The Beatles: To był proces

- Takie zespoły wychodzą już z mody - usłyszeli The Beatles w 1962 roku. - Prawdopodobnie była to najgorsza decyzja wytwórni Decca w całej historii - podkreśla Piotr Metz w rozmowie z INTERIA.PL.

The Beatles z menedżerem Brianem Epsteinem (drugi z prawej) - fot. Keystone/Hulton Archive
The Beatles z menedżerem Brianem Epsteinem (drugi z prawej) - fot. Keystone/Hulton ArchiveGetty Images/Flash Press Media

Rok 2012 obfituje w rocznice wiekopomnych wydarzeń związanych z historią The Beatles. 4 czerwca świętujemy 50-lecie podpisania kontraktu z wytwórnią Parlophone wchodzącą w skład koncernu EMI.

- W tej chwili mamy co dwa tygodnie jakąś ważną rocznicę związaną z Beatlesami (pierwszy singel, pierwsza duża płyta, pierwszy występ w telewizji, pierwszy występ w radiu), bo tak się złożyło, że te początki kariery to jest właśnie 50 lat temu. Nie było jednego momentu, kiedy nagle wszystko z dnia na dzień zmieniło bieg historii, nabrało przyspieszenia - to był proces - opowiada INTERIA.PL Piotr Metz, znany dziennikarz muzyczny, fan zespołu The Beatles i specjalista od jego historii.

Na początku 1962 roku menedżerem grupy został Brian Epstein, właściciel lokalnego sklepu z płytami. Niespełna dwa miesiące wcześniej trafił do klubu Cavern w Liverpoolu, w którym często grali Beatlesi i tam po raz pierwszy miał okazję zobaczyć na żywo swoich przyszłych podopiecznych.

"Z miejsca zostałem porażony ich muzyką, rytmem, ich poczuciem humoru oraz - później, gdy już ich poznałem - ich osobistym czarem. To właśnie wtedy wszystko się zaczęło" - tak Epstein wspominał pierwsze wrażenie ze spotkania z The Beatles.

Debiutujący w roli impresaria Epstein z zaangażowaniem rozpoczął pracę z The Beatles, próbując zainteresować muzyką formacji decydentów z branży. Początki jednak nie były zbyt udane.

- Brian uparcie jeździł po wytwórniach płytowych, próbując wcisnąć im zespół. Jakimś tam sukcesem okazało się przekonanie do próbnej sesji wytwórni Decca, która wówczas była bardzo poważnym przedsiębiorstwem. Znak zupełnie innych czasów to fakt, że sesję wyznaczono na dzień Nowego Roku, który był normalnym dniem pracy. Skacowani po sylwestrze w Liverpoolu Beatlesi zagrali tę sesję tak sobie, ale jak się mocno wsłuchać w te nagrania, to słychać początki tego, co będzie za chwilę - opowiada Piotr Metz.

Podczas sesji zarejestrowano 15 piosenek, w tym trzy autorskie numery spółki Lennon / McCartney - "Hello Little Girl", "Like Dreamers Do" i "Love Of The Loved". Szef Dekki, Dick Rowe, nie był jednak przekonany do umiejętności The Beatles i wydał decyzję odmowną.

- Argument, jaki usłyszał po długim czekaniu Brian Epstein, był dość zabawny, bo powiedziano mu, że takie zespoły z perkusistą i trzema gitarami w tej chwili wychodzą już z mody. Prawdopodobnie była to najgorsza decyzja wytwórni Decca w całej historii - podkreśla Piotr Metz.

W innych wytwórniach (m.in. Columbia, HMV i Pye) Epstein również usłyszał "nie". W końcu materiałem nagranym dla Dekki zainteresował się George Martin, producent nagrań z Parlophone. Podobno przekonał go głos Paula McCartneya i sposób gry na gitarze George'a Harrisona. Menedżer ściągnął Beatlesów z Niemiec, by podpisali kontrakt z wytwórnią.

- Faktem jest, że Beatlesi mieli trochę szczęścia, że zespół, który grał odrobinę na wariackich papierach (choć był szalenie popularny w klubie Cavern), został jakoś tam okiełznany przez człowieka, który w końcu wynegocjował im próbne nagranie dla EMI i wyjazd do Londynu i generalnie zajął się bardziej profesjonalnie zespołem - tłumaczy nam Metz.

- Nie demonizowałbym jednak tej historii; gdyby nie Epstein, to byłby ktoś inny. Beatlesi byli na tyle zdolni i utalentowani, że ktoś by ich na pewno wyłapał. Może by się to potoczyłoby trochę inaczej, ale eksplozja brytyjskiej muzyki rozrywkowej, inwazja na Stany z pewnością by się wydarzyła - z tysiąca powodów - dodaje.

Dwa dni po podpisaniu zaledwie czterostronicowego kontraktu, 6 czerwca 1962 roku, doszło do pierwszego spotkania Beatlesów z George'em Martinem. Dokonano wówczas próbnych nagrań "Love Me Do", "P.S. I Love You", "Ask Me Why" i przeróbki "Besame Mucho". Historia Fab Four nabierała tempa.

- Ja głęboko wierzę, że nawet bez tego [spotkania z Brianem Epsteinem] Beatlesi i tak by bez tego się jakoś przebili, niemniej to zderzenie niesfornej energetyki zespołu z jakimś tam profesjonalistą spowodowało, że wydarzenia nabrały przyspieszenia - mówi Metz.

Dziennikarz muzyczny nie chce jednoznacznie wskazywać na jedno konkretne wydarzenie, które można uznać za przełomowe w tej historii.

- To wszystko teraz z perspektywy czasu wydaje się bardzo ważne i stanowi element całości. Nie było jednego momentu - to był proces - kończy Piotr Metz.

Czytaj także:

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas