Travis Scott "UTOPIA": Blockbuster w świecie rapu [RECENZJA]

Na nową płytę Travisa Scotta czekaliśmy zdecydowanie dłużej niż ktokolwiek sądził. Ale mogę powiedzieć to z czystym sumieniem - było warto. Chociaż nie jest to produkt idealny.

Travis Scott wydał rapowy album roku?
Travis Scott wydał rapowy album roku?Erika Goldring / ContributorGetty Images

W świecie tworzenia "contentu" zamiast muzyki 5 lat wydaje się wiecznością. Ale tyle właśnie minęło od premiery "Astroworld" do premiery krążka "UTOPIA", który zapowiadany był już - uwaga - w 2020 roku. Inni muzycy już by zginęli przy przemiale narzucanym przez szybkie pochłanianie treści. "UTOPIA" tym czasem jest jednym z największych wydarzeń w rapowym świecie Anno Domini 2023.

Travisowi Scottowi udała się rzecz niemożliwa. "UTOPIA" nie wydaje się w prostej linii kontynuacją "Astroworld". Owszem, raper nie odcina się zupełnie od wyjątkowego w brzmieniu psychodelicznego trapu, który stanowił podstawę brzmieniową tamtego krążka, jak i niezwykle miło wspominanego "Rodeo". Ale na mapie muzycznej "UTOPIA" to rzecz dużo zbliża nieokiełznanemu szaleństwu Kanye'ego Westa niż poprzednim krążkom Travisa. Inaczej mówiąc: "Yeezus" oraz "The Life of Pablo" wydeptały ścieżkę, którą La Flame podąża na nowym albumie.

Inspiracje wypływające z najbardziej eksperymentalnej płyty Ye są dość bezpośrednie. "GOD'S COUNTRY" wymaga bowiem ogromnej pewności producenckiej - to niebotycznie rozciągnięty i niebojący się wynikających ze zniekształceń artefaktów sampel ze słynnej kołysanki "Dziecka Rosemary" Krzysztofa Komedy. "CIRCUS MAXIMUS" wprost pożycza bardzo charakterystyczną perkusję z "Black Skinhead", "LOOOOVE" syntezatorowo-industrialne szaleństwo, które dekadę temu przyniósł Kanye. A taki bit do "SIRENS" pokazuje doskonale, że Travis Scott nie boi się wyciągać inspiracji z alternatywej muzyki, która jeszcze kilka lat temu zachwycałaby nerdów.

Z kolei z "The Life of Pablo" łączy rozbuchanie pozycji. To ponad godzinna podróż - co już na wstępie jest wynikiem mocno wybijającym się względem dzisiejszych standardów. Gości też jest cała masa i to jednak z dość różnych światów: The Weeknd czy Beyonce zapewniają mainstreamowy sznyt, Future i Young Thug wprowadzają kodeinowy szał wyniesiony prosto ze stolicy trapu. Ale czy spodziewalibyście się obecności hiszpańskojęzycznego Bad Bunny'ego? No dobrze, pod kątem popularności to jednak podobna liga.

Ale już Westside Gunn - reprezentant hołdującej rapowi lat 90., mocno ulicznej i twardo stąpającej po ziemi Griseldy? I to jeszcze na samplowanym, przepalonym i minimalistycznym w środkach bicie Alchemista? Albo cloud rapowego, rezydującego na co dzień w Szwecji Yung Leana? SZA jest jeszcze zrozumiała, ale James Blake? I ta rozpiętość gości dobrze pokazuje mnogość stylistyk, w których porusza się Travis, co też dobrze koresponduje z "TLOP" wspomnianego Kanye’ego Westa.

Travis Scott i jego "UTOPIA". Zapowiadał ten album od lat

Żeby nie było - ten psychodeliczny trap, którym raper poruszył przewija się tu nieustannie. Jego głównym przejawem jest specyficzne i jedyne w swoich rodzaju użycie auto-tune'a, który zdaje się być absolutnie świadomie używanym instrumentem, a nie tylko narzędziem służącym śpiewaniu we właściwej tonacji. Przy czym Travis niejednokrotnie rezygnuje ze swojego najbardziej charakterystycznego elementu, by przypomnieć, że jeszcze dziesięć lat temu był bardzo klasycznym, południowym raperem.

Niestety, również raperem wyrzucającym z siebie mnóstwo słów bezsensownych, pozbawionych rzeczywistej treści. Głownie z tego powodu, że "to ma brzmieć". Przez co chcąc nie chcąc usłyszycie całą masę głupich wersów o seksie, o alkoholu, o samochodach i bogactwie gospodarza. A także o tym, w jakich sytuacjach twardnieje jego penis. Absolutnie niesamowite, niezapomniane doświadczenie. Ale co się dziwić - tego typu linijki to jedna z największych zmór współczesnego rapu głównego nurtu. Widocznie powyżej dziewięciu zer na koncie w dolarach raperzy odcinają się od ciekawych doświadczeń życiowych.

Muzycznie dzieją się tu rzeczy wykraczające poza jasno wyznaczone ramy. Powiem więcej: produkcyjnie i aranżacyjnie "UTOPIA" to absolutne złoto. Raz utopicie się w rozmarzonym do reszty, niebiańskim "MY EYES", by późnej zachwycić się mocno czerpiącym z house’u "DELRESTO (ECHOES)". Scott rzuci generycznym, nieco rozleniwionym trapem pokroju "I KNOW?", by innym razem poczęstować słuchacza "K-POP", wyraźnie inspirowanym tego, co się dzieje w urban music na terenie Ameryki Łacińskiej.

Owszem, czasem zdarzają się próby przeskoczenia rekina, czego najlepszym przykładem jest "SKITZO", próbujące być "SICKO MODE" w wersji 2.0, ale z brakiem tej iskry i sprawiającym wrażenie powiązanych ze sobą demówek niż pełnoprawnym numerem. Z kolei "FE!N" z Playboi Cartim pokazuje, że "syrup" to problem, nad którym władze federalne Stanów Zjednoczonych zdecydowanie powinny się pochylić. Szczególnie gdy powstają z tego tak pozbawione kreatywności i przepełnione nudą okropieństwa. Ale oprócz tych drobnych rys, to jeden z najbardziej dopracowanych produkcyjnie - o czym jestem już przekonany - albumów tego roku.

Słyszałem już nieraz określenia, że "UTOPIA" to przeniesienie doświadczeń kinowych blockbusterów na obszar muzyki. Trudno się z tym nie zgodzić. To nie do końca jest nawet album - to wydarzenie. I to takie, które ma zachwycić zarówno osoby chcące po prostu bujającej karkiem produkcji na czasie, jak i do takich nerdów muzycznych jak ja, którzy po Three Six Mafii posłuchają sobie Slowdive, King Crimson, Toro Y Moi, starego funku, by następnie wrócić do Rogala DDL i doprawić to Lil' Wayne'em. Powiedzmy sobie szczerze - słychać, że w tę płytę włożono masę pieniędzy i to nie miało prawa nie zadziałać. A że teksty głupie? Cóż, nie wszystko można mieć.

Travis Scott, "UTOPIA"

8/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas