Bruce Springsteen vs Rambo: 30 lat "Born In The U.S.A."
"Nie o taki sukces walczyłem" - pomyślał sobie pewnie Bruce Springsteen po tym, jak wydana 4 czerwca 1984 roku płyta "Born In The U.S.A." rzuciła tytułowe Stany Zjednoczone na kolana, a z muzyka uczyniła "amerykańskiego bohatera" pokroju... Johna Rambo.
Obchodzący okrągłe 30. urodziny album "Born In The U.S.A." miał wszystko, by osiągnąć sukces: wymowny tytuł, swojską dla zwykłych Amerykanów okładkę, przebojową zawartość i przesłanie niosące otuchę i nadzieję - jakże potrzebną dumnym obywatelom potężnych Stanów Zjednoczonych, którzy w tamtym czasie zebrali cięgi w Wietnamie i w Iranie, a dodatkowo kraj wciąż lizał rany po aferze Watergate.
Te wszystkie okoliczności spowodowały, że dzieło Bruce'a Springsteena zostało przez wiele osób - w tym Ronalda Reagana - bezrefleksyjnie przyjęte jako hymn pochwalny na cześć "amerykańskiego snu".
Zwłaszcza, że imponująco umięśniony wówczas artysta przyjął także bardzo męski i mocno trafiający do Amerykanów image: niebieskie levisy, biała podkoszulka i jeszcze czapka bejsbolówka - koniecznie czerwona, by zgrać się barwami z resztą stroju i amerykańską flagą.
"Choć Bruce Springsteen był uznanym artystą, to dopiero ćwiczenia na siłowni i pokazanie czterech liter na słynnej okładce 'Born In The U.S.A.' autorstwa fotografik Annie Leibovitz uczyniły z niego amerykańską ikonę popu" - skonstatował w artykule z okazji 25-lecia płyty Larry Rodgers z gazety "The Arizona Republic".
Nic zatem dziwnego, że Bruce'a Springsteena zaczęto stawiać w jednym rzędzie z... Johnem Rambo, zagranym przez Sylvestra Stallone'a weteranem wojennym, który nie potrafi odnaleźć się w Ameryce po powrocie z frontu. Zresztą popularne stały się wówczas koszulki i naklejki z opublikowanym w "Chicago Tribune" hasłem: "Rambo of Rock and Roll", które muzykowi do gusty pewnie nie przypadły.
Jak to ujął Bryan K. Garman w książce "A Race of Singers - Whitman's Working-Class Hero From Guthrie to Springsteen", autor "Born In The U.S.A." stał się - mimowolnie, a nawet wbrew swojej woli - symbolem ocierającej się o nacjonalizm filozofii Ronalda Reagana. Przypakowany "Boss", bo taki pseudonim nosił Bruce Springsteen, w niebieskich dżinsach i białej podkoszulce był uosobieniem męskiej, silnej, bogatej, ekspansywnej i chcącej dominować w świecie Ameryki.
Jak bardzo powierzchowna i mylna była to opinia, można się przekonać wczytując się w tekst rzekomo patriotycznego hymnu, za jaki bezwiednie przyjęto piosenkę "Born In The U.S.A.". Co w pewnym sensie paradoksalne, wielki przebój "Bossa" ma wiele wspólnego z postacią odegraną przez Sylvestra Stallone'a.
W "Born In The U.S.A." Bruce Springsteen przywołuje w utworze historię weterana wojennego, który został wysłany do Wietnamu, bo był nieprzystosowany do życia w idealnym amerykańskim społeczeństwie. Po powrocie z frontu wcale nie było lepiej - tutaj kłania nam się historia nie potrafiącego się odnaleźć w pokojowych warunkach żołnierza Johna Rambo. Jak widać, niewiele to ma wspólnego z potęgą Ameryki i wymarzonym przez wszystkich jej obywateli "snem".
Kilka lat po premierze albumu "Born in the U.S.A.", który w Stanach Zjednoczonych rozszedł się w liczbie ponad 15 milionów egzemplarzy, a na całym świecie przekroczył nakład 30 milionów kopii, opiniotwórczy magazyn "Rolling Stone" analizując Amerykę AD 1984 napisał, że "to było oczywiste dla każdego, kto choć trochę zwracał uwagę na teksty, że krytyczna i surowa wizja Ameryki, o której śpiewał Springsteen, była przeciwieństwem nowego patriotyzmu Reagana i jego konserwatywnych kolesi".
Niezrozumienie czy też błędne zrozumienie przesłania "Born in the U.S.A." przez Amerykanów ostatecznie wyszło Bruce'owi Springsteenowi na dobre. Muzyk od tamtego czasu stał się w pełni świadomy siły oddziaływania muzyki na masy i można powiedzieć, że już nigdy nie popełnił podobnego błędu - nawet nagrywając po zamach z 11 września 2001 roku, napisaną ku pokrzepieniu amerykańskich serc, płytę "The Rising".
"Płyta 'Born in the U.S.A.' odmieniła moje życie i uczyniła mnie bardzo popularnym. Jednocześnie zmusiła mnie to zakwestionowania sposobu, w jaki prezentowałem swoją muzykę i spowodowała, że zacząłem głębiej zastanawiać się nad tym, co robię" - skomentował natomiast po latach Bruce Springsteen, dziś uznawany za jednego z najbardziej świadomych politycznie artystów w historii muzyki rockowej.