Dobry głos, naturalny luz, lata doświadczenia i szacunek sięgający daleko poza hiphopową scenę - z takim kapitałem Numer Raz mógł się pokusić o płytę rewelacyjną. Tymczasem "Ludzie Maszyny Słowa" są - żeby wykorzystać jego ulubione słowo - co najwyżej "spoko"
Po fenomenalnym powrocie Warszafskiego Deszczu stołeczny raper pokazał światu swój drugi solowy album, nad którym pracował - bagatelka - cztery lata. Zaczyna się bardzo dobrze, od utrzymanych w funkowym duchu numerów z więcej niż porządnym basem. Gospodarz informuje nas, że czuje się "czasem jakby grał w grotesce", a potem "gonią się gdzieś / w rytm swej brawury / ludzie, produkty, szczury". Świetnie się tego słucha. Mocny start cieszy tym bardziej, że debiutancki krążek "Muzyka, bloki, skręty" rozkręcał się raczej stopniowo. Tym razem jest jednak dokładnie odwrotnie. Po obiecującym wstępie następuje rozczarowanie.
Proszę nie zrozumieć mnie źle. "Ludzie Maszyny Słowa" to nie jest płyta, którą wyłączylibyśmy zażenowani. Choćby przez to, że jest kapitalnie wyprodukowana - analogowa, organiczna, tłuściutka, doprawiona żywymi instrumentami i chórkami. Pod koniec skręca zaś ku brzmieniom mięsistym, acz bardziej klubowym, zapewniając udany, niespodziewany finisz. Numer ma styl pewny, wyrobiony, wie jak na tych kompozycjach płynąć. Tyle, że słowo traktuje jak nasi robotnicy zaprawę murarską, chlapie nim naprawdę niechlujnie, by tylko skleić kolejne kawałki.
Niby wszystko jest w porządku, ale proszę przesłuchać cały album i zacytować choćby jeden wers, prócz tych, które wspomniałem i poza kompromitującą, fizjologiczną linijką ze "Słuchaj!!!". W czym jest problem? W sposobie w jaki słowa są rozłożone w wersie. W skrótach myślowych i porzuconych wątkach. W braku puent. Nie dowiemy się niczego ciekawego o autorze, o Polsce, właściwie o niczym. No chyba, że nie wiedzieliśmy, że w czasie złej pogody słabo rozmawia się przez telefon, używki rozpraszają myśli, a ci co nie mają pojęcia, powinni siedzieć cicho. Na takiego kalibru wnioski jesteśmy skazani.
Owszem, Numer rapuje jakby gęściej. Podjął też wysiłki mające na celu urozmaicenie melodii słowa, tak jakby czuł na plecach młodych hiphopowców. Ale co z tego? Na tle każdego z wielu zaproszonych gości (prócz słabo dysponowanej Analogii) - Pjusa, Mesa, WSZ, CNE czy kojarzonych raczej z hardcorowymi rymami Pono i Ero - wypada nieznośnie blado. Nie ma dawnej lekkości, zapomnijcie o gubiącym się na mieście poczciwcu, którego tyłek wygrzał wszystkie ławki na Mokotowie. Nie ma też ikry, jaką zaprezentował na przykład w "Gangsterskim rapie". Ci, którzy dali się oczarować ujmującemu stylowi bycia rapera czy zdają sobie sprawę z jego wkładu w rozwój gatunku, i tak wysłuchają tej płyty z przyjemnością, na nic im jakiekolwiek recenzje. Pozostałym "Ludzi Maszyn Słów" polecić z czystym sumieniem nie sposób.
5/10