Smolasty "Pełnia": Pustka w pełni [RECENZJA]

Smolastemu trzeba przyznać jedno, w dodatku najważniejsze - udało mu się wprowadzić na polskie salony (i "salony") R'n'B, któremu momentami blisko jest swoim odpowiednikom zza wielkiej wody.

Smolasty na okładce płyty "Pełnia"
Smolasty na okładce płyty "Pełnia" 

Nie tylko wśród ludzi, dla których w ostatnich latach nie tylko The Weeknd był wyznacznikiem charyzmatycznego, męskiego wokalu, ale i tych, dla których muzyka jest tylko dodatkiem do codziennego życia w postaci dźwięków płynących z eteru. Taka uniwersalność się opłaciła, przynajmniej w tym najbardziej materialnym wydaniu, ale przy tym uleciała gdzieś ta nietypowa jak na nasze warunki magia samego wokalisty.

The Weeknd nie został przywołany przeze mnie przypadkowo. Muzyków łączy wiele, a zwłaszcza to najgorsze, przynajmniej z artystycznego punktu widzenia. Swoje zdecydowanie najciekawsze rzeczy wydali na samym początku kariery i fantastycznym przeżyciem było obserwowanie jej rozwoju oraz wyczekiwanie kolejnych kroków. Jednak gdzieś po drodze coś się popsuło i jak u Zbigniewa Stonogi niewiele było słychać, przynajmniej tego dobrego.

Największym problemem była strasznie nierówna forma, która z jednej strony odpychała, z drugiej ciągle pozwalała mieć nadzieję, że wróci poziom z czasów "House of Balloons" i "Mr. Hennessy". Pierwszemu się udało z "After Hours", a co z naszym reprezentantem? Cóż, chyba jeszcze trochę poczekamy, chociaż jest lepiej niż ostatnio, bo poprzedni album - "Fake Love" - w kategorii usypiaczy okupował czołowe lokaty.

"Pełnia" na szczęście jest lepsza i nie została nafaszerowana piosenkami tylko po to, żeby na siłę zapchać tracklistę, jednak momentami budzi równie skrajne emocje. Może nawet jeszcze bardziej, bo obecne tu fenomenalne solowe utwory, jak "Ikar", "Film" czy klubowy "Raj" (absolutna czołówka tego, co Smolasty w ogóle nagrał), przeplatają się z nijakimi, w których brudną robotę (dosłownie i w przenośni) robią bezsensowne linijki ("Jestem na fali mimo przepowiedni / Po nowej damie znowu badam sejfy" - mimo wszystko uśmiecham się).

Najsłabiej w tym wszystkim wypadają jednak utwory z przypadkowymi gośćmi. Robert Gawliński i Ewa Farna nie są lekiem na całe zło, chociaż ta druga wnosi sporo lekkości w tytułowym numerze, a Mr. Polska to nie Kaz Bałagane, nawet nie Sentino, a ksywka, która kompletnie zepsuła pomysłowe "Haagen Dans".

Trasa, tabletki na sen w hotelu, byłe kobiety i te, które chcą być ze Smolastym, ale patrzą tylko na hajs. Do tego oczywiście high life, ale na samym końcu i tak wracamy do relacji damsko-męskich, łącznie z tymi kręconymi iPhonem. Typowy, szybki friendzone, często pozbawiony uczuć, który można również przełożyć na muzykę. Aha, tani i szybki online'owy coaching też ma tu rację bytu - "Wiem, wiem, teraz szczęście jest modne" czy "Nie mam zdrowia, by nim płacić" nastolatki mogą sobie wytatuować.

Żeby było sprawiedliwie to wyróżnić trzeba "Mamę" z Sariusem i metaforyczny "Tusz" z zaskakująco dobrym występem Tymka. A skoro jestem jeszcze przy raperach, to muszę zaznaczyć, że zwrotka Białasa z "Sam" nawet nie stała obok tej z "Fake Love".

Kolejne platyny będą pięknie świecić na ścianie, a na ekranach smartfonów i laptopów wyświetlane będą jeszcze większe liczby w serwisach streamingowych. Nie idzie za tym poziom, ale "Pełni" da się słuchać, mimo że często jest tak przezroczysta, że nie zwraca się na nią uwagi. Dokładnie tak, jak na losowo wygenerowane przez automat piosenki w radiu. Ale za "Ikara" czy "Film" wlatuje co najmniej jeden punkt więcej, bo daje to również nadzieję na to, że następnym razem będzie lepiej.

Smolasty "Pełnia", Warner Music Poland

5/10

Smolasty promuje "Fake Love"

SmolastyWarner Music Poland
SmolastyWarner Music Poland
SmolastyWarner Music Poland
SmolastyWarner Music Poland
SmolastyWarner Music Poland
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?
Dołącz do nas