Smolasty "Ghetto Playboy": Z bankietów na bloki [RECENZJA]
"A kiedy przyjdą duchy, to się dobrze schowaj" rzuca Smolasty w "Duchach". I rzeczywiście się zjawiają. Te z przeszłości. Razem z nimi wydziarane ziomeczki i plejada cwaniaczków żeniących cztery zero za gram, a nie manicurzystki i influencerki. "Ghetto Playboy" to ulica, szybki i przelotny seks, emocje, doskonałe refreny, przebojowość i, co najważniejsze, brak sztucznego patosu. Ała, niekoniecznie te mesowe.
"Ghetto Playboy" był zapowiadany jako najmocniejszy materiał Smolastego, powrót do korzeni i "odkucie" się po randce z jaśniejszą, popową stroną mocy. Trzeba jednak przyznać, że była to i tak w miarę udana schadzka, ale też taka, którą prędko się zapomina, bo również szybko można znaleźć inne obiekty westchnień. Te wszystkie "Pełnie" i "Fake Love" idą w zapomnienie, nadchodzi czas podrasowanego "Lotu 022".
Tutaj jest inaczej niż kilka miesięcy temu, a zarazem znacznie, ale to znacznie lepiej. "Ghetto Playboy" nie balansuje na krawędzi muzyki akceptowalnej i kiczu mieszającego się z tandetą, nie stara się też zbyt mocno trafić w masowe gusta. Jeszcze niedawny cukier i róż miały swoje zalety, jednakże ten specyficzny brud, chamstwo i nocne życie daje o wiele lepsze efekty. Wrażenia potęguje jeszcze sporo prywatnych, zmuszających do refleksji wątków, sprawiających że Smolasty jest tu real talkerem, a nie celebryto-tiktokerem zupełnie inaczej pojmującym znaczenie rapowych szesnastek.
Z pozoru miałkie, ale cholernie chwytliwe refreny znowu u Smolastego zyskują na jakości, może za wyjątkiem ociekającego banałem "Cartiera". W dodatku mieszają się z rasowymi hookami, których próżno szukać u rodzimej konkurencji. Weźmy takie "S*** nie ma wyjścia, czas nas goni jak policja / Ona świeci się jak kryształ / Powiedz, że sama tu przyszłaś" z "Nie ma wyjścia" - pamięta się to już po pierwszym odsłuchu.
Żeby jednak nie było, że gospodarz potrafi tylko śpiewać i rapować, jest też miejsce pisanie, a i w tym przypadku jest się czym pochwalić. Na przykład ta maksymalnie szczera, najbardziej osobista na płycie "Tequila" to jeden z popisów Smoły - "Byłem na odwyku cztery miesiące, dla mnie to i tak wiktoria / Na sportowe noce leciały tysiące, a i tak żyłem jak zombiak". Mocne, prawda? Linijki godne najlepszych.
Są tu i ośka, i salony. Jest i player, "nie jakiś lamus z hajsem" z "Buena Vista", rozpinający staniki lewą ręką ("Playboy", czyli wzorowe R'n'B romansujące z trapem), więc wszystko w rapowym, czasami zbyt pewnym siebie światku gra. Powrót do tych lepszych nagrań doskonale pokazuje też otwierający "Tyson Fury", na agresywnym, przebasowanym podkładzie USL-a, w którym Smolasty daje prawdziwy popis swoich rapowych skilli - od giętkiego i elastycznego flow, po znakomite podśpiewywanie. Real talk, w którym pojawia się nie tylko pewność siebie, ale i zmagania z własnymi problemami. Takich kontrastów na przestrzeni niewiele ponad pół godziny jest tu sporo, dlatego "Ghetto Playboy" słucha się naprawdę dobrze.
Okej, gospodarz rządzi, rozstawia wszystkich po kątach, ale problem jest na featuringach, mimo że na liście płac Ewy Farnej i Roberta Gawlińskiego nie ma. O ile współpraca z Kazem Bałagane jest czymś naturalnym i tytułowy numer, w którym jego "Si señor" łączy się z francuskimi wersami Kabe może, a nawet musi się podobać. Dobry jest też Qry, bez zbędnej ironii, zwłaszcza po ostatnich wyczynach na chillwagonie. Ciężko się nie uśmiechnąć przy "Byłem w tobie pierwszy, młoda / Mieliśmy robić dzieci w samochodach / Dzieci w samochodach, ciekawe, kto by te dzieci wychował?".
Zupełnie inaczej trzeba postrzegać Kizo, który tak samo, jak potrafi zachwycać, równie często kręci się w swojej kizowiźnie i atakuje frazesami pokroju "Droga kolacja, w zamian twoje sutki / To wcale nie odróżnia cię od prostytutki". Do pełni szczęścia zabrakło tylko "kolego-Lego". To może inna część hiphopowej reprezentacji daje radę? Też nie, chociaż ksywek jest sporo - od Frostiego, szykującego grunt pod nowy materiał, aż po Fifsona i Rataja, bujających się po berlińskim Kreuzbergu bardziej niż Bonez MC i Raf Camorra. Chociaż jest też Wiktor z WWA, więc zostańmy przy naszej stolicy.
Smoła wchodzi jak pan Hennessy ze stilo jak z Tennessee, tak parafrazując na sam koniec wersy ze znakomitego, minimalistycznego "Momenciku". "Ghetto Playboy" to spełnienie marzeń o Ameryce w europejskim wydaniu, potężne umiejętności na mikrofonie, zgrabne pisanie, cwaniactwo i bezczelność mieszające się z hiphopowym konfesjonałem zdradzającym wszystkie grzechy.
Nie jeden, a dwa kroki w tył wystarczyły, żeby zrobić jeden potężny do przodu, więc dostaliśmy mainstream pełną gębą, zadowalający wszystkich. A to jest najtrudniejsza sztuka.
Smolasty "Ghetto Playboy", smolasty.com
8/10