Black Sabbath: Krew na szafocie
Z biegiem lat album "Mob Rules" Black Sabbath stał się nieco zapomniany, choć jego brzmienie praktycznie się nie zestarzało; czas uszlachetnił kompozycje i oddał im zasłużone miejsce w panteonie klasycznych utworów grupy.
Wydany na początku listopada 1981 roku (świętujemy właśnie 30-lecie premiery) 10. studyjny album Black Sabbath spotkał się z pozytywnym odzewem ze strony fanów i skrajnie różnymi ocenami krytyków - ci jednak rzadko kiedy patrzyli na dokonania brytyjskiej formacji przychylnym okiem.
Na "Mob Rules" nie usłyszymy już Ozzy'ego Osbourne'a, wokalisty zespołu w latach 1968-1979. W 1981 r. był on bowiem na dobrej drodze do zbudowania jednej z najbardziej przebojowych karier show-biznesu. W tym czasie byli koledzy z Black Sabbath wciąż stanowili dla niego poważną konkurencję, czego dowodem jest właśnie "Mob Rules", zapis ich ówczesnych pomysłów na hardrockowe granie.
Ponowne narodziny
Po odejściu Osbourne'a Black Sabbath praktycznie co płytę zaskakiwało fanów zmianami w muzycznym wizerunku. Pierwszy album po rozpadzie klasycznego składu, "Heaven and Hell" był chyba zmianą najdogłębniejszą: Ozzy'ego zastąpił Ronnie James Dio, a o brzmienie płyty zadbał legendarny producent Martin Birch (m.in. Deep Purple, Iron Maiden). Lider zespołu, gitarzysta Tony Iommi, wiedział, że stawia wszystko na jedną kartę; było to w końcu narodzenie się zespołu na nowo.
Na "Heaven and Hell" postanowił zagrać najmocniejszymi atutami: krystalicznie czystą i potężnie brzmiącą produkcją albumu, pięknymi melodiami i kunsztownymi riffami oraz starannym dopięciem aranżów. Black Sabbath, które już wtedy było żywą legendą rocka, weszło z "Heaven and Hell" w nową dekadę mocnym uderzeniem. Być może nawet nieco przyćmiło blask swych muzycznych następców, zespołów spod szyldu NWOBHM. Tak mocny album nie gonił za nowymi trendami; wydawał się raczej uczestniczyć w wylewaniu fundamentów pod kanony współczesnego metalu.
Czym nowym Black Sabbath mogło jeszcze zaskoczyć na następnej płycie, wydanej w listopadzie 1981r. "Mob Rules"? Przede wszystkim doszło do kolejnej roszady personalnej, tym razem na stanowisku perkusisty. W jednym z wywiadów Iommi opowiadał, jak ciężko bywało ze skompletowaniem składu Sabbath: większość przesłuchiwanych muzyków, choć ze świetnym warsztatem i znajomością materiału, nie była w stanie stworzyć brzmienia na miarę wcześniejszych dokonań zespołu. Tym bardziej mógł dziwić wybór Amerykanina Vinny'ego Appice'a na następcę Billa Warda: ich styl gry wydaje się diametralnie różny. O ile Ward przyzwyczaił fanów Sabbath do gęstej, jazzującej gry, "tańczącej" dookoła statecznych riffów Iommi'ego, Appice grał niezwykle oszczędnie, selektywnie punktując każde uderzenie w perkusję. W rezultacie brzmienie zespołu zyskało pewne novum.
Armia szturmuje mury
Pierwszą okazją do zarejestrowania nowego składu Sabbath było zlecenie od wytwórni Warner Bros. na nagranie utworu do kultowego dziś filmu "Heavy Metal". Tekst i dynamika utworu miały ilustrować scenę filmu, w której rewolucyjna armia szturmuje mury symbolizującego establishment miasta. Tak powstał utwór "Mob Rules".
Posłuchaj filmowej wersji "Mob Rules":
"Robiliśmy demo, żeby zobaczyć, czy możemy coś wymyślić. Napisaliśmy 'Mob Rules' w parę godzin" - wspominał basista Geezer Butler. Nagrania odbyły się w wynajętym na dwa dni domu należącym niegdyś do Johna Lennona. Pośpiech był niezbędny, bo zespół był jeszcze w trakcie trasy koncertowej. Od zabójstwa Lennona minęło niespełna parę tygodni, więc jego rezydencja roztoczyła wokół muzyków szczególną aurę, robiło to wrażenie zwłaszcza na Vinniem Appice, który kiedyś z Lennonem współpracował. "To było naprawdę dziwne, pianino, na którym Lennon skomponował 'Imagine', nadal stało w jednym z pokoi" - wspominał Geezer.
A jednak demo nagrane w tych okolicznościach na tyle spodobało się w Warner Bros., że trafiło na ścieżkę dźwiękową filmu bez poprawek. Do dziś zarówno krytycy, jak i zespół, uważają, że to właśnie ta wersja przebija dynamiką oraz feelingiem późniejsze wersje studyjne.
"Mob Rules" w wersji z płyty z 1981 roku:
Po zakończeniu trasy koncertowej, mając świetny utwór tytułowy i parę pomysłów na nowy materiał, zespół zaszył się w studiu nagraniowym w Los Angeles z zamiarem zarejestrowania całego albumu. Nagrania oraz mastering trwały trzy miesiące. O ile Dio w późniejszych wywiadach wspominał ten czas jako początek animozji między nim a Iommim i Butlerem, Appice przywołuje tę sesję z rozrzewnieniem: "Mój brat [perkusista Carmine Appice - przyp. red.] był w tym samym studiu z Rodem Stewartem. Dla żartu porozwieszaliśmy wszędzie krzyże. Rod i Carmine patrzyli na nas jak na wariatów!".
Tak jak poprzednia płyta, "Mob Rules" powstało pod okiem Martina Bircha. Producent i tym razem potwierdził swoją klasę: brzmienie, które stworzył na tym albumie, do dziś zachwyca fanów ciężkiego rocka. Duszne, wręcz klaustrofobiczne, jednakowo potężne i klarowne. Głos Dio zdaje się docierać do nas z oddali, tłumiony przez pogłos i gitarową ścianę dźwięku. Dało to wokaliście okazję do wyraźniejszego akcentowania swojej patetycznej maniery śpiewu. O jakości brzmienia osiągniętego przez Iommiego, zwłaszcza w utworze "Voodoo", można przeczytać na stronach internetowych sprzętowych geeków, z kolei w "The Sign of the Southern Cross" Butler zaskakuje nałożeniem efektów na partie basu. "Lubię takie eksperymenty. Użyłem pedału wah-wah i kilku efektów. Osiągnąłem zupełnie nowe brzmienie" - mówił basista.
Ostrzej i mroczniej
Na "Mob Rules" elegancja kompozycji charakterystyczna dla płyty "Heaven And Hell" zgubiła się gdzieś w natłoku ciężkich riffów. Rozpędzony utwór tytułowy, czy mroczny "The Sign of the Southern Cross" to dziś żelazna klasyka ostrego rocka. Black Sabbath jakby postanowiło przypomnieć, że kiedyś konstruowało utwory z dwóch-trzech chwytliwych, potężnie brzmiących melodii. A więc powrót do korzeni? Poniekąd. Lecz jednocześnie rozbudowane harmonie "Turn Up the Night", czy zaskakujące aranżacje, jak ta w otwarciu "Falling Off the Edge of the World" (rzeczywiście można poczuć, jakbyśmy wpadali za tę krawędź!), przypominają nam, że słuchamy tego samego zespołu, który rok wcześniej wydał "Heaven And Hell". Kunszt wykonania nie uległ zmianie, jest jedynie ostrzej i mroczniej niż na poprzedniej płycie.
Black Sabbath w koncertowej wersji "The Sign of the Southern Cross":
Wspomniane klasyki zasiliły legendę Sabbath na następne 30 lat, ale i w mniej udanych piosenkach każdy fan ciężkiego grania znajdzie coś dla siebie. I tak na przykład oparty na połamanym rytmie "Slipping Away", w którym większość krytyków dopatrywała się zbytniego nawiązania do stylu Led Zeppelin, stał się pretekstem do popisów solowych. Najpierw swą jakość, jako nowy nabytek zespołu, potwierdza Appice, a zaraz potem mamy bodaj pierwszą i ostatnią w historii Sabbath rozmowę basu i gitary. Dość schematycznemu "Country Girl" lekkości dodaje świetny bridge, natomiast rewelacyjna praca sekcji rytmicznej w "Voodoo" pozwala nam zapomnieć, że kawałek jest o minutę czy dwie za długi.
Zobacz koncertową wersję "Voodoo":
Utworom towarzyszy schyłkowa aura, mocno podkreślona przez warstwę tekstową. Geezer Butler, autor słów do większości kawałków na płytach Sabbath Mk I, chętnie odstąpił tę funkcję wokaliście. "Podoba mi się, że teksty Ronniego są pełne przewrotności" - tłumaczył basista.
Teksty na "Mob Rules" nie odbiegają zbytnio od tego, do czego przyzwyczaił nas Dio na swych wcześniejszych - i późniejszych - płytach. Nie zabrakło gloryfikacji magicznych mocy ("Voodoo"), miłosnych wyznań ubranych w heavymetalową manierę ("Country Girl"), jak również protest-songów opisujących ciemną stronę ludzkiej natury ("The Mob Rules", "Over and Over"). Teksty są miejscami płytkie i banalne, miejscami zaskakująco trafne i poetyckie, tworzą jednak akceptowalną całość, której walory uwydatnia charyzma wokalisty.
Zabić Ozzy'ego?
Z zawartością albumu świetnie koresponduje okładka przedstawiająca ponure postaci wokół zakrwawionego szafotu. To dzieło rysownika Grega Hildebrandta wzbudziło poruszenie wśród fanów, którzy dopatrywali się na nim słów "Kill Ozzy". Ostatecznie Hildebrandt zapewnił, że zarys napisu powstał nieumyślnie - obraz wykorzystany na okładce "Mob Rules" został namalowany kilka lat przed wydaniem płyty.
Black Sabbath w składzie z "Mob Rules" nie nagrało więcej albumów studyjnych w latach 80. Po kłótniach dotyczących miksowania koncertówki "Live Evil" Dio i Appice odeszli, aby założyć własny heavymetalowy projekt. A jednak ta sama czwórka muzyków miała się jeszcze spotkać - w roku 1992 przy nagrywaniu albumu "Dehumanizer" i wreszcie w 2006, kiedy to powróciła na scenę pod szyldem Heaven and Hell. Ten ostatni etap współpracy składu z "Mob Rules" zakończyła śmierć Ronniego Jamesa Dio w maju 2010 r. Wokalista pozostawił wielki dorobek muzyczny, a wśród miłośników rocka niejedna z jego płyt uchodzi za kultową. "Mob Rules" niewątpliwie jest taką właśnie pozycją.
Teodor Dobrzycki
Zobacz "Mob Rules" w koncertowym wykonaniu Heaven And Hell:
Czytaj także: