Slash feat. Myles Kennedy & The Conspirators "4": Wyjmowanie spłowiałych t-shirtów [RECENZJA]
Slash ze swoimi kolegami pokazują, że wbrew głosom krytyki wcale nie wypstrykali się z pomysłów.
Główny problem z płytami Slasha oraz jego towarzyszów w tej quasi-solowej karierze polega na odtwórczym podejściu do materii. To były pozycje obiektywnie zrealizowane w bardzo przyzwoity sposób. A jednak oskarżenia o monotonię i schematyczne pisanie trudno było oddalić. Szczególnie, kiedy na ostatnim "Living The Dream" część piosenek oscylowała wokół wyjątkowo podobnych motywów, przez co trudno było je odróżnić od siebie. "4" w tym kontekście jest niesamowitym zaskoczeniem. Brzmi bowiem jakby muzycy wzięli sobie całą krytykę do serca.
W utworach dzieje się znacznie więcej, co doskonale pokazuje otwierające płytę "The River is Raising". Słychać tu echa klasycznego heavy metalu w duchu Black Sabbath i Dio, a energia porywa momentalnie. Szczególnie dobrze wypada przeskakiwanie pomiędzy szybkimi riffami, a dużo spokojniejszymi fragmentami. Wszystko to dzieje się przy akompaniamencie bębnów, przy których trudno o spokojne trzymanie głowy w miejscu. Czy grupa była kiedykolwiek wcześniej tak porywająca jak w tym openingu? Nie wydaje mi się.
W ogóle ma się wrażenie, że muzycy pozwalają sobie na częstsze wychodzenie z narzuconych ram. Znika to poczucie obcowania z płytą będącą wynikiem pomysłów luźno wytworzonych podczas jam session, tak jak miało to miejsce wcześniej. Może to też kwestia tego, że wyraźnie więcej do powiedzenia miał Myles Kennedy? Post-grunge'owe tropy słyszalne doskonale w twórczości Alter Bridge przebijają się tu chociażby w orientalnym "Spirit Love". "Whatever Gets You By" pachnie z kolei piaskiem i kurzem, jakby muzycy postanowili nagle zainspirować się twórczością Kyuss.
Wspominałem, że sam Myles na żadnej wcześniejszej płycie ze Slashem nie brzmiał tak dobrze? I nie chodzi tu o umiejętności, a o to, że w końcu na poziomie miksu udało się okiełznać jego charakterystyczną barwę.
Bo "4" to brzmieniowo zdecydowanie krok w przód. Co przynosi ze sobą dość brutalne zderzenie z rzeczywistością, bo bardzo boleśnie obnaża niedociągnięcia "Living The Dream" - poprzedniej płyty grupy. Nowe dzieło spod znaku Slash feat. Myles Kennedy & The Conspirators cechuje się bowiem znacznie lepszą dynamiką, wydaje się pełniejsze brzmieniowo, brudniejsze i bardziej przestrzenne, nawet mimo dość mocnego zagęszczenia gitar oraz bębnów. Przy dusznym i sterylnym poprzedniku to ogromne odświeżenie.
Slash: Prawie całe życie z gitarą i w cylindrze
23 lipca 2020 r. swoje 55. urodziny świętuje Slash, gitarowa podpora grupy Guns N' Roses. Uznawany za jednego z najlepszych rockowych gitarzystów wszech czasów muzyk działa też solo pod szyldem Slash featuring Myles Kennedy & The Conspirators. W czasie przerwy od Gunsów współtworzył zespół Velvet Revolver, a na koncie ma także współpracę z m.in. Michaelem Jacksonem, Lennym Kravitzem, Rihanną i Fergie.
Słabym punktem płyty jest ballada "Fill My World" - anachroniczna piosenka żywcem wyjęta z lat 80., co najwyżej dostosowana do współczesnego rockowego brzmienia. I podobnie jak w czasach szalonych tapirowanych włosów, to pozycja do bólu wręcz przesłodzona. Tak, że brakuje tylko klipu ze smutną parą spoglądającą w deszcz za oknem, która na końcu trzyma się za ręce i uśmiecha do siebie, a świat robi się od razu piękniejszy. Owszem, to dalej rzecz dużo lepsza od "nastrojowych" momentów poprzedniej płyty, co nie zmienia faktu, że rzeczy energetyczne wychodzą Slashowi i jego kolegom dużo ciekawiej.
Chyba że postawimy na chimerę pokroju zamykającego płytę "Fall Back to Earth". Dostajemy czas na podniosłe plumkanie, ale też na ostrzejsze szarpanie strun - podobnie jak na niskie, gardłowe śpiewanie oraz sprawdzanie wytrzymałości strun głosowych Mylesa. Ostatecznie trochę tu późnego Guns N' Roses, trochę wczesnego King Crimson, ale tkwi w tym intrygujący pomysł, nakazujący nasłuchiwać, co wydarzy się za chwilę.
Przyznaję, że "4" to nie jest płyta, która do reszty zachwyca, otwiera nowe wymiary. Ale może spowodować, że choć na chwilę pomyślicie o wyciągnięciu z szafy skrytych w mrokach zapomnienia spłowiałych t-shirtów z logami Guns N' Roses i Alter Bridge. Miło słyszeć, że po narzekaniach, jakie pojawiły się przy poprzednich pozycjach Slasha, Mylesa Kennedy'ego i The Conspirators, "4" wydaje się w końcu płytą nagraną przez zespół - nie zaś wynikiem spotkania przypadkowych muzyków. Ostatecznie wyszedł z tego kawał naprawdę porządnego gitarowego grania.
Slash feat. Myles Kennedy & The Conspirators, "4", BMG
7/10