niektóre z nich zanikają, przemijają, odchodzą... inne - zostają na dłużej.
Mój pseudonim sceniczny "Garou", znaczy: "Wilkołak". Myślę, że pojawił się on nieprzypadkowo, że stanowi część mojej karmy... Wilk to indywidualista. Żyjąc po swojemu, postępuje według swoich - czasem bardzo dzikich - zasad, choć z poszanowaniem dla prawa natury. Jeśli bywa samotny - a często mu się to zdarza - jest to samotność z wyboru i w niczym nie zaprzecza jego potrzebie ochrony swojej wilczej rodziny. I - jest wolny!
Zwłaszcza, gdy stojąc na szczycie góry - "śpiewa" do Księżyca. Jednak... gdybym miał narysować swój autoportret, byłbym na nim... Drzewem...
Czy jesteś absolutnie pewien, że znasz samego siebie?
- Mam nadzieję, że nie. Moje motto brzmi: "Szukaj. Wciąż."
Dziękuję bardzo za rozmowę.