Reklama

Sonia Bohosiewicz "10 sekretów MM": Marilyn śpiewa po polsku [RECENZJA]

Sonia Bohosiewicz debiutuje z zupełnie niedzisiejszym jazzowo brzmiącym albumem, mającym ukazać tę drugą twarz Marilyn Monroe. Trudno powiedzieć, na ile ten zabieg udał się zgodnie z założeniami. Ważniejsze jest jednak to, że otrzymaliśmy porządnie brzmiący krążek, który stara się zrobić z oryginalnym materiałem nieco więcej niż zaledwie go odtworzyć.

Sonia Bohosiewicz debiutuje z zupełnie niedzisiejszym jazzowo brzmiącym albumem, mającym ukazać tę drugą twarz Marilyn Monroe. Trudno powiedzieć, na ile ten zabieg udał się zgodnie z założeniami. Ważniejsze jest jednak to, że otrzymaliśmy porządnie brzmiący krążek, który stara się zrobić z oryginalnym materiałem nieco więcej niż zaledwie go odtworzyć.
Sonia Bohosiewicz na okładce płyty "10 sekretów MM" /

Współczuję Soni Bohosiewicz, bo trudno będzie jej walczyć z łatką śpiewającej aktorki lub zarzutami o szukanie atencji poprzez deklaracje o miłości do jazzu. Co jest o tyle głupie, że jazz współcześnie jest w Polsce - co przyznaję z wielkim bólem - niszą dla pasjonatów. Sama Sonia natomiast pierwsze próby z materiałem zaczęła podejmować niemal pół dekady temu podczas występów na żywo. Zresztą, aż momentu wybuchu pandemii koronawirusa odwiedziła z nim całkiem spory kawałek Polski.

Dobrze więc poinformować mi, że "10 sekretów MM" to nader udany album, zawierający covery zarówno piosenek śpiewanych przez Marilyn Monroe, jak i paru standardów jazzowych.

Reklama

Sygnowanie całości pseudonimem artystycznym znanej aktorki jest nieco zwodnicze. Na płycie znajdziemy chociażby "On the Sunny Side of the Street" czy "I've Got You Under My Skin" spopularyzowane przez Franka Sinatrę. Album otwiera natomiast "Satin Doll" - kompozycja, za którą stoi legendarny pianista jazzowy, Duke Ellington, a która to zyskała sławę dzięki wykonaniu Elli Fitzgerald. I trzeba przyznać, że dzięki niej momentalnie przenosimy się do lat 50.: mamy tu big band, kontrabas oraz niesamowicie przyjemną, bluesowo pobrzmiewającą solówkę na organach Hammonda. To naprawdę działa.

Elementy jazzowe w tych coverach są dużo bardziej wyraziste niż w przypadku oryginalnych utworów. Więcej tu solówek i momentów czerpiących z dojrzalszych odsłon jazzu niż wskazywałaby na to metryka tych klasyków.

Spokojnie, nie obawiajcie, że nagle zaatakują was free jazzowe pasaże niczym z twórczości Ornette'a Colemana. Ale miło dostrzec inspiracje cool jazzowe, wpływy Milesa Davisa czy Johna Coltrane'a (te solówki w "My Heart Belongs to Daddy"). Są nawet wyjścia z jazzowej strefy komfortu, bo przecież ta kwaśna solówka hammondowska w "Feeling Good", oryginalnie wykonywanym przez Ninę Simone, to już psychodelia, o którą dałoby się oskarżyć The Doors. 

Sama Sonia Bohosiewicz okazuje się nad wyraz sprawną wokalistką, która dobrze radzi sobie z jazzowym frazowaniem. Jej wymowa, akcentowanie, dykcja - wszystko to ma bardzo dobrze opanowane. Co więcej, doskonale panuje nad swoim głosem: potrafi wpleść do niego charakterność jak w "Feeling Good", by innym razem zaskakiwać delikatnością jak chociażby w "I'm Thru with Love".

"10 sekretów MM" brzmi więc spójnie, przyjemnie dla ucha, tylko... no właśnie. To rzecz realizacyjnie udana, przy czym trudno powiedzieć, dlaczego miałoby się chcieć wielokrotnie wracać do interpretacji Soni Bohosiewicz zamiast do oryginałów. Nawet jeżeli covery na płycie mocno rozszerzają oryginalne kompozycje. Może to wina tego, że materiał pierwotnie przeznaczony był do występów na żywo?

Zgaduję, że płytę szczególnie docenią osoby, które nie są w stanie strawić brzmienia piosenek nagranych z przełomu lat 50. i 60., a które to brzmiały jak brzmiały z powodu ograniczeń sprzętu. Bo "10 sekretów MM" radzi sobie całkiem nieźle z przeniesieniem ich klimatu na kanwę współczesności. Co nie zmienia faktu, że trudno tę płytę potraktować inaczej niż jako dobrze zrealizowaną jazzową ciekawostkę, będącą podsumowaniem pewnego etapu kariery Soni Bohosiewicz, nagle przerwanego przez epidemię koronawirusa.

Myślę, że potencjału w tej pozycji kryje się całkiem sporo. A gdyby tak wziąć całą ekipę zebraną przy realizacji tego krążka i nagrać od zera coś w stu procentach autorskiego? Hołd dla Marilyn Monroe, ale wypowiedziany własnymi słowami? Czy nie odbiłoby się to szerszym echem? Jasne, "10 sekretów MM" to materiał, który trudno nazwać odtwórczym, bo dużego tu wkładu własnego - szczególnie w warstwie instrumentalnej, w rozbudowie kompozycji nie da się go pominąć. Ale z tyłu głowy zawsze pojawia się myśl: to nie są piosenki Soni Bohosiewicz, to interpretacje jej i towarzyszących jej muzyków. A przecież naprawdę fajnie, gdyby było inaczej. Liczę na to, że kiedyś do tego dojdzie.

Sonia Bohosiewicz "10 sekretów MM", Agora

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sonia Bohosiewicz | recenzja
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy