Reklama

Tede kontra zgredy

Tede "Fuck Tede / Glam Rap", Wielkie Joł

Na szczęście u Tedego wciąż "bankiety przegrywają z kawałkami". Po niedługiej przerwie wyprowadza kolejne podwójne uderzenie. Może nie powalające, ale celne.

Podczas gdy "Fuck Tede" zapowiada się na poważny cios w głowę, "Glam Rap" miał być raczej klaśnięciem w opalone w kurortach pośladki. Ale nie dajcie się nabrać na ten rzekomy koncept.

Kto, jak ja, liczył na socjologiczne ujęcie, reporterski sznyt, plastyczne historie i dużo dorosłych wniosków, na pierwszej z płyt znajdzie dla siebie zaledwie kilka numerów: "Muzykę Miejską", "Non Omnis Moriar", "Inne Getto", "Warszafski Styl". Wszystkie one są fantastyczne i... denerwujące. Bo słuchacz zdaje sobie sprawę, że gospodarz w takiej formie i z takimi gośćmi (m.in. Molesta i Pezet), rzeczywiście mógłby prosić oponentów, by polerowali mu mikrofony. Zamiast tego Graniecki angażuje się nieustannie w szkodzące hip-hopowi i jemu samemu przepychanki, starając się mówić językiem oponentów. Po co równać w dół? Ostateczne wrażenie jest takie, że poprzedni album - "Note2" - cechowała większa kreatywność i myślowa dyscyplina.

Reklama

Z kolei nie taki "Glam Rap" beztroski jak go malują. Choć przegadany w nieznośnym, bezelowym stylu, kryje kilka naprawdę mocnych numerów. Takich jak tytułowy, z nawiązującą do polskich wokalistek z lat 80. Natalią Lesz i bitem jak od Andrzeja Korzyńskiego. "Nam nie potrzeba ustaw, żeby nas puszczać, tylko niech zgredy przestaną kreować gusta, bo widzisz młodzież nas słucha i tak w empetrójkach, choć nas nie gra Zetka, Eska, RMF i Trójka" - rapuje Tede. Biorąc pod uwagę fakt, że Gural, Eldo, mixtape Prosto i on sam niedawno okupowali (częściowo wciąż okupują) górne pozycje na Oficjalnej Listy Sprzedaży, a media właściwie ich zignorowały, jest to dobrym przyczynkiem do dyskusji.

Wersy wersami, a przecież mówimy o muzyce. "W tym nie ma duszy" - narzekał na podkłady Sir Micha jeden z wziętych, młodych rapowych producentów. Ale szczerze mówiąc, warto odsprzedać jej kawałek w zamian za takie brzmienie i wszechstronność. Czuć szerokie spojrzenie muzyka, a nie dzieciaka pukającego palcem w sampler i pocącego się przy klejeniu ścieżek na domowym pececie. I bystre spojrzenie profesjonalisty, umiejętnie podpatrującego stosowane przez lata amerykańskie patenty. Bo "kserobojem" Micha nazwać po prostu nie można. Chemia między nim a Tede jest wzorcowa. Panowie czują się ponoć jak Blues Brothers i robią utwory w 25 minut. Pogratulować.

Na "Glam Rapie" Tedunio przyznaje żartobliwie, że jest Davidem Hasselhoffem, Willem Smithem, Liberem. Gdyby na drugim z albumów pobył Sokołem, Eldo czy Łoną, byłoby pięknie. Tymczasem ogromnie zdolny facet, pożeracz bitów, król luzu, zaciska zęby niczym Peja, zapadając na znaną z wielu płyt O.S.T.R'a "sraczkę wyobraźni".

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Tede
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy