Miał być wielki powrót w glorii i chwale, a tymczasem... Axl Rose i jego kompani tak długo oczekiwaną płytą "Chinese Democracy" narobili sporo bigosu.
Przeciąganie premiery nowego albumu Guns N'Roses obróciło się bowiem przeciwko zespołowi. Balon oczekiwań został napompowany tak mocno, że w końcu pękł z głośnym hukiem. Bo "Chinese Democracy" na miano muzycznego wydarzenia niestety po prostu nie zasługuje. To średni album, a momentami wręcz przeciętny.
Axl może się pocieszać, że spadł z wysokiego konia, w końcu najwierniejsi fani zespołu mieli nadzieję, że nowy materiał będzie nawiązywać do chwalebnych czasów "Use Your Illusion I & II". Ale nie ma co udawać, że "Chinese Democracy" to zbawienie hard rocka. Bo nim nie jest.
Nie pomogły tabuny muzyków (niektóre numery nagrywało m.in. pięciu gitarzystów), które przewinęły się przez kilkanaście studiów nagraniowych, dziesiątki producentów, inżynierów dźwięku, speców od miksowania, asystentów i Bóg wie, kogo jeszcze, kto był zaangażowany w nagranie tego materiału (szczegółowa lista zajmuje pięć stron książeczki!). Słychać, że poszczególne elementy, tak pieczołowicie składane w jedno, rozłażą się na boki.
A wstęp do otwierającego płytę numeru tytułowego to już niemal kpina w żywe oczy fanów. Zanim pojawiają się pierwsze delikatne plamy dźwiękowe mija długie prawie 30 sekund. Axl najwyraźniej uznał, że skoro fani wytrzymali blisko 15 lat, to zniosą i taki psikus...
Trzeba przyznać rację "sierotom po Slashu", że choć prawa do szyldu Guns N'Roses ma Axl, "Chinese Democracy" to po prostu solowy materiał niesfornego wokalisty. Najlepsze wrażenie robi początek płyty, z nawiązującym do dawnych dokonań (szczególnie za sprawą refrenu) singlem "Better". Im dalej w las, tym jednak gorzej.
Słynny skrzeczący głos wokalisty na pewno wciąż pozostaje firmowym znakiem grupy, choć w wielu momentach po prostu drażni. Słychać też, że Axl próbuje, czasem na siłę, wykorzystać niemal wszystkie pomysły, patenty, smaczki, nad którymi pracował w pocie czoła przez tyle lat - a efekt bywa odwrotny od zamierzonego.
Jeden z naszych internautów napisał, że "trzeba do końca posłuchać i wybrać rodzynki". Ale po wybraniu "rodzynków" (przede wszystkim "Better", "Chinese Democracy" czy "Madagascar") zostaje zakalec, lub w najlepszym przypadku ciężkostrawne ciasto.
Mogło być wyraźne zwycięstwo w kategorii "powrót roku", a po odkryciu kart Axlowi bliżej do wygranej jako "rozczarowanie". Szkoda.
3/10