Uriah Heep "Chaos and Colour": Magia sentymentu [RECENZJA]
Paweł Waliński
Koszmarem recenzenta jest wystawianie ocen. Bo jak liczbowo porównać płytę z harsh noisem z nagraniem - powiedzmy - bluegrassowym? Ale cyferkę przypisać trzeba. Postuluję więc zawsze takie numerki rozumieć "tyle, a tyle w swojej kategorii/gatunku". I jeśli na to przystajemy, to hej, Uriah Heep nagrali naprawdę świetną płytę!
Nowy, dwudziesty piąty już w ponad pięćdziesięcioletniej karierze longplay londyńczyków to kolejna płyta z pandemią w tle. Napisana w domowym zamknięciu, a nagrana chwileczkę po zniesieniu restrykcji. Nic więc dziwnego, że otwiera go numer właśnie o tym. "Save Me Tonight" to mokry sen fanów klasycznego hard rocka. Fajny riff? Jest. Duży, stadionowy refren? Jest. Solówka na klawiszu? A jakże. Czuć tu też bardzo typowe tak dla Uriah Heep jak i kolegów z Deep Purple "bujanie podczas ścigania", które pamiętamy z ich nagrań z wczesnych lat siedemdziesiątych.
"Silver Sunlight" idzie fajnym groovem, a wokaliście, Berniemu Shaw należą się brawa. Facet ma 66 lat na karku i nawet jeśli niespecjalnie go lubię, to w tym wieku zachowywać taką formę, jest godnym szacunku. "Hail the Sunrise" skutecznie przypomina, że to ta właśnie formacja pięćdziesiąt trzy lata temu nagrała "Gypsy". Fantastycznym skokiem w przeszłość jest też wiedzione progowym i bardzo niedzisiejszym klawiszowym intro "Age of Changes". I takie kolory jak w wyżej wymienionych numerach zdobią właściwie całą płytę.
Co zasługuje na uznanie? Problemem zespołów z takim stażem jak Uriah Heep jest przede wszystkim absolutne wystrzelanie się z repertuaru. Nie dziwota. Na palcach jednej ręki niezręcznego stolarza idzie liczyć zespoły, które raz: dają radę nagrać aż tyle materiału, dwa: nie stają się w trakcie owego procesu jedną wielką autoparodią i jednym wielkim autoplagiatem. "Chaos and Colour" oczywiście na cienkiej linii autoplagiatu giba się jak znerwicowany rezus, ale nie sposób odmówić Mickowi Boxowi tego, że piosenki pisze nadal tak ładne, jak w swoich najlepszych czasach.
Wypełniacze? Ciężko znaleźć. Fajnie też, że odpowiadający za produkcję Jay Ruston, który w dossier ma współpracę choćby z Anthraxem i Coreyem Taylorem, po raz drugi już podciągnął brzmienie zespołu w odrobinę cięższym kierunku dodając mu tym samym dynamiki. Świetne jest wykonanie, aranżacje sensownie nawigują między bogactwem, a zwartością, dzięki czemu nie czuć bezsensownego meandrowania.
To jest absolutnie płyta tylko dla fanów klasycznego, ukąszonego progiem, hard rocka. Jeśli na takie granie reagujecie jak pies na jeża, nie znajdziecie tu dla siebie zupełnie nic, nawet nie próbujcie szukać. Jeśli natomiast macie nadgryziony zębem czasu PESEL i sentyment do lat młodości albo po prostu lubicie takie vintage'owe brzmienia, pędźcie do sklepu, bo w tej kategorii jest to zdecydowanie jeden z najlepszych albumów, jakie w ostatnich latach słyszałem.
Uriah Heep "Chaos and Colour", Warner
8/10