Tak dobry, że aż zły

Eminem "Recovery", Universal

Eminemowi zdecydowanie szkodzi dobór podkładów
Eminemowi zdecydowanie szkodzi dobór podkładów 

Eminem jest w świetnej formie i nagrał płytę w najlepszym wypadku słuchalną. Jak to się mogło stać? Zapytajcie producentów. Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że ten krążek byłby lepszy a cappella.

Jak dobrym raperem jest Marshall Mathers? Ano tak dobrym, że gdyby był w tej chwili na moim miejscu i ubrał to w metaforę, to państwo pobiegliby kupić jego album nie doczytując recenzji do końca. Do tego stopnia utalentowanym, iż kiedy wyrzuca z siebie "Chrzanić hip-hop. Zostawiam go", spotyka się ze zrozumieniem. Żeby bowiem dostrzec kunszt tych wersów należy spojrzeć na to, jak są napisane - mogą rymować się od końca, wielokrotnie, łamać się piętrowo. Obrażają, przerażają i wzruszają na poziomie, którego konkurencja nie dosięgnie nawet jeśli ją katapultować.

"Recovery" sprzedaje się doskonale, niezgorzej sprzedaje też Eminema. "Ten chłopak jest wystarczająco gorący, by stopić piekło, usmażyć szatański tyłek, a potem skleić go powrotem z popiołów" - stwierdza sam zainteresowany. Nie kłamie. Mamy tu krwiste, okrutne, horrorcore'owe zwrotki rodem z początku jego kariery. Znajdziemy błyskotliwe przechwałki od zawsze będące fundamentem hip-hopu, ale też zniewagi najcięższej wagi, nad którymi z równą pasją (choć kierowani odmiennymi motywacjami) pochylają się nastolatki nad przedmieściach i adwokaci w centrach miast. Jest w końcu Marshall otumaniony od używek, zblazowany, dekadencki i Mathers płaczliwy, kajający się, rozerwany emocjonalnie. Gra, którą kocha wypala go zarazem od środka. "Jego talent jest przekleństwem" - mówi o sobie w trzeciej osobie - "zapomnijmy o Ziemi, może wyciągnąć fiuta z brudu i wypieprzyć cały świat".

Być może. Jego potencji zdecydowanie szkodzi dobór podkładów. Śmietanka amerykańskich producentów z Just Blazem, Khalilem, Dr. Dre, Jimem Jonsinem i Boy 1-da daje druzgoczące świadectwo totalnej niemocy własnej. Właśnie zrozumiałem dlaczego tyle beatów importuje się dziś z Europy.

Dostajemy bowiem niestrawny patos ("Seduction" jest jak Vangelis w najsłabszej formie), sporo czerstwego rocka, gitary i pianina tak niedobre, że B.o.B czy Kid Cudi nie chcieliby na nie splunąć. Przy refrenach i chórkach łatwo wybuchnąć śmiechem. Słysząc niektóre z syntetycznych brzmień, strapiony słuchacz spodziewa się bitu techno. Nie dostaje go, chociaż wykrojone z eurodance'owego "What Is Love" prezentuje się tak kuriozalnie, że zdumiewający popis gospodarza i świetna zwrotka Lil Wayne'a przepadają z kretesem. Możliwie najlepiej spisał się Alex Da Kid ze swoim sprawnym popem oraz Supa Dups stąpający po terytorium Neptunes czy Timbalanda z trzykrotnie mniejszą od wymienionych gracją, ale koniec końców nie zaliczający upadku.

"Dwa ostatnie albumy się nie liczą, 'Encore' robiłem pod wpływem narkotyków, 'Relapse' - wypłukując je z siebie" - stwierdza Eminem. Ciekawe jak wytłumaczy się z doboru muzyki na "Recovery". Głuchotą?

5/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas