Reklama

The Offspring "Let the Bad Times Roll": Punk z Instagrama [RECENZJA]

Dziewięć lat czekania na dziesiąty album grupy niepotrafiącej nagrać czegoś równie przebojowego co "Americana", a także czegoś, co artystycznie mogłoby się zbliżyć do "Ixnay On The Hombre" i "Smash". Dexter i spółka dorabiają ideologię do swojej przeterminowanej muzyki, która nawet nie może stanąć obok karykaturalnych singli sprzed kilkunastu lat. A to już nie lada osiągnięcie.

Dziewięć lat czekania na dziesiąty album grupy niepotrafiącej nagrać czegoś równie przebojowego co "Americana", a także czegoś, co artystycznie mogłoby się zbliżyć do "Ixnay On The Hombre" i "Smash". Dexter i spółka dorabiają ideologię do swojej przeterminowanej muzyki, która nawet nie może stanąć obok karykaturalnych singli sprzed kilkunastu lat. A to już nie lada osiągnięcie.
Okładka płyty "Let the Bad Times Roll" grupy The Offspring /

Singlowe numery z hitowego krążka z 1998 roku, a także z wydanego dwa lata później "Conspiracy Of One", to hymny każdego gimbusa z początków nowego millenium. Dzieciaka, który nie znał języka angielskiego, ale przez "Pretty Fly (For a White Guy)" złapał bakcyla na przekoloryzowaną rzeczywistość MTV. I nie należy traktować tego jako wady, wręcz przeciwnie.

Od czegoś przecież trzeba zacząć, a tamte piosenki, proste i chwytliwe, niby zbuntowane, były idealnie skrojone pod dzieci, które lada moment miały wkroczyć w dorosłość, ale jeszcze g*** o życiu wiedzieli. Takich nastolatków było w Polsce tysiące. Czy po kilkunastu latach o życiu coś więcej może im powiedzieć "Let The Bad Times Roll"? A skąd!

Reklama

Ale... jest przecież jeszcze ten wcześniejszy, ważniejszy etap w karierze The Offspring, którzy tak hitowy i bezpłciowi nie byli, za to w pierwszej połowie lat 90. udało im się zdobyć dużą sympatię zarówno punków, niekoniecznie tych zakonserwowanych, jak i skate'ów. Wilk syty, owca cała, potem "Americana" i cała reszta, której efektem jest właśnie "Let The Bad Times Roll". Najsłabszy album w dyskografii kultowej grupy.

Dexter zapewniał, że nowy album to rzecz oczyszczająca. Okej, tu trzeba przyznać mu rację, bo po pierwszym seansie można przypomnieć sobie pierwsze śniadanie, ewentualnie inny, wcześniejszy posiłek, którym niekoniecznie była mikstura mleczno-ogórkowa. Wokalista i frontman The Offspring wspominał również, że pragnie przekazać odbiorcom, jak ważną rolę odgrywa komunikacja, uczucia i nadzieja. Ojoj, jak to pięknie brzmi, może fani dadzą się nabrać, chociaż po niewiele ponad dwóch kwadransach nie byłbym tego taki pewien.

Skoro o nadziei mowa szkoda, że "Let The Bad Times Roll" nie spełnia żadnych związanych z poziomem muzyki, bo jednak można było mieć jakieś oczekiwania po tak długim rozbracie. Nie chodzi tu nawet o to, że brakuje tu hitów na miarę "Original Prankster" czy "Why Don't You Get a Job", ale przydałby się choć jeden, solidny i prosty gitarowy numer doświadczonych gości.

W tym zalewie pop-punkowego, do bólu wtórnego lolcontentu wszystko sprowadza się do miałkiej papki gitar i na pałę walonych bębnów, tylko po to, żeby na końcu było jeszcze głośniej. Ohydnie i wujaszkowo brzmi "We Never Have Sex Anymore", zwłaszcza w momencie, kiedy wchodzą instrumenty dęte i spychają na dalszy plan perkusję. Albo instrumentalny, pozwalający na chwilę odsapnąć od nudzącego zawodzenia Dextera, "In the Hall of the Mountain King". Tak, ekipa postanowiła, że bieda punkowa interpretacja "W grocie Króla Gór" będzie tu niezłym przerywnikiem.

Bije po oczach i uszach przeprodukowany, asłuchalny wręcz "Lullaby", gdzie wokale nakładają się na siebie tak, że ciężko cokolwiek zrozumieć. Przyzwoity jest znany od jakiegoś czasu, piekielnie jednostajny "Coming For You", ale czar szybko pryska - dobrych piosenek tak szybko się nie zapomina. Ważny przekaz "The Optoid Diaries" zabijają słabe riffy i marszowy klimat otwierający drugą część numeru. Zbędny patos. W "Breaking These Bones" wypada tylko czekać, aż perkusista sobie odpocznie i pozwoli zrobić dokładnie to samo słuchaczowi, bo muzyka to jednak nie wyścig na coraz szybsze wybijanie rytmu.

Ale żeby nie było aż tak tragicznie, będę chwalił klasyczne "Gone Away", które w nowej wersji nadrabia piękną, zagraną na fortepianie melodią, nadającą wzniosłości. Tak, mimo kiczowatości skrytej pomiędzy darciem, basem, gitarami i bębnami to jest naprawdę dobre i spokojnie podnosi całkowitą ocenę co najmniej o punkt. Chyba że trafi na kogoś bardziej wrażliwego, potrafiącego uronić łzę przy "Maybe in another life / I could find you there / Pulled away before your time / I can't deal, it's so unfair" to spokojnie można dodać dwa oczka.

Fajnie, że The Offspring istnieje, chce przypomnieć o swoim istnieniu i jeszcze coś pokazać światu. Tylko szkoda, że na razie zdołał udowodnić, że nikomu nie jest potrzebny, a bijąca archaizmem i niezbyt wysublimowanym żartem w postaci "Hassan Chop" kapela coraz głębiej wykopuje sobie grób. W ten oto sposób ten cały, niby powrotny album to nic innego, jak hashtagowy punk z Instagrama, który nie zbiera serduszek. Bo nie ma za co.

The Offspring "Let The Bad Times Roll", Universal Music Polska

3/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Offspring | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy