Po sierpniu i wrześniu każdy ma prawo krzywo patrzeć na nagrania martyrologiczne. Ale partyzanckim pieśniom De Press warto dać szansę. Trudno o artystów lepiej dopasowanych do materiału źródłowego.
Dość bujania się na huśtawkach nastrojów Kolumbów. Koniec z poezją, nabiegaliśmy się już po malachitowych łąkach Baczyńskiego i napatrzyliśmy w czarne okna Gajcego. "Nasza pieśń nie pachnie rozmarynem" - śpiewali niegdyś partyzanci. Rzecz ujmowali po męsku, bez chłopięcego przewrażliwienia, czasem wręcz z entuzjazmem nijak nie przystającym do ich tragicznej sytuacji. Takie spojrzenie musiało podobać się Andrzejowi Dziubkowi, góralowi z urodzenia, punkrockowcowi z wyboru. Zwłaszcza, że życie napisało mu dramatyczny scenariusz, od ojca w Armii Krajowej począwszy, przez użeranie się z komunistyczną władzą i nielegalne przekroczenie zielonej granicy, na utracie palców w obozie dla uchodźców i tułaczce z dala od ojczyzny kończąc. Żołnierze wyklęci mieli jeszcze trudniej, ale Dziubek wie jak smakuje ich chleb.
Dlatego dialog między muzyką jego zespołu De Press, a podsuniętymi przez Muzeum Powstania Warszawskiego tekstami z lat 40. i 50. wypada tak wiarygodnie i kipi emocjami. Wokal nieraz na pograniczu krzyku, czasem bliski deklamacji, charakteryzuje się głębią i kapitalnym wyczuciem melodii. Dziubek wierzy tym tekstom. Kupuje zaufanie słuchacza zafrapowanego "piosenkami ludzi bez domu", oczekiwaniem na "czerwoną zarazę", która ma wybawić od "czarnej śmierci". Piąta Brygada Wileńska czy Sokołowski Patrol Żandarmów nigdy nie będą już anonimowymi grupami rebeliantów. Gdy padają słowa: "O Panie Boże przywróć nam Polskę, bo przeżywamy trudny czas", mają wagę finałowej sceny "Katynia". Mówiąc krótko - to wzruszy kamień. Zwłaszcza, że wśród punkowo tłukącej perkusji i ostrych gitarowych partii - mocno zresztą zróżnicowanych i dobrze rozplanowanych - znajduje się sporo nośnych fraz czy wpadających w ucho motywów. Łapałem się na tym , że "Trudny Czas", "Myśmy Rebelianci", "Patrol" bądź wywołujący skojarzenia z bigbitem "Las Makoszki" nuciłem sobie pod nosem i bujałem głową do rytmu, czując przy tym, że jest to paskudnie niestosowne.
Finezji i nowatorstwa oczekiwać oczywiście nie należy. Bywa przaśnie, swojsko, dziwnie znajomo - "Piosenkę ludzi bez domu" mógłby zagrać Kult, "Szesnastkę" Big Cyc, a "Wiernie Iść" początkowo dość nieszczęśliwie wpisuje się w katowsko-oddziałowozamknięty schemat polskiej ballady gitarowej. Na szczęście charyzma De Press pozwala szybko porzucić te skojarzenia. Dobrze wyszło i wszystko wskazuje na to, że wreszcie przestaniemy postrzegać zespół Dziubka jako ten od "Bo jo cie kochom".
7/10