Slipknot "The End, So Far": Zaskakująca obojętność [RECENZJA]
Nigdy bym się nie spodziewał, że płyta supergrupy Slipknot pozostawi mnie obojętnym. "The End, So Far" udało się wywiązać z tego zadania. Bo to naprawdę nie jest zła płyta - mówienie o niej w taki sposób, byłoby ogromną niesprawiedliwością. Ale jednocześnie w porównaniu do poprzednich pozycji grupy potrafi być tak bardzo pozbawiona charakteru, że bywa to odrzucające.
Jak mawia jeden ze słynnych cytatów, wojna nigdy się nie zmienia. Slipknot zmienił się jak najbardziej. Im dalej w las, tym mniej w zespole dawnej wściekłości, frustracji i agresji. Czy działa to pozytywnie na wrażenia ze słuchania twórczości jednych z największych rewolucjonistów metalu XXI wieku? Wątpię.
Rozumiem, że muzycy bronili się faktem, że płyta miała stanowić eksperyment w ich formule i może zaskoczyć niejednego dotychczasowego fana grupy. Tylko dlaczego mam wrażenie, że mimo poprawnego wykonania, to właśnie to jest najlepsza rzecz, jaką mogę powiedzieć, podsumowując "The End, So Far". Jakby gdzieś zanikła dawna pasja i zacięcie.
Oczywiście to nie tak, że Slipknot odpuścił sobie zupełnie momenty agresywne. Już drugie na płycie "The Dying Song (Time To Sing)" atakuje podwójną stopą i brzmi w zwrotkach jakby muzycy zwizualizowali sobie dołączenie do grupy Maxa Cavalery. Ale odbijamy się o melodyjny refren, który zmiękcza wszystko, nadaje nieznośnej wręcz słodkości. Kontrasty niewątpliwie zawsze były ciekawym elementem twórczości Amerykanów, ale zawsze funkcjonowały ze sobą w pełnej symbiozie. Tu coś ewidentnie nie zagrało.
O wiele lepiej radzi sobie w tej materii "The Chapeltown Rag", które nie boi się niemal black metalowych inklinacji, nawet jeżeli w pewnym momencie ucieka w stronę przesłodzonych momentów, które prędzej oskarżylibyśmy Bring Me The Horizon. Ale jeżeli gdzieś szukacie tego, za co pokochaliście płytę "Iowa", to właśnie jest ten utwór. Doskonałe jest też atakujące podwójną stopą i wściekłymi growlami (w tle wręcz death metalowymi!) "Warranty".
Jest tu jednak masa rzeczy zupełnie nietrafionych jak otwierające album "Adderall", o które najszybciej oskarżylibyśmy współczesnych epigonów rocka progresywnego niż Slipknot. Czy to pochwała? Bynajmniej, bo atmosfera faktycznie żyje, tak odpowiedniego poprowadzenia całości ewidentnie brak.
Metal progresywny natomiast ewidentnie żyje w "Medicine for the Dead": ciemne, nisko osadzone brzmienie błyskawicznie kojarzy się z Toolem, podobnie jak płaczliwy śpiew Coreya Taylora, który w refrenie podobnie ma tendencję do przesładzania. "Acidic"? Jeżeli po tym, co rozpoczyna się przed czwartą minutą nie macie skojarzeń z "Meddle" oraz "Dark Side of the Moon" Pink Floyd, będę bardzo zaskoczony. Problem w tym, że w obu przypadkach brakuje finezji, jaką cechują się prowodyrzy tego rodzaju brzmień.
Kiedy myślicie, że "De Sade" unosi głowę zbyt wysoko (z wyjątkiem świetnego hardcore'owego mostka) i dobija onanistyczną solówką gitarową, płytę kończy "Finale", które zostało wręcz stworzone po to, aby zachwycić fanów patetycznych, podniosłych ballad z topornymi zmiany progresji akordów na refren.
Zmiana proporcji na płytach Slipknot nie wyszła na dobre - teraz momentu brutalne, agresywne są zaledwie smaczkiem. Fundament natomiast stanowią momenty melodyjne. Problem tkwi w tym, że muzycy wielokrotnie się na nich wykładają. Dodatkowo Corey Taylor jest tu w słabszej formie wokalnej niż wcześniej, a przecież za to, co wyczyniał chociażby na "Hydrograd" Stone Sour należało go wyłącznie chwalić. To sprawia, że płyta Slipknot bywa naprawdę nijaka. Czekajcie, bo powtórzę: płyta Slipknot bywa nijaka! Pomyślelibyście o czymś takim parę lat temu? Ja też nie, ale cóż, bywa.
Slipknot "The End, So Far", Warner Music Poland
6/10
Slipknot wystąpił w gdańskiej Ergo Arenie
7 sierpnia 2022 roku, w gdańskiej Ergo Arenie, wystąpił zespół Slipknot. Publiczność tego wieczoru rozgrzały ukraiński zespół Jinjer oraz młody skład Vended. Zobacz nasze zdjęcia z wydarzenia!