Przewodnik rockowy: Rick Wakeman. Płodny 65-latek
Jerzy Skarżyński (Radio Kraków)
To się nazywa zbieg okoliczności. Zaledwie dzień wcześniej, 17 maja, jeden z najwybitniejszych perkusistów w historii rocka - Bill Bruford, obchodził 65. urodziny, a 18 maja narodziny świętuje jeden z najlepszych instrumentalistów w dziejach tej muzyki, klawiszowiec Rick Wakeman. Owa zbieżność dat nie byłaby oczywiście niezwykła, gdyby nie fakt, że obaj artyści początki swojej drogi ku nieśmiertelności łączą z dziejami tego samego zespołu - grupy Yes!
Rick Wakeman przyszedł na świat 18 maja 1949 r. w Perivale, czyli na przedmieściu zachodniej części Londynu. Rodzice, Cyril Frank oraz Mildred Helen, nadali mu imiona Richard i Christopher. W roku 1968 dostał się do prestiżowego The Royal College Of Music, w którym zaczął studiować tajniki gry na fortepianie i klarnecie oraz orkiestracji, a także zdobywać wiedzę na temat tzw. muzyki współczesnej. Tu wypada wyjaśnić, że nie przypadkiem napisałem, iż "zaczął studiować", bo jego pobyt na uczelni nie został uwieńczony dyplomem - Rick zdezerterował zaledwie po roku nauki. Okazało się bowiem, że z jego zainteresowaniem klasyką, wygrała miłość do... rocka.
Aby dostać się do The Royal College Of Music, trzeba oczywiście mieć znaczący talent. Musiał on ujawnić się u Ricka bardzo wcześnie, bo na fortepianie zaczął grywać już w wieku pięciu lat. Natomiast swoją pierwszą elektroniczną (czy, zważywszy na fakt, że były to wczesne lata 60., raczej elektryczną) klawiaturę nabył, gdy miał lat dwanaście. Zapewne dzięki jej posiadaniu, już w dwa lata później zaczął udzielać się w najróżniejszych (równie poważnych jak jego wiek) "zespołach".
Zaraz po porzuceniu uczelni Rick Wakeman zaczął się udzielać jako muzyk sesyjny. Wśród jego pierwszych prac były niezapomniane partie instrumentalne zagrane dla Davida Bowiego, w tym na melotronie, do legendarnego hitu "Space Oddity", i dla Cata Stevensa (fortepian w cudownym przeboju "Morning Has Broken"). Na początku 1970 r., Rick przyłączył się na kilkanaście miesięcy do folk-rockowej grupy The Strawbs, z którą nagrał trzy płyty ("Dragonfly", "Just A Collection Of Antiques And Curios" oraz "From the Witchwood") i... dorobił się opinii jednego z najzdolniejszych muzyków młodego pokolenia (trafił nawet na okładkę "Melody Makera" z podpisem "Supergwiazda jutra"). I jeszcze jedno, otóż w 1971 r. Wakemanowi udało się kupić okazyjnie nowość wśród elektronicznych urządzeń do tworzenia niezwykłych, dotąd nieznanych dźwięków - syntezator Minimoog. A w tamtych latach już samo jego posiadanie sprawiało, iż automatycznie należało się do elity brytyjskich klawiszowców.
W połowie 1971 r. Rick Wakeman odebrał telefon. Okazało się, że dzwoni do niego Chris Squire, lider i basista grupy Yes. Pomijając zwyczajne w takiej sytuacji wyrazy kurtuazji, rozmowa sprowadziła się do pytania zadanego przez Squire'a: "Czy nie miałbyś ochoty do przyłączenia się do mojego zespołu?". I, żeby było jasne, Chris wiedział, że jego propozycja powinna trafić na podatny grunt. Raz, że czuć było, iż Rick ze swoim talentem nieco "dusi się" w The Strawbs, a dwa, iż Yes miał już wtedy reputację formacji opierającej wyrafinowaną twórczość głównie na indywidualnych umiejętnościach swoich członków. Reasumując, już 30 września 1971 r. Anderson, Bruford, Howe, Squire i Wakeman zagrali wspólnie koncertu w Leicester.
Pierwszy (bo czas pokazał, że miały być też i następne) okres współpracy Wakemana z Yes zaowocował dwoma wspaniałymi płytami - "Fragile" i "Close To The Edge". Na obu jego popisy wręcz zachwycały, a partia solowa w finale tytułowej suity z tej drugiej płyty, należy do najwspanialszych popisów gry na instrumentach klawiszowych w dziejach. Niestety, tak się złożyło, że gdy koledzy z zespołu zdecydowali się nagrać podwójny album zawierający aż cztery suity ("Tales From The Topographic Oceans"), Rick poczuł, że taki kierunek mu nie odpowiada. Dlatego, właściwie z obowiązku, zarejestrował odpowiednie (jak się później okazało, zresztą też bardzo interesujące) partie na najróżniejszych klawiaturach. Wprawdzie potem z zaangażowaniem występował z grupą na żywo (pokazuje to koncertowy album "Yesshows"), ale myślami był już przy pomyśle występów jako solista.
Ściśle mówiąc, jeszcze w czasie pracy w The Strawbs, artysta nagrał na fortepianie materiał na płytę "Piano Vibrations", która formalnie była jego debiutem solowym. Ponieważ nie zawierała jego kompozycji i była - jak sam twierdził - zupełnie nieudana, to za prawdziwy debiut Ricka, należy uznać rewelacyjny album z 1973 roku - "The Six Wives Of Henry VIII". Owo dzieło przyniosło sześć utworów, które były instrumentalnymi portretami kolejnych żon króla Henryka VIII. Na prawdziwą nieśmiertelność zasługują konterfekty Anny Boleyn i Jane Seymour (ten drugi nagrany na organach w kościele St Giles-without-Cripplegate). Longplay przyjęto na tyle entuzjastycznie, że rozochocony artysta od razu przystąpił do pracy nad kolejnym. "Journey To The Centre Of The Earth" został wydany w 1974 r. i tym się różnił od poprzednika, że był wzbogacony partiami wokalnymi, a także symfonicznymi, nagranymi przez London Symphony Orchestra. Płyta powtórzyła sukces "Sześciu żon.." i stała się motorem, który pchnął muzyka do eksperymentu jeszcze odważniejszego. Otóż w następnym roku opublikował on dzieło "The Myths And Legends Of King Arthur And The Knights Of The Round Table", które było trzykrotnie zaprezentowane na Wembley Arena, podczas specjalnych spektakli, których akcja toczyła się... na lodzie. Proszę sobie wyobrazić sir Lancelota śpiewającego, a przy tym wymachującego mieczem, podczas jazdy na łyżwach! A, "Mity i Legendy" sprzedały się w ilości 1,2 mln egzemplarzy!
Łącząc to, co napisałem o dystansie Ricka Wakemana do "Tales From The Topographic Oceans" z tym, co opowiedziałem o jego solowych sukcesach, nietrudno się domyśleć, że jedno i drugie musiało doprowadzić do jego zerwania z Yes. Stąd kolejny krążek w dyskografii tej grupy ("Relayer") został nagrany ze szwajcarskim wirtuozem Patrickiem Morazem, ale gdy okazało się, że z powodu swojego skrajnego wyrafinowania nie odniósł powodzenia na miarę poprzedników, doszło do kilku telefonów i próśb, które sprawiły, iż Rick wrócił do grupy Squire'a. Dało to dwa, już niestety nie tak wielkie jak poprzednie, albumy: "Going For The One" (77) i "Tormato" (78).
Co bardzo ważne, wracając do Yes, Rick Wakeman zastrzegł sobie prawo do równoczesnego działania jako solista. W efekcie jeszcze w latach 70. dał fanom: muzykę do filmu Kena Russella - "Lisztomania" (75); świetny autorski krążek "No Earthly Connection" (76); muzykę do filmu o zimowej olimpiadzie w Innsbrucku - "White Rock" (77) i jeszcze dwa krążki solowe: "Rick Wakeman's Criminal Record" (77) oraz "Rhapsodies" (79). I jeszcze jedno - pod sam koniec lat 70., w efekcie działania niszczącej siły punka oraz zrodzonej z niego nowej fali, doszło do bardzo znaczącego spadku popularności progresywnego rocka, co sprawiło, że muzycy Yes zaczęli się kłócić o to, co nagrać na kolejną płytę. Gdy nie osiągnęli kompromisu, grupa się rozpadła. Odeszli Anderson i Wakemen.
W następnych dekadach, do chwili obecnej, Rick Wakeman jako solista nagrał jeszcze ponad 80 płyt, które - jak łatwo się domyśleć - były różnej jakości. Jeszcze parokrotnie angażował się w tworzenie i koncertowanie z muzykami z kręgu Yes. W praktyce oznaczało to udział Ricka w przedsięwzięciu Anderson, Bruford, Wakeman, Howe (płyta z 1989 r.) i w projekcie, który zaowocował albumem "Union". Ten drugi był eksperymentalnym połączeniem sił prawie wszystkich byłych członków Yes. Natomiast występy na żywo pozostawiły po sobie ślad w postaci wydawnictw: "An Evening of Yes Music Plus" (to jako Anderson, Bruford, Wakeman, Howe); "Keys To Ascension"; "Keys To Ascension 2" i "Live At Montreux". Warto też wspomnieć o bardzo pięknym albumie z 2010 r. - "The Living Tree", który Rick nagrał w duecie z Jonem Andersonem.
Rick Wakeman jako muzyk sesyjny wspomagał takich artystów, jak m.in. Jeff Wayne, Elton John, Black Sabbath, Ozzy Osbourne, a ostatnio Ayreon. W sumie artysta nagrał w sumie ponad 120 (słownie: sto dwadzieścia!) albumów, a jako solista sprzedał już 50 pięćdziesiąt milionów płyt! Imponujący wynik!
Na koniec co nieco o jego życiu prywatnym. Otóż Wakeman jak dotąd był żonaty aż cztery razy (panie: Rosaline Woolford; Danielle Corminboeuf; Nina Carter oraz Rachel Kaufman) i doczekał się wielu pociech: Adama oraz Olivera (z Rosaline); Benjamina (z Danielle); Jemmy Kier i Oskara (z Niną). Natomiast ze swoją wieloletnią przyjaciółką i projektantką kostiumów scenicznych Denise Gandrup ma jeszcze jedną córkę - Mandę. Co ciekawe, ten były alkoholik i nałogowy palacz, odstawił papierosy już w 1979 roku, a od 1985 roku jest abstynentem. Do tego, co zapewne (niektórym) wiele wyjaśni, Wakeman jest masonem i należy do skupiającej artystów Chelsea Lodge No. 3098.