Sophie Ellis-Bextor "Wanderlust" (recenzja): Zośka już nie chce tańczyć

Paweł Waliński

Ciężko orzec, czy to zmęczenie formą, w jakiej nagrywała dotychczas, czy oto szkaradnym fetorem odbija jej się udział w brytolskiej edycji "Tańca z gwiazdami". Faktem jest, że Zośka odeszła od muzyki tanecznej.

"Wanderlust" Sophie Ellis-Bextor to album nieznośnie niedzisiejszy
"Wanderlust" Sophie Ellis-Bextor to album nieznośnie niedzisiejszy 

Odważny to krok, szczególnie, że poza parkietowymi wymiataczami, jej kariera praktycznie nie istniała. Choć też trudno sprowadzać panią Ellis-Bextor do roli królowej tancbudy. Co to, to nie.

Do historii przeszła anegdotka o jej wybredności. Ponoć Zośka przebiera w proponowanych jej przez cenionych kompozytorów numerach, jak w ulęgałkach. Któregoś razu usłyszała refren z pewną powtarzalną frazą. Obruszyła się i stwierdziła, że "takiego prymitywnego g**na śpiewać nie zamierza". Nie zaśpiewała. Autor natomiast sprzedał rzeczony numer innej wokalistce. I tak Kylie Minogue dostała swoje multiplatynowe "I Just Can't Get You out of My Mind". Serio, serio. Głowę jednak oddam za to, że Zośka nic sobie z tego nie robi.

"Wanderlust" to album popowy z odcieniem iście bondowskim. Aranżacje są odjechane, filmowe, rozpasane i retro. Są również bardzo urozmaicone. W niedawnym wywiadzie dla naszego portalu Bextor twierdziła, że na zawartość albumu wydatny wpływ miały jej wojaże do Rosji, gdzie jak się okazuje ma całkiem okazały fanbase. Nie dajcie się jednak zwieść intuicji, że oto wokalistka śpiewa jakąś etnikę, jakieś niemożliwe rosyjskie romanse, czy radzieckie produkcyjniaki. To, co oferuje na swojej nowej płycie to bardzo klasyczny zachodni pop, stojący jakby okrakiem między tradycją brytyjskiej piosenki, a klimatami rodem z Motown.

Jednocześnie album to nieznośnie niedzisiejszy. Bo dziś pop musi nurzać się w jakimś gangsta beacie, musi być rapowa nawijka, bas musi wywracać jelita i musi być o dziuniach. Albo o byciu dziunią. Sophie natomiast idzie inną drogą, drogą przez łąki, sale balowe, eleganckie restauracje, garden parties i tak dalej. W pewnym momencie miałem wręcz wrażenie, że na gitarce pogrywa jej sam Johnny Marr. Elegancja płyty, powalająca uroda samej wokalistki, dobrze kontrolowany głos z chłodnym brytyjskim akcentem. Wszystko to powinno mnie usidlić, zniewolić, kazać mi tarzać się jak psu przed ołtarzem jej piękna i talentu. Błagać, skamleć, biczować się. Tylko, że nie każe. Bo na albumie poza trzema-czterema numerami, które są naprawdę solidnie napisane, "Wanderlust" wypełniają wypełniacze. Numery tak nieciekawe, że ziewam. A szkoda.

Bo przy potencjale tak wokalnym, jak i wizualnym, jaki ma Bextor, gdyby dać jej numery, które naprawdę by zażarły, moglibyśmy mieć powtórkę z sukcesu największych nawet diw. Nie znaczy to, że Ellis-Bextor śpiewa nam oto jakieś banialuki w takt kawałków na poziomie disco polo, albo Michała Wiśniewskiego (nie mogłem się powstrzymać - przepraszam). Chodzi o to, że to co w większości przypadków na "Wanderlust" uprawia, to jakieś facecje, zabawy dworskiej damy, ale na pewno nie solidny megaprzebojowy pop. O taneczności już zupełnie nie wspominając.

I tu rodzi się pytanie dla kogo jest to płyta? Nie dla młodych, bo niedzisiejsza. Nie dla goniących za ambicją w mainstreamie, bo mają pozycje lepsze, bardziej artystowskie. Dla tak zwanego dojrzałego słuchacza? Sieroty po Stingu? Płaczącego za Suzanne Vegą? No przecież też nie.

Jasne, że płyty z muzyką, jaka w duszy gra mogą nagrywać zespoły spoza głównego nurtu. Mogą sobie potem w wywiadach uprawiać prywatę jakoby jedynie artystyczne cele im przyświecały. Mogą wzywać autorytet Scotta Walkera nawet. Ja zadam konkretne pytanie: "Zośka, czemu tak popowo skoro chcesz być niezależna? Czemu tak niezależnie, jeśli chcesz podbijać salony? Dla kogo to płyta, Zosiu kochana? Proszę. Wytłumacz.". Proszę. Bo przecież nie dla mnie...

Sophie Ellis-Bextor "Wanderlust", Mystic

5/10

Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas